Przyjmując chrzest, Mieszko zapewnił państwu trwałe fundamenty, a sobie i następcom władzę, której nie mogła już odebrać starszyzna plemienna, gdyż odtąd nie panował z jej namaszczenia, lecz z woli Boga. Przełomowe dla dziejów Polski wydarzenie miało się dokonać w Wielką Sobotę 14 kwietnia 966 r., ale w rzeczywistości nie znamy jego dokładnej daty i nie wiemy, gdzie się odbyło.

W najstarszym rejestrze wydarzeń ważnych dla naszego kraju – „Roczniku Jordana i Gaudentego” (X–XI w.) pod datą 966 r. zanotowano jedno zdanie: Mesco dux baptizatur, czyli „książę Mieszko zostaje ochrzczony”. Rejestr zaginął, ale zapiski z niego skopiowano do innych ksiąg. Dalej zaczynają się wątpliwości. 

Nie było powodu, by niszczyć inne dokumenty, które bardziej obszernie relacjonowały chrystianizację państwa Polan, więc wygląda na to, że historyczne dla nas wydarzenie przeszło w ówczesnym świecie niemal niezauważone. Nie zostało też docenione przez Kościół.

Większość europejskich władców, którzy chrystianizowali swoje kraje, została wyniesiona na ołtarze. Czesi mają św. Wacława, Węgrzy – Stefana, Norwegowie – Olafa, Szwedzi – Eryka, Duńczycy – Kanuta, Rusini – Włodzimierza. W podobny sposób nie uhonorowano jednak ani Mieszka I, ani żadnego z jego potomków. Dlaczego?

Jeśli nie Mieszko, to kto? 

Wielkopolska leżała daleko od głównych szlaków handlowych, nie było w niej dużych miast i dróg, nie przyciągała bogactwem. W zupełnie innej sytuacji znajdowała się Małopolska, przez którą prowadził ważny dla całej Słowiańszczyzny szlak z Zachodu przez Czechy do Rusi Kijowskiej i Bizancjum. Trudno przypuszczać, by w ślad za kupcami nie podążali nim chrześcijańscy misjonarze.

Zwłaszcza że cały ten teren znajdował się w strefie oddziaływania Państwa Wielkomorawskiego, którego władca Mojmir I przyjął chrzest już w 831 r. Otrzymał go od germańskich Franków, czyli w obrządku łacińskim. Jego następca Rościsław, chcąc uwolnić się spod kurateli Ludwika II Niemieckiego, przepędził łacinników i o pomoc w chrystianizacji poddanych zwrócił się do cesarza bizantyjskiego.

Ten odpowiedział pozytywnie i w 863 r. działalność misyjną na Morawach podjęli bracia Cyryl i Metody. Za zgodą papieża przetłumaczyli liturgię łacińską na język staro-cerkiewno-słowiański, spisali teksty kościelne głagolicą i stworzyli nowy obrządek, nazywany słowiańskim.

W rozpowszechnionym tuż po śmierci misjonarza w 885 r. „Żywocie świętego Metodego” (znanym też jako „Legenda panońska”) znalazła się intrygująca informacja. Metody miał udać się do księcia, który „silny bardzo, siedząc w Wiślech, urągał wielce chrześcijanom i krzywdy im wyrządzał”.

W trakcie spotkania udzielił władcy rady i proroczej przestrogi, że jeśli nie ochrzci się „z własnej woli na swojej ziemi”, zostanie do tego zmuszony przez obcych „na ziemi cudzej”. „I tak też się stało” – podsumowuje autor „Legendy".

Jeśli faktycznie tak było, to niemal sto lat przed Mieszkiem I został ochrzczony – nieznany z imienia – władca plemienia Wiślan. Tyle że w obrządku słowiańskim, którego pod presją duchowieństwa niemieckiego zakazał w 885 r. papież Stefan V (bulla „Quia te zelo fidei”). Uczniów Metodego wypędzono z Państwa Wielkomorawskiego i przywrócono w nim obrządek łaciński.

Obraz „Chrzest Polski” („Zaprowadzenie chrześcijaństwa”) Jana Matejki / fot. Fine Art Images/Heritage Images/Getty Images

Chrzest pod przymusem? 

