W środku Europy

Pierwszą kawę za granicą pijemy na rynku w bajkowym Bardejowie, wśród parterowych domów o pastelowych fasadach. Dzieci połykają porcję lodów i pędzimy dalej. Przez Preszov (Preszów) i Koszyce do Tokaju. Tu kolejne prostowanie nóg i zakupione w plastikowej butelce (!) wino słynnego szczepu muskotály. Słońce powoli chyli się ku zachodowi i myślę sobie, że na tej trzeciej granicy to już nas przetrzymają. A tu pusto i tylko uśmiechnięty celnik pytający poprawną angielszczyzną o cel podróży. 12 km dalej jest już rumuńskie Satu Mare. Z pewnością jedno z najładniejszych miast północnej Rumunii. Krótki spacer po nim zaskakuje. Pomimo upływu czasu i braku pieniędzy na renowację – wiele przetrwało z eleganckiego klimatu la belle epoque z początków XX w. Secesyjny budynek Hotelu Dacia należy z pewnością do najpiękniejszych w całej Transylwanii.

W bankomacie bierzemy pieniądze i wczesnym popołudniem dojeżdżamy do Wesołego Cmentarza w Sapanta, w regionie Maramuresz. Jeszcze cztery lata temu, kiedy trafiłem tu pierwszy raz i spałem w domu wójta, było tu cicho i spokojnie. I dwa razy taniej. Dziś kolorowe krzyże urokliwego cmentarza ściągają nie tylko etnografów, ale i wycieczki z całej Europy. Przybyło sklepików z pamiątkami i wyrobów rękodzieła. Czar trochę prysł, więc nie spędzimy tu kolejnej nocy, ale zaglądamy na budowę imponującej drewnianej cerkwi Manastirea Sapanta-Peri, której wieża sięga kilkudziesięciu metrów. Cała z dębów ponadmetrowej średnicy, budowana jak za dawnych czasów. Bez wątpienia wybitne dzieło sztuki ciesielskiej.

Wjeżdżamy do Syhotu Marmaroskiego. Kiedy kupuję wodę, zaciekawia mnie tłum wylewający się z uliczki między okazałymi kamienicami. Idę chwilę pod prąd i docieram do barwnego targu: czerwone kopczyki mielonej papryki, ułożone w pryzmy owoce, dojrzewające w słońcu sery i pani, która mnie zaczepia, wyczuwając moje potrzeby. – Co to jest? – pytam, patrząc na plastikową butelkę po wodzie mineralnej. – Palinka, węgierska śliwowica, 75 proc., 10 zł za pół litra. Progów hali z tradycyjnym buncem już nie przekraczam. Zapach serowych walców średnicy prawie metra zatrzymuje mnie w drzwiach.

Z Syhotu urokliwa trasa prowadzi nas doliną Izy do serca Maramureszu. Do krainy strzelistych drewnianych cerkwi, spośród których kilka wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Najmocniej porusza wyobraźnię cerkiewka w wiosce Ieud, datowana na 1364 rok! I pomyśleć, że przetrwała tyle wojen, zawieruch, pożóg. Urzekające są drewniane, solidne bramy wjazdowe do kolejnych domostw. Zastanawiam się nad noclegiem w jednym z gospodarstw agroturystycznych, ale nie jest jeszcze za późno, by dojechać przez Borszę na przełęcz Prislop (1416 m n.p.m.).


Droga jest fatalna, ser szwajcarski. Kiedy wysiadamy pod schroniskiem, jest tuż przed zachodem słońca, które jak na zawołanie hrabiego Drakuli krwiście odchodzi za kolejnymi pagórami surowego krajobrazu. Mamy środek lata, a tu zaledwie kilka stopni, przejmujące zimno! W schronisku ciepła strawa i spotkanie z polskimi turystami. Wędrują na azymut, poza szlakami, opowiadają o spotkanych na trasie pasterzach, o wilkach, niedźwiedziach, niesamowitych widokach i najprawdziwszej dziczy. – Tego u nas już nie ma!

