Do Finlandii wjechaliśmy w miejscowości Naroki, którą od Szwecji oddzielała rzeka Torne (po Szwedzkiej stronie miejscowość Overtornea) i od razu wskoczyliśmy na trasę E8, którą planowaliśmy dojechać aż do północnego krańca Finlandii – miejscowości Klipisjarvi.
 

Byliśmy parę kilometrów na południe od koła podbiegunowego.
 

Pierwsze kroki skierowaliśmy do najbliższej stacji benzynowej, bo dojechaliśmy na oparach. Benzyna w Finlandii choć nadal droższa niż w kraju, to jednak zdecydowanie tańsza niż w Szwecji. I tu pierwsze zaskoczenie. Podjeżdżamy na stację, jest godzina 20:05, stacja działa do 21:00 (wg zawieszonej informacji), a tu zamknięte. Z zaplecza stacji wyszła jakaś kobietka, rzekła w naszą stronę ‘sorry’ i odjechała. ‘Nosz kurna’, zrobiła sobie godzinę wcześniej fajrant i tylko ‘sorry’?
 

Ale chwila. 20:05 to jest po drugiej stronie rzeki w Szwecji, po tej stronie rzeki mamy już 21:05 – zapomniałem o innej strefie czasowej. Następna miejscowość kilkadziesiąt kilometrów, ale jakoś powinniśmy dociągnąć. Chwilę później przekraczamy linię koła polarnego, jeszcze tylko pamiątkowa fotka i zatrzymujemy się na nocleg. Słowo nocleg ma trochę żartobliwy wydźwięk w tych warunkach. Trwa polarny dzień i słonce praktycznie nie zachodzi przez 24 godziny, niemniej zmęczenie robi swoje, śpimy jak susły.
 

Przeczytaj poprzedni odcinek relacji!
 

Po minięciu koła podbiegunowego znaleźliśmy się w Laponii. Już na samym początku stał spory znak z konturami Finlandii i zaznaczoną w nich Laponią, informujący, że ostrzeżenie o wałęsających się reniferach obowiązuje na terenie całej krainy. Ale o reniferach to będzie osobny temat.
 

Jadąc przez Laponię dosyć szybko się zorientowaliśmy, że są tutaj tylko co większe miejscowości i żadnych wiosek. Wszystko tonęło w zieleni, tylko lasy i lasy (a właściwie to już tajga). Choć z mapy wynikało, że przejeżdżaliśmy przez kilka mniejszych miejscowości, to jakoś ich nie zauważyliśmy. Trochę to nas zdziwiło.
 

Pomyśleliśmy że może trasa E8, którą jechaliśmy, omija mniejsze miejscowości i są tylko zjazdy, ale zjazdy były tylko w leśne nieutwardzone dukty.
 

Obejrzyj galerię zdjęć z drugiego etapu wyprawy!
 

Zaczęliśmy uważniej śledzić wszelkie napisy informacyjne przy drogach i stwierdziliśmy, że niektóre napisy wykonane białymi literami na jasnoniebieskiej tablicy brzmią zupełnie tak samo jak nazwy miejscowości, które powinniśmy mijać, z tym, że napisy te stały w lesie i często były ledwo widoczne. Obecności niektórych nawet nie stwierdziliśmy.
 

Jako że nie mieliśmy innych mądrych zajęć w czasie czterystu kilometrów jazdy do Klipisjarvi, to zaczęliśmy weryfikować umiejscowienia napisów z mapą i nazwami miejscowości. Część się nawet zgadzała. Ale jak poznać czy jedziemy przez miejscowość czy przez las? Najprościej po ograniczeniach prędkości.
 

Po kolejnych 100 kilometrach okazało się że niestety to był ślepy trop, ograniczenia sobie, na przemian 100km/h i 80km/h, a niebieskie tablice sobie.
 

No to może wskazówką będą prześwitujące gdzieniegdzie, zza ściany drzew domki? Niestety, po weryfikacji i kolejnych 100 kilometrach, doszliśmy do wniosku, że w tej części Laponii jest tyle wszelakich jezior i rzeczek, a przez to domków letniskowych, że migające sporadycznie zza drzew kolorowe ściany mają zupełnie losowy charakter w odniesieniu do mijanych miejscowości.
 

To już zaczęło nas naprawdę nurtować, a że dysponowaliśmy zdecydowanym nadmiarem czasu, to zaczęliśmy dokładnie analizować wszelkie zmiany wzdłuż drogi, którą jechaliśmy. Wspomnę, że pominąwszy większe miasta, to jechaliśmy cały czas przez tajgę. Biała Laponia, jaką znamy z telewizji była teraz we wszystkich odcieniach zieleni.
 

Po kolejnych 100 kilometrach sprawę ‘rozgryźliśmy’: jadąc przez tajgę mijasz często zjazdy do lasu. Jeżeli przy zjazdach są skrzynki na listy (na słupkach, palikach czy przybite do drzew), to jedziesz przez miejscowość, jeżeli skrzynek nie ma, to jedziesz przez las.
 

I jeszcze mała uwaga: im dalej na północ, gdzie tajga przechodzi w tundrę, tam drzewa karłowacieją zaś skrzynki na listy rosną i zamieniają się w pudła na pocztę do złudzenia przypominające budę dla psa postawioną na wysokim taborecie (to pewnie, by śnieg zimą nie zasypał).
 

Zapomniałem wspomnieć o mijanych co chwilę znakach informujących o skrzyżowaniu drogi dla skuterów (czynnej tylko zimą) z drogą samochodową.
 

Sama jazda całkiem spokojna, na trasie mały ruch, co do ograniczeń prędkości, to północni mieszkańcy Finlandii nie przejmują się nimi za bardzo.
 

I tak dotarliśmy na sam koniec Laponii jakieś 400 km za kołem polarnym, bo postanowiliśmy przed spływem zajrzeć do miejsca, gdzie stykają się granice : Fińska, Szwedzka i Norweska, by zobaczyć tamte okolice. Sami rozumiecie - być tak blisko i tam nie zajrzeć to jak być w Rzymie i Papieża nie widzieć.
 

I jeszcze jedno – renifery są wszędzie – pętają się jak dzikie koty po osiedlu, ale jak wspomniałem, o tym w osobnej relacji.
 

Tekst : Artur Kordian
 

Zdjęcia : Ania i Agnieszka Pawlaczyk