W sułtańskim pałacu Topkapi w Stambule, który zajmuje obłędną powierzchnię 70 ha i cały dzień nie wystarcza na jego zwiedzenie, harem to prawdziwe miasto kobiet. Otoczone osobnym murem, do którego wchodzi się przez Bramę Powozów, liczyło – bagatela – 300 pomieszczeń. Harem powstał za czasów Roksolany, drugiej żony Sulejmana Wspaniałego (1495–1566), która przeniosła się tu z całym dworem ze starego pałacu. Podczas gdy za czasów Sulejmana mieszkało w nim „zaledwie” 300 niewolnic, za Murada III  (1574–95) liczba kobiet sięgnęła 1200. Dziś harem świeci pustkami, a wejścia broni szlaban i wartownicza budka. Z jej wnętrza turecki strażnik i „kasiarz” w jednej osobie obserwuje, czy aby nikt nie chce bezpłatnie wedrzeć się do kobiecego sanktuarium. I szorstkim głosem uprzedza: – Zwiedzanie tylko z przewodnikiem, grupowo, co pół godziny. Cena – 10 euro. Trzeba przyznać, że Turcy, choć jeszcze nie weszli do UE, nauczyli się dobrze wyceniać swoją kulturę.
– Harem miał strukturę piramidy – opowiada nasza przewodniczka, też Turczynka, ubrana już zdecydowanie po europejsku – w dżinsy, wysokie kozaki i kurtkę. – Najwyżej w hierarchii stała matka sułtana. Miała do dyspozycji własną jadalnię, pokój przyjęć, sypialnię, łazienkę, kuchnię i piwniczkę – dodaje, swobodnie przeskakując z języka ojczystego na angielski, bo grupa jest wielonarodowościowa. Największe wrażenie robi na mnie łazienka w białym marmurze, z przepastnymi wannami, w których można by swobodnie zanurkować, i złotymi kranami. Z drugiej strony jednak jest stosunkowo mała, tak jak reszta pomieszczeń. Idąc wąskimi i ciemnymi korytarzami, zastanawiam się, jak poruszały się tu tak ogromne tłumy. Zwłaszcza, że panie miały bardziej opływowe kształty niż współczesne elegantki, więc mijając się, musiały się o siebie po prostu ocierać! Zaglądam do apartamentów żon sułtana „kadin”, których posiadał, w zależności od epoki, od 1 do 4,  oraz „ikbal”, faworyt nie mających jeszcze dzieci. Tych sułtan mógł mieć nawet 8–10. Mimo pozornie niższej pozycji w haremowej piramidzie w przypadku pałacu Topkapi faworyty miały pod każdym względem zdecydowanie lepiej. Podczas gdy żony sułtana gnieździły się w parterowych, ciemnych pomieszczeniach wychodzących na kamienny dziedzińczyk bez śladu zieleni, faworyty miały piękne, widne apartamenty z obłędnym widokiem na rozciągające się u stóp pałacu: Zatokę Złotego Rogu, cieśninę Bosfor i Morze Marmara. Mogły też oglądać z okien różane ogrody sułtana albo wyskoczyć na odświeżającą kąpiel do haremowego basenu, który rozmiarami nie ustępuje zbytnio olimpijskim. Co ciekawsze, okna ich apartamentów wychodziły na komnaty zajmowane przez dorastających synów sułtana. Czy ich funkcja, oprócz zadowalania sułtana, polegała więc również na wprowadzaniu młodzieńców w sztukę miłości...?



W haremie Topkapi panowała, mogąca nas zadziwić, demokracja. Pięknych dziewcząt różnych nacji, pochodzenia społecznego i kolorów skóry nie brakowało, bo stałą ich dostawę zapewniał tutejszy superintendent. Panny pełniły funkcje służebne, ale jednocześnie przechodziły poszczególne szczeble edukacji. Każda bowiem miała szansę zostać wybranką sułtana. Jak mówi tradycja, znakiem było rzucenie pod nogi wybranki haftowanej chustki – uzyskiwały w ten sposób pozycję odaliski lub faworyty. Z kolei faworyta, która powiła sułtanowi dziecko, wskakiwała szczebelek wyżej w haremowej hierarchii, zostając konkubiną. Niektóre niewolnice z czasem zostawały nawet matkami sułtana. Te, które do trzydziestki nie spodobały się sułtanowi i nie wyszły za mąż za jakiegoś urzędnika, przechodziły na emeryturę, dostawały dożywotnią pensję i były przenoszone do innego pałacu. Emerytura już od trzydziestki – której z nas by to nie ucieszyło? Zwłaszcza że sułtańskie uposażenie nie było bynajmniej symboliczne. Kobiety z Topkapi nie miały czasu na nudę. Korzystały z usług astrologów, słuchały anegdot zawodowych opowiadaczy czy targowały się o ceny tkanin z kupcami. To dowód na to, że świat haremu nie był wcale tak hermetyczny, jak nam się wydaje, bo jednak dopuszczano do niego przedstawicieli płci brzydszej. Na straży czci kobiet stali eunuchowie, w gruncie rzeczy biedni niemężczyźni, bo pozbawieni swoich najważniejszych atrybutów, a przez to często złośliwi, chętnie donoszący sułtanowi o przewinieniach faworyt. Dlatego przed ich „oczami dookoła głowy” chroniły się one tak chętnie w luksusowych, choć znów ciasnawych, łazienkach. Nie tylko jednak z tej przyczyny. W haremie najwyraźniej dbano o higienę. Alternatywą był znajdujący się poza haremem hammam, czyli łaźnia, gdzie panie wyrywały się na cały dzień nie tylko na kąpiele, ale też masaże i inne zabiegi kosmetyczne.
W haremie z kolei miały dla siebie jeszcze wspomniany wcześniej basen, do którego wodę doprowadzano z pobliskiej cysterny. Położona pod ziemią, wygląda jak zalana wodą świątynia, stąd nazwa „zatopiony pałac”.
Centralnym miejscem haremu była sala przyjęć sułtana. Dziś jej wygląd rozczarowuje, bo choć jako jedyna jest naprawdę duża, malowany w złote gwiazdy drewniany strop ma po prostu dziury, a tkaniny na ścianach są powycierane i zakurzone. Można jednak zamknąć oczy i wyobrazić sobie czasy, kiedy przykrywające podłogi perskie kobierce nie były jeszcze zadeptane przez turystów, na srebrnych tacach piętrzyły się kandyzowane owoce i lokum, rodzaj owocowej galaretki, a niewolnice kusząco poruszały się w tańcu brzucha. Na podwyższeniu zaś siedział zadumany sułtan, bawiąc się 86-karatowym diamentem, który można dziś oglądać w pałacowym skarbcu...