Oficjalnym powodem wycofania się z dalszej współpracy z międzynarodowymi partnerami ma być konieczność skoncentrowania się Rosji na budowie własnej, nowej stacji orbitalnej.

To dość nagły zwrot akcji, która całkiem niedawno wydawała się normować. Na początku tego miesiąca NASA i Roskosmos uzgodniły, że kosmonauci będą mogli latać na ISS amerykańskimi Dragonami, a astronauci nadal korzystać ze sprawdzonych statków i rakiet Sojuz. Wydawało się, że to uspokoi napiętą sytuację wokół ISS, która jest efektem agresji Rosji na Ukrainę.

NASA i pozostałe agencje zrzeszone wokół programu ISS chcą, aby stacja działała do 2030 roku, po czym ma zostać zdeorbitowana. Jednak w tej chwili nie wiadomo, co stanie się z rosyjskimi modułami ISS. Nie podano wciąż informacji, czy mają zostać odłączone od ISS, czy może wystawione na sprzedaż temu, kto zapłaci więcej.

Rosyjska agencja kosmiczna reaguje na zachodnie sankcje

Rosyjska rezygnacja to ewidentnie odwet za sankcje nałożone na Rosję przez dotychczasowych partnerów, czyli USA, Kanadę, Japonię i Unię Europejską. W związku z sankcjami strona rosyjska wycofała swoje rakiety z kosmodromu Europejskiej Agencji Kosmicznej w Gujanie Francuskiej.

Zrezygnowała też z kontynuowania wspólnej misji ExoMars, w ramach której we wrześniu tego roku w kierunku Czerwonej Planety miał wystartować statek kosmiczny z łazikiem Rosalind Franklin na pokładzie. Zaprzestała również dostarczania Amerykanom silników rakietowych, które były wykorzystywane w rakietach Atlas V. Pozostaje pytanie, kto na tym wyjdzie gorzej?

Na konflikcie z Rosją zyskują prywatne firmy kosmiczne

Zacznijmy od Atlasów. United Launch Alliance, czyli firma produkująca rakiety Atlas, przyznała w komunikacie z marca tego roku, że była przygotowana na taki ruch Rosji. Po pierwsze, firma zakupiła wystarczająco dużo silników RD-180, które mają wystarczyć na wszystkie planowane starty rakiety do 2025 roku. Po drugie, tuż po inwazji Rosji na Krym zapobiegliwie podpisała umowę z Blue Origin. Ta amerykańska firma miała czas na przygotowanie nowych silników do odświeżonej wersji Atlasa, czyli do rakiety Vulcan. Pierwszy, dziewiczy start rakiety ma się odbyć jeszcze w tym roku.

Warto dodać, że Amazon wybrał Vulcana jako rakietę, która ma dostarczyć na orbitę większą część satelitów konstelacji „Projekt Kuipera”. Tylko dla Amazona Vulcan ma wykonać aż 38 misji. Inne konstelacje mają być wynoszone przez Rocket Lab i SpaceX, które są wielkimi wygranymi kosmicznego konfliktu. Dzięki temu, że Rogozin obraził się na Zachód, rosyjskie rakiety właśnie przestały być siłą napędową wyścigu w kosmos. To właśnie na wynoszeniu satelitów oraz pasażerów i ładunków na ISS, Roskosmos zarabiał. Teraz te pieniądze powędrują do kieszeni prywatnych firm, które szybko zareagowały na lukę na rynku.

ESA skorzysta z pomocy NASA

W trudniejszej sytuacji niż NASA jest ESA. Na początku marca Roskomos zawiesił bezterminowo starty rakiet Sojuz ze stanowiska w Kourou, gdzie mieści się kosmodrom ESA. Ostatni wspólny start rosyjskiej rakiety odbył się 10 lutego i wyniósł na orbitę sekcję satelitów OneWeb.

Zawieszenie programu Sojuzów zostawia lukę w europejskim systemie przewozowym. Jednak sytuacja nie jest wcale tak tragiczna, jak chciałby ją postrzegać Rogozin. Po pierwsze, europejscy przewoźnicy rozwijają własne rakiety. Arianespace dysponuje ciężkimi rakietami Ariane 5, jak ta, która w grudniu 2021 roku wyniosła w przestrzeń Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba. Firma kończy prace nad nową rakietą Ariane 6. Po felernym starcie w listopadzie 2020 roku rakiety Vega, również tę rakietę udało się dopracować.

Rękę do ESA wyciągnęła NASA, która wzięła na siebie rosyjską część misji ExoMars. To amerykańska rakieta wyniesie łazik w kierunku Marsa i to Amerykanie posadzą jego lądownik na planecie. Prawdę powiedziawszy, jest to świetna informacja, zważywszy na to, że Amerykanie nie raz dowiedli, że potrafią lądować na Marsie. Za to Rosjanie do tej pory pokazali jedynie, że sztuka ta jest im kompletnie obca. Ponad 20 rosyjskich misji marsjańskich zakończyło się fiaskiem.

Dalsze losy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej

A co z Międzynarodową Stacją Kosmiczną? NASA wstrzymuje się od ostatecznych odpowiedzi. Przez pewien czas problemem był powrót na Ziemię amerykańskiego astronauty, Marka Vande Heia. Jednak astronauta odbył udany lot w rosyjskiej kapsule i szczęśliwie powrócił do domu.

Pozostali partnerzy poradzą sobie z dostawami na ISS, na których dobrze zarobi SpaceX. Trzeba będzie nieco przetasować obecny układ, ale całość jest do zrobienia. Gorzej z Rosją. Jeśli ostatecznie opuści projekt, odetnie sobie przede wszystkim źródło finansowania.

Rosja zamierza wybudować zmilitaryzowaną stację orbitalną i jeszcze w tym roku chce wysłać na Księżyc sondę Łuna 25. Kłopot w tym, że własna stacja orbitalna wymaga ogromnego finansowania. A sonda Łuna 25 to projekt sprzed dekady, który był kilkukrotnie już przesuwany lub zawieszany. Więcej tu buńczucznych przechwałek niż realnych możliwości.

Rosja dysponuje bronią antysatelitarną

Na razie jedyne, czego należy się obawiać ze strony Roskosmosu, to należącej do nich broni antysatelitarnej. Test rakiety zdolnej niszczyć satelity odbył się w listopadzie ubiegłego roku i wygenerowały tysiące odpadków, które zagroziły nie tylko czynnym satelitom, ale też Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

Niegdysiejszy lider kosmicznego wyścigu od pewnego czasu zachowuje się w kosmosie jak słoń w składzie porcelany.