Zagadkowe sformułowanie „w Wiślech” długo utożsamiano z Wiślicą. Dziś przyjmuje się, że oznaczało region. Dawni Słowianie Wisłą nazywali spływające z gór rzeki i wodospady. W Małopolsce było ich sporo, więc cały obszar od Karpat po Góry Świętokrzyskie był „Wisłami”, którymi rządził ów książę krzywdzący chrześcijan. A nad kim panował?

Plemiona zamieszkujące ten region zwykło się nazywać Wiślanami. Niektórzy historycy powątpiewają w ich istnienie, ale poza „Legendą panońską” o Wiślanach wspominają jeszcze dwaj autorzy z epoki. Anonimowy mnich znany jako Geograf Bawarski w sporządzonym ok. 845 r. „Opisie grodów i ziem północnej strony Dunaju” wymienia plemię Vuislane. Natomiast król Anglii Alfred Wielki, który ok. 890 r. spisał relację swego wysłannika do środkowej Europy Wulfstana, zanotował, że na wschód od Moraw i na północ od Dacji leży Wisle lond. Czy było to scentralizowane państwo rządzone przez jednego władcę?

Tego nie wiemy. Ale ten tajemniczy lud na pewno był nieźle zorganizowany, gdyż usypanie potężnych kurhanów, np. krakowskich kopców Wandy i Kraka, wymagało zbiorowego wysiłku. Podobnie jak wzniesienie rozległych grodów w Krakowie, Stradowie czy Wiślicy. Według archeologów rozkwitły one wprawdzie już po włączeniu Małopolski do państwa Piastów, ale ich zalążki powstały wcześniej.

Nie ulega też wątpliwości, że ziemie zamieszkane przez Wiślan znajdowały się w orbicie wpływów schrystianizowanego Państwa Wielkomorawskiego. Być może Wiślanie płacili morawskim władcom trybut, np. przy pomocy odnalezionych w Krakowie żelaznych płacideł w kształcie ostrza siekiery.

Jeśli faktycznie była to danina przygotowana do wysyłki, przepowiednia z „Żywota świętego Metodego” zyskuje na wiarygodności. Władca Wiślan mógł bowiem zostać zmuszony przez Morawian, czyli „obcych” nie tylko do płacenia haraczu, ale również do przyjęcia chrztu.

Cyryl i Metody ochrzcili księcia Wiślan? 

Święty Metody przebywał na Morawach w latach 873–885. Jeśli ostrzegał księcia, mógł to zrobić tylko wtedy. W kilku grodach Małopolski archeolodzy odkryli ślady zniszczeń z końca IX w. Nie ma jednak pewności, czy to skutki inwazji Morawian, czy walk z sąsiednimi plemionami, ot choćby wojowniczymi Gołęszycami. Powodem domniemanego najazdu i przymusowego chrztu władcy Wiślan miało być prześladowanie przez niego chrześcijan.

W domyśle tych, których nawrócili Cyryl i Metody, a więc żyjących w granicach Państwa Wielkomorawskiego. Tak interpretowali wzmiankę z „Żywota” zwolennicy hipotezy o ochrzczeniu pierwszego polskiego księcia w obrządku słowiańskim.

W latach 60. XX w. „Legendę panońską” inaczej odczytał archeolog prof. Jerzy Gąssowski. Według niego wiślański książę nie urządzał łupieżczych wypraw na Morawian, ale prześladował chrześcijan we własnym kraju. Mogli się tam pojawić, bo żadne granice nie chroniły przed przenikaniem nowej religii. Pośrednio potwierdza to najstarsza ruska kronika „Powieść lat minionych”, w której zapisano, że Cyryl i Metody chrzcili Morawian, Czechów i… Lachów.

Nie krzewili nowej religii ogniem i mieczem, lecz perswazją, osobistym przykładem i co najważniejsze, odprawiali obrzędy w zrozumiałym przez Słowian języku. To mogło pociągać i skłaniać do przyjmowania chrztu. Nie tyle władców, ile ich poddanych. Na taką „samowolę” książę nie chciał pozwolić, więc „urągał wielce chrześcijanom i krzywdy im wyrządzał”. Robił to bezkarnie, dopóki za współwyznawcami nie wstawił się Metody. Gdy przestroga duchownego nie pomogła, do akcji wkroczyli władcy Wielkich Moraw: Świętopełk I lub jego następca Mojmir II.

Zapewne nigdy już się nie dowiemy, czy któryś z nich pojmał i zmusił do przyjęcia chrztu zadziornego księcia Wiślan. Ale nawet jeśli do tego doszło, nie miało to większego znaczenia, bo już 20 lat później Wielka Morawa padła pod ciosami Węgrów. Na jej gruzach wyrosło państwo Czechów, a rządzący nim Przemyślidzi związali się z chrześcijaństwem łacińskim.

Żelazny skarb odnaleziony w Krakowie mógł być zatem trybutem nie dla Morawian, lecz Czechów, bo siekieropodobne płacidła to nie waluta narodowa, ale broń i narzędzie użyteczne dla każdego. Zaś silne wpływy Czech na terenie domniemanego państwa Wiślan są dobrze udokumentowane. Wystarczy wspomnieć najstarszą katedrę na Wawelu, której patronem został św. Wacław. 

Jak obchodziliśmy 1000 lat Chrztu Polski?

Jeśli książę Wiślan został ochrzczony siłą, to po uwolnieniu spod wielkomorawskiej kurateli mógł już sobie wierzyć, w co chciał. Poddani, którzy dobrowolnie i z przekonania przyjęli nową religię, zapewne dalej przy niej trwali. Powinni zatem pozostawić po sobie jakieś ślady…

Podczas przygotowań do obchodów milenijnych przeprowadzono w Polsce zakrojone na szeroką skalę badania archeologiczne mające poszerzyć wiedzę o początkach naszego państwa. Sensację wywołało znalezisko w Wiślicy, uważanej za jeden z głównych grodów Wiślan. Odkopano tam fundamenty kościoła, a po wybraniu dalszych warstw ziemi wyłoniła się owalna gipsowo-gliniana niecka średnicy ok. 4,2 m i głębokości 20–37 cm.

Przylegała do niej platforma w kształcie trapezu. Skojarzenia nasuwały się same – tak wyglądały wczesnośredniowieczne baptysteria, czyli misy lub baseny chrzcielne. Przyjmujący chrzest wchodzili do wypełnionego wodą zbiornika, kapłan stał na podeście i dopełniał obrzędu.

Rozmiary misy świadczą o masowym charakterze obrzędu. Znaleziono więc dowód, że chrześcijaństwo na ziemiach polskich pojawiło się całe stulecie wcześniej, niż dotychczas twierdzono. I nie przyszło z łacińskiego Zachodu, lecz słowiańskiego południa. Badania w Wiślicy finansowało państwo, a wojującym z Kościołem władzom PRL bardzo zależało na zeświecczeniu obchodów milenijnych. To miało być tysiąclecie polskiej państwowości, a nie chrztu!

Dlatego, nie czekając na wyniki bardziej szczegółowych badań, odkryciu nadano duży rozgłos. Sugerowano, że skoro chrześcijaństwo dotarło na nasze ziemie przed 966 r., nie należy świętować rocznicy chrztu, lecz fetować pojawienie się państwa polskiego na arenie międzynarodowej.

Misa chrzcielna w Wiślicy

Z czasem naukowcy ostudzili entuzjazm w kwestii Wiślicy. Misa częściowo zachodziła pod fundamenty XI-wiecznego kościoła, więc musiała powstać wcześniej. Ale czy na pewno była chrzcielnicą? Podobne gipsowe obiekty odkryto na Morawach w Mikulczycach i Sadach (Uherské Hradiště). Były to jednak ważne centra chrześcijaństwa, natomiast w Wiślicy mogli się co najwyżej pojawić wędrowni misjonarze. Na potrzeby krótkotrwałych misji nie budowano tak solidnych baptysteriów; chrzczono „żywą wodą”, czyli w rzekach i jeziorach, albo w przenośnych drewnianych kadziach.

Dopóki obowiązywała teoria, według której w czasach Państwa Wielkomorawskiego Wiślica była stolicą Wiślan i potężnym grodem, obecność obszernego basenu chrzcielnego dawała się wytłumaczyć. Ale precyzyjne datowanie pozostałości po zespole pałacowym i kościołach wykazało, że miasto osiągnęło świetność dopiero w wiekach XI i XII. Za życia św. Metodego mogło być co najwyżej prowincjonalną osadą, lecz nie siedzibą księcia.

Co zatem w niej znaleziono? Kolejne zespoły archeologów udzielały różnych odpowiedzi. Domniemane baptysterium miało być miejscem, w którym przygotowywano zaprawę do budowy kościoła, poidłem dla bydła, posadzką jakiejś budowli…

Nawet jeśli misa faktycznie była basenem chrzcielnym, jej odkrycie ani nie potwierdzało, ani nie negowało hipotezy o wpływach obrządku słowiańskiego w Małopolsce. Równie dobrze mogła bowiem powstać z inspiracji duchownych prowadzących chrystianizację tego regionu dopiero w czasach pierwszych Piastów.

Słowiańska herezja

Wszyscy nasi kronikarze od Galla Anonima po Jana Długosza byli łacinnikami. Mnisi prowadzący archiwa klasztorne i kościelne też. Mogli więc zadbać o to, by w dokumentach nie pozostał żaden ślad po konkurentach. Zwłaszcza że w 1054 r. doszło do wielkiej schizmy i stosunki między chrześcijaństwem wschodnim a zachodnim stały się bardzo napięte.

Warto jednak pamiętać, że Cyryl i Metody prowadzili misję ewangelizacyjną za przyzwoleniem Rzymu, zaś papież Jan VIII w bulli „Industriae tuae” z 880 r. uznał zwierzchnictwo Metodego nad Kościołem w Państwie Wielkomorawskim, czyli także nad przebywającymi tam kapłanami frankijskimi.

Pod względem doktrynalnym obrządek słowiański nie różnił się wtedy od łacińskiego. Odmienności dotyczyły jedynie liturgii, którą odprawiano w języku Słowian. Prawa do używania podczas nabożeństw własnego języka nie mieli Germanie, więc przywilej przyznany Słowianom musiał im mocno doskwierać. Dlatego niemieccy hierarchowie naciskali na papieża, by go wycofał i natychmiast po śmierci Metodego osiągnęli cel.

O sytuacji w ówczesnym Rzymie świadczą losy Jana VIII, którego próbowano otruć. Trucizna okazała się zbyt słaba, więc zwijającego się w bólach papieża dobito młotem (882 r.). Jego wywodzący się z wielkich rzymskich rodów następcy uwikłali się już całkowicie w walkę o władzę i szukając sojuszników, spełniali ich żądania. Najpotężniejszym sprzymierzeńcem był niemiecki cesarz. Dla obrządku słowiańskiego na terenach objętych działalnością misyjną Germanów oznaczało to wyrok śmierci. Uznano go za heretycki, zwalczano i zacierano po nim wszelkie ślady.

Mimo to w kronice Galla Anonima znalazło się sformułowanie, że po śmierci Bolesława Chrobrego opłakiwali go wszyscy mieszkańcy królestwa, Latini i Slavi. A więc obok łacinników byli jednak jacyś „Słowianie”. Kolejny trop prowadzi do Krakowa. Według oficjalnych źródeł, potwierdzonych także przez niemieckiego kronikarza Thietmara, papież Sylwester II erygował diecezję krakowską w roku 1000.

Wtedy też urząd objął tam pierwszy biskup Poppon – Niemiec z Turyngii. I wszystko byłoby jasne, gdyby nie pewien szczegół. Otóż w odnotowującym najważniejsze wydarzenia z życia państwa i Kościoła „Roczniku kapituły krakowskiej” wymieniono dwóch wcześniejszych biskupów: Prohora i Prokulfa.

Dwa biskupstwa w Krakowie? 

Już w XIX stuleciu historycy, m.in. Maksymilian Gumplowicz, zauważyli, że ze względu na greckie imię (Prochoros) pierwszy z nich mógł być biskupem obrządku słowiańskiego. Według „Rocznika kapituły” kierował biskupstwem w latach 969–986, a więc przed przyłączeniem Małopolski do państwa Piastów. Kto go powołał?

Ze względu na uzależnienie Krakowa od Czech Prohor mógł być misjonarzem z Pragi lub Ołomuńca. Albo (choć tacy badacze jak ks. Władysław Szcześniak, autor „Obrządku słowiańskiego w pierwotnej Polsce”, to wykluczają) – biskupem obrządku słowiańskiego.

