- Fale, wielkie na 2 metry, cofają nas. Od dwóch godzin jesteśmy ciągle w tym samym miejscu. I nie widzę Huberta! - donosi z Amazonki Dawid Andres.
 

Bracia kilka dni temu opuścili Manaus i zmierzają w kierunku Belem. I tu wielka rzeka zafundowała prawdziwy chrzest bojowy rowerzystom i ich amazońskim rowerom.
 

Silne wiatry to nic zadziwiającego w rejonie pomiędzy Manaus a Santarem. W efekcie mocnych podmuchów na Amazonce powstają duże fale, które zwykle po 4-5 godzinach ustają. Kiedy ja tędy płynąłem, rzeka wzburzona była zwykle między 11 a 15, choć w kajaku morskim nie robiło to właściwie większej różnicy, czy fale są wysokie czy niskie. Gorzej z rowerzystami.
 

Ten rok przynosi wiele anomalii pogodowych, które często przypisywane są El Niño. Jak donoszą Dawid i Hubert wiatry wieją cały dzień, tworząc fale o wielkości rzadko widywanej przez tubylców. Na rzekę, poza ogromnymi tankowcami, nie wypływają żadne inne jednostki. Nawet ryby nie biorą, zdaniem miejscowych rybaków, “bo są taaakie fale!”
 

- Zamiast tych fal wolałbym spotykać dwa razy dziennie piratów – podsumował ze śmiechem Dawid swoje doświadczenia z amazońskimi falami.
 

Byle roweru nie połamało
 

Kiedy Hubert, który jeszcze chwilę temu był zaledwie kilka metrów od brata, znika za wysokimi falami i nie pojawia się już od dłuższego czasu, Dawida nachodzą czarne myśli. Po pierwsze, Hubert jest chory. Ma gorączkę, potężny ból głowy, opuchnięte oczy i jest osłabiony. Przyjmuje antybiotyki, ale już kilka dni walczy z jakimś stanem zapalnym. A jeśli coś mu się stało, jeśli zasłabł, zmagając się z ogromnymi falami!!!! Dawidowi wyobraźnia, jak zwykle, podsuwa najbardziej dramatyczne obrazy. Po drugie, czy rowery amazońskie wytrzymają ten opór?
 

- Na falach nie idzie pedałować. Łańcuch strzela przy każdym ruchu. Jedyna opcja to siedzieć na deskach i pozwolić nieść się wzburzonej wodzie – pisał Dawid w swoich tekstach do mnie.
 

Następnego dnia bracia postanowili, poczekać do wieczora i płynąć nocą. Jeśli wyjdzie księżyc, to nie powinno wiać, no i będzie trochę światła. Mają poczekać do północy. To nawet lepiej, całodzienny odpoczynek dobrze zrobi Hubertowi. Poza przeziębieniem, zmaga się jeszcze z jakimś owrzodzeniem czy grzybicą, które zaatakowały jego stopę , co Dawid określił słowami: “strach patrzeć, żywe mięso wychodziło mu na zewnątrz z małego palca”.
 

Późnym wieczorem zaczyna lać. Księżyca skrytego ciemnymi chmurami kompletnie nie widać. Trzeba czekać jednak do rana. Wypłynęli o 8. Znowu pojawiły się fale. Im silniejsze, tym większe obawy, czy rowery wytrzymają. I nawet o siebie w zetknięciu z żywiołem nie martwią się tak, jak o te swoje rumaki.
 

- Jeśli nam się rowery połamią, to jak dopłyniemy do celu?! - bardziej stwierdzają niż pytają.
 

Awans Huberta na “brylantową rączkę”
 

No i stało się. Nieopodal brzegu, do którego bracia właśnie dopływali, jedna z fal uderzyła w rower Huberta, łamiąc napęd, z łatwością, jakby to była plastikowa zabawka. Kolejnego dnia, na środku rzeki, Dawid usłyszał jakieś zgrzytnięcie, chrupnięcie i nagle ….. trrrrraaaaach! Rozwaliło napęd w jego rowerze. Holowany przez brata, wspomagając go wiosłowaniem, dotarł do brzegu. Co teraz???
 

- Teraz Hubert ma pole do popisu, naprawia wszystko, mój i swój napęd. – pisał Dawid.
 

Wygląda na to, że Hubert nie jest już tylko złotą rączką, to “brylantowa rączka”. Poreperował, co się dało i na ile mógł w tych warunkach. Dzięki temu bracia dotarli do miejscowości Iuruti. Stamtąd drogą lądową wyruszyli w kierunku Santarem, gdzie dokonają niezbędnego wzmocnienia ram i napędów rowerowych. I z powrotem na rzekę!
 

- Do tej pory to była sielanka, teraz zaczęła się przygoda – ocenili zgodnie dotychczasową podróż.
 

Do Atlantyku zostało jeszcze ponad 1000 kilometrów. Amazonka pewnie da im jeszcze popalić. Dawid i Hubert, szerokiej wody!
 

Piotr Chmieliński