W 1673 r. w zamku przyszedł na świat Konrad Dippel, syn pastora. W czasie studiów parał się alchemią, usiłując wyprodukować złoto, mające mu pomóc w realizacji największego marzenia: kupienia miejsca, w którym przyszedł na świat. Konrad zwykł się nawet podpisywać: Dippel z Frankensteinu. Wkrótce stał się w Strasburgu znanym lekarzem, kiedy jednak padło na niego podejrzenie, że rozkopuje groby, by robić tajemnicze eksperymenty, musiał uciekać z miasta. Wtedy wpadł na pomysł, żeby ożywiać zmarłych za pomocą mieszanki z krwi i kości. Zrodzone po śmierci Dippela legendy powołały do życia potwora-kanibala, który ukrywał się przed światem w mrocznych zamczyskach. Ale podobny legendarny potwór miał też grasować w Ząbkowicach Śląskich, czyli ówczesnym Frankensteinie.

– Powstaje więc pytanie, czy Mary Shelley rzeczywiście znała te dwie historie? A jeżeli tak, to czy połączyła je w jedną, czy może jej romantyczna natura uwierzyła, że bestia rzeczywiście istniała? – zastanawia się Jerzy Organiściak.

Gdy słońce śpi, budzą się potwory. W 1816 r. Mary i Percy Shelley ponownie ruszyli na kontynent. Teraz byli już jednak inną parą. Mary miała depresję po śmierci ich córeczki, Shelley jednak nadal usiłował propagować ideę wolnej miłości. Wpychał ukochaną w ramiona przyjaciela, sam zaś próbował uwieść jej przyrodnią siostrę. Ale Claire uczucia ulokowała już gdzie indziej, czego dowodem była ciąża 19-letniej panny. Ojcem dziecka był słynny poeta, lord George Byron. Claire, która sama też usiłowała pisać, zazdroszcząc trochę Mary „posiadania” własnego poety, właściwie uwiodła Byrona. Kiedy ten, nie do końca zainteresowany kochanką, wynajął nad Jeziorem Genewskim willę Diogati, towarzystwo ruszyło, żeby się z nim spotkać.  

Lato 1816 r. przeszło do historii pod nazwą „Lata bez słońca”. Był to rok wyjątkowych anomalii pogodowych. W lipcu padał śnieg, gwałtowne burze i mróz niszczyły uprawy, ludzie zamarzali. Pogoda nie sprzyjała wycieczkom, przyjaciele zabijali więc czas dyskusjami. Dołączył do nich jeszcze lekarz Byrona, John Polidori. Przystojny, młodziutki doktor miał już na koncie całkiem udaną powieść i rozprawę o karze śmierci. Interesował się truciznami i zbierał informacje o różnych dziwnych zdarzeniach, wiele czytał.

Pewnego wieczora rozmowa zeszła na opowieści o duchach. Byron zaproponował czytanie Fantasmagorii – zbioru opowiadań o takich właśnie tematach, by po pewnym czasie rzucić hasło: „Niech każdy z nas napisze jakąś przerażającą historię”. Wyzwanie tak naprawdę odnosiło się do Shelleya. Ani Mary, ani Polidori z pewnością nie byli przez gospodarza brani pod uwagę jako godni przeciwnicy. Historia dała jednak Byronowi pstryczka w nos. Tej nocy powstały bowiem dwa potwory, które przeszły do historii literatury. John Polidori miał napisać wkrótce powieść Wampir, która zapoczątkowała zupełnie nowy gatunek literatury fantastycznej. W głowie Mary zaś zrodził się pomysł na Frankensteina, który sławą zaćmił osiągnięcia pozostałej trójki.

– Historia o doktorze Viktorze Frankensteinie, który z fragmentów zwłok tworzy nowego człowieka, ma wydźwięk filozoficzny. Sugeruje to sam tytuł: Frankenstein, czyli nowoczesny Prometeusz – mówi prof. Tadeusz Ţabski z Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. – Mary Shelley pokazuje, że Frankenstein chciał się znaleźć na miejscu Boga i to okazało się niewykonalne. Autorka nie dała potworowi imienia, dlatego dostał je potem od nazwiska swego twórcy. Zawsze zadziwiało mnie, że w tej, napisanej zresztą z talentem, powieści uczony od razu odrzucił swoje dzieło. Przecież Frankenstein powinien być zachwycony, że zdołał stworzyć człowieka.