Prokulf miał sprawować swój urząd do 1014 r. Ta data koliduje z pontyfikatem Poppona, więc oficjalni historycy Kościoła uznają ją za rezultat pomyłki kopisty „Rocznika”. A może jednak to średniowieczni cenzorzy przeoczyli wzmiankę potwierdzającą, że na początku tysiąclecia istniały w Krakowie dwa biskupstwa – jedno łacińskie kierowane przez Poppona i drugie słowiańskie pod zwierzchnictwem Prokulfa?

Wszak jeszcze w 1147 r. krakowski biskup Mateusz zapraszał cystersa Bernarda z Clairvaux, by wsparł dzieło nawracania Rusinów, Czechów i Polaków. Nie wiadomo, czy miał na myśli pogan, czy „fałszywych chrześcijan”, za jakich uważano wyznawców chrystianizmu rytu słowiańskiego.

Z kolei w XIV-wiecznym kalendarzu z Wiślicy wymieniany jest św. Gorazd – uczeń, którego św. Metody wyznaczył na swego następcę jako biskupa Moraw. Z jakiego powodu czczono w południowej Polsce duchownego, który głosił naukę uznaną przez papieża za heretycką?

Wpływy obrządku słowiańskiego mogły nawet wykraczać poza granice Małopolski, bo Gall Anonim „fałszywymi chrześcijanami” nazywał też Mazowszan. W 1986 r. w Podebłociu na Mazowszu archeolodzy znaleźli trzy gliniane tabliczki ze znakami przypominającymi pismo. Prof. Andrzej Buko, autor „Archeologii Polski średniowiecznej”, datuje rozległe stanowisko archeologiczne w Podebłociu na okres między VIII a początkiem XI w.

Dwie z tabliczek udało się odczytać: na jednej zidentyfikowano greckie litery IXH, co może być skrótem inwokacji Iesos Christos Nika – Jezus Chrystus Zwycięża; napis IXS na drugiej to prawdopodobnie monogram Jezusa Chrystusa. Poszlak potwierdzających istnienie chrześcijaństwa na ziemiach polskich przed chrztem Mieszka I jest więc wystarczająco dużo, by uznać to za bardziej niż prawdopodobne. Dlaczego jednak to nie Wiślanie – mający bliższy kontakt z ówczesnymi centrami cywilizacyjnymi – lecz wielkopolscy Polanie stworzyli zręby polskiego państwa?

Z Moraw nad Wartę

Jeszcze bardziej zadziwia fakt, że Polanie pojawili się na scenie historii nagle i od razu z wielkim rozmachem. O ich istnieniu nie wiedział jeszcze Geograf Bawarski. W jego wykazie Polan nie ma w ogóle, są natomiast Goplanie, którzy szybko przepadli w mrokach dziejów. Badania metodą dendrochronologiczną (datowanie obiektów za pomocą analizy porównawczej słojów drewna) wykazały, że do końca lat 30. X w. w Wielkopolsce budowano niewiele i bardzo powoli.

A potem nastąpiło gwałtowne przyspieszenie. W ciągu 2–3 lat wzniesiono aż cztery potężne grody (w Bninie, Gnieźnie, Gieczu, Lądzie), rozbudowano i ufortyfikowano dwa kolejne (w Poznaniu i Grzybowie). Co się stało?

Prof. Urbańczyk w książce „Mieszko Pierwszy Tajemniczy” zwraca uwagę na zbieżność w czasie przełomu cywilizacyjnego w Wielkopolsce z upadkiem Państwa Wielkomorawskiego po najeździe Węgrów. Uciekający przed inwazją Morawianie rozproszyli się po sąsiednich krainach; według Urbańczyka dotarli też nad Wartę.

Ponieważ stali na wyższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego, zapoczątkowali przyspieszony rozwój okolic Gniezna i Poznania. Niewykluczone, że – podobnie jak skandynawscy Waregowie na Rusi – przejęli władzę nad miejscową ludnością, czyli Goplanami, a Mieszko to potomek emigrantów.