Bukowina – Od XIV w. kolebka państwa mołdawskiego. Przez wieki lawirowało ono między walczącymi o wpływy Polską, Węgrami i imperium osmańskim, później także z Rosją. W różnych okresach historii Mołdawia była lennem Polski, co pozostawiło ślad w jej kulturze. W czasach wielonarodowego cesarstwa austriackiego powstały tu polskie wsie, których mieszkańcy do dziś zachowali język i obyczaje. Aby obudzić jeszcze więcej sentymentów, dodam, że przed II wojną światową sięgała tu granica II RP. Dzisiejszą Bukowinę dzieli granica z Ukrainą. Zanurzamy się na kilka dni w jej południowej, rumuńskiej części. I odkrywamy unikalne skarby tutejszych monastyrów. Archipelag malowanych cerkwi! Malowidła na ścianach zewnętrznych powstały w XVI w. i zachowały się do dziś. Każdy ma inny „kolor przewodni”: Voronet – błękit, Humor – róż indyjski, Moldovita – spatynowaną czerwień, Sucevica – zieleń, a Arbore – zieleń malachitową.

Suczawa – nazwany przez historyków testamentem starej sztuki mołdawskiej – jest kwintesencją stylu tamtej epoki i jednym z najpiękniejszych zespołów klasztornych w Europie. Aby w pełni doświadczyć jego urody, wychodzimy na pobliskie wzgórze. Widok zeń nie pozostawia wątpliwości!

Putna to kolejna perła. W zamyśle hospodara Stefana Wielkiego – nekropolia wszystkich władców mołdawskich. Klasztor Voronet – jeden z najcenniejszych z całej grupy – ma idealnie zachowane freski, zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne, w czystym kanonicznym stylu bizantyjskim.

Droga powrotna z Putnej – leniwe niedzielne popołudnie i równie leniwa jazda. I nagle pojawia się wóz drabiniasty, jakich tu na drogach ciągle jeszcze sporo, choć może niekoniecznie w niedzielę. Obrazek o tyle dziwny, że w zaprzęgu zamiast konia jest chłop, wspomagany z tyłu przez dopychającą babę. Idzie im ciężko, stojący upał odbiera resztki sił. Żal, że nie mogę im pomóc. Czy na pewno? Mijam ich i kilometr dalej szalony pomysł każe mi zatrzymać samochód. Wracam. Podjeżdżam do wozu i proponuję, że pociągnę. Do wystającego dyszla wiążę linkę, a jej drugi koniec do haka holowniczego wysłużonej terenówki. Chłop na wozie za dyszlem, znaczy kierownicą. Baba w naszym aucie, niezbyt wyraźnie zadowolona, ale pogodzona. Ruszamy. Powoli i majestatycznie. Niewielka prędkość, w porywach do 30 km/h. I tak pięknie przez kilka kilometrów, zupełnie bez problemów. Aż tu nagle zbliża się przejazd kolejowy. Spokojnie – widoczność w lewo i w prawo mam na kilometr, żaden pociąg się nie zbliża. Ale wyprzedza nas samochód i przed torami gwałtownie hamuje. Ja też mam hamulce, ale wóz nie! Chłop się okazał bardziej przytomny niż ja sam. Kieruje dyszel w bok, wóz idzie na prawo, uwiązany dyszel dostaje się pod podwozie auta, wyrwa błotnik, tłucze lampę i na koniec łamie się jak zapałka. Sfilmowane zdarzenie byłoby śmieszne, a tu tragedia: ja się użalam nad złamanym dyszlem, a chłop nad wyrwanym błotnikiem. Do celu zabrakło nam kilkaset metrów. Takie niedzielne leniwe popołudnie…

Wracamy na trasę. Poza najchętniej odwiedzanymi zespołami jest kilkanaście klasztorów, do których turyści trafiają sporadycznie. Tu zamiast biletów będzie potrzebna niewielka ofiara i wyciszenie. – W Rascy trafiamy na wieczorne, mantrujące śpiewy zakonnika. Za oknem, w porze zachodu słońca, bębni deszcz. W środku mnich dolewa oliwy do lampek przed obrazami i bezszelestnie zapala je, a te rozświetlają kolejne zakamarki XVI-wiecznej świątyni. Czuję dotknięcie sacrum...



Oddechem od turystycznego nowicjatu są dla nas odwiedziny w polskich wsiach, w całości lub częściowo zamieszkanych przez Polaków. W Suczawie jest Dom Polski z tradycjami sięgającymi początku XX w. Nowy Sołoniec jest największą wioską polską, mieszkają tu – jak i w trzech innych – potomkowie górali czadeckich. Plesza jest najładniej położona, a w Polanie Micului tradycje ludowe są ciągle żywe. Do wsi Cacica Polacy przybyli m.in. z okolic Bochni i pracowali w