Wielkomorawskie elity były jednak schrystianizowane, co rodzi pytanie o sens ponownego chrztu księcia wywodzącego się z tej grupy. Wyjaśnienie, że uchodźcy przyjęli miejscowe zwyczaje i dopiero po zadomowieniu wrócili do swej religii, nie wydaje się przekonujące. A może Mieszko nie tyle się ochrzcił, co przechrzcił, przechodząc z obrządku słowiańskiego na łaciński? To też trochę karkołomna teoria. W historiografii przeważa pogląd, że potęga Polan wyrosła na… lęku o przetrwanie.

Mieszko I i Dobrawa na kolekcjonerskim banknocie NBP z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski / fot. Karol Serewis/Getty Images Poland/Getty Images

Dlaczego Mieszko I przyjął chrzest?

W naszej tradycji zakorzeniło się przeświadczenie, że Mieszko przyjął chrzest z Czech, by przeciwstawić się agresywnej polityce Niemiec. To efekt uprzedzeń historyków, którzy podjęli pierwsze poważne badania nad początkami polskiej państwowości w XIX w., gdy Polska znajdowała się pod zaborami. W rzeczywistości największe zagrożenie stanowili dla Mieszka I Czesi, którzy już kontrolowali Śląsk i Małopolskę, a nie zamierzali na tym poprzestać.

Co gorsza, sprzymierzyli się z tzw. Związkiem Wieleckim, czyli skonfederowanymi plemionami słowiańskimi z terenu dzisiejszej Meklemburgii i północnej Brandenburgii. Wieleci regularnie urządzali łupieżcze wyprawy na państwo Polan, a w sojuszu z Czechami mogli doprowadzić do jego unicestwienia.

Nie wiadomo, czy Mieszko sam wpadł na ten pomysł, czy był to efekt burzy mózgów podczas jego spotkań z radą przyboczną. W każdym razie podjął iście salomonową decyzję, która miała zmienić czeskiego księcia Bolesława I Okrutnego z wroga w… teścia. Prawdopodobnie w roku 963 zaczęły się negocjacje małżeńskie.

Łatwo nie było, bo Bolesław solidnie zapracował na swój przydomek. Władzę przejął, mordując starszego brata Wacława, ogłoszonego po śmierci świętym. Rządził twardą ręką, ale zależało mu na poprawieniu wizerunku. Dlatego zgodę na oddanie ręki córki Mieszkowi uzależnił od przyjęcia przez niego chrztu. W „Roczniku Jordana i Gaudentego” pod datą 965 r. zapisano: Dubravka venit ad Mesconem – „Dobrawka przybyła do Mieszka”. To wszystko, co wiemy o wiekopomnym ślubie. Notatka z następnego roku informuje, że Mesco dux baptizatur.

Nie wiemy jakie przyjął na chrzcie imię, jak przebiegała ceremonia, ale można przyjąć, że zgodnie z ówczesnym rytuałem Mieszko zanurzył się w chrzcielnym basenie. Ślady takiego obiektu odkryto na Ostrowie Lednickim i dość powszechnie przyjmuje się, że ceremonia odbyła się właśnie tam. Pewności jednak nie ma. Niektórzy naukowcy, m.in. prowadząca badania archeologiczne na terenie Ostrowa Tumskiego profesor Hanna Kóčka-Krenz, opowiadają się za Poznaniem.

Współcześni historycy raczej wykluczają Gniezno, rozpropagowane przez Jana Długosza. Znajdowało się tam centrum kultów przedchrześcijańskich i wyrzekanie się ich w takim miejscu byłoby zbyt wyzywającą prowokacją wobec tradycjonalistów. Zajęty wielką polityką Mieszko niezbyt angażował się w ewangelizowanie poddanych. Poza kaplicą i niewielkim kościołem w Poznaniu nie znaleziono dowodów świadczących, że za jego rządów budowano obiekty sakralne.

Archeolodzy nie zauważyli też, by cokolwiek zmieniło się w obrzędach pogrzebowych, ciała zmarłych nadal palono. W dokumentach nie ma też wzmianek, by innowierców nawracano siłą. Może ta bierność spowodowała, że w oczach Kościoła nie zasłużył tak jak inni europejscy władcy na świętość. Nietrudno też było dostrzec, że uznawał chrzest bardziej za środek niż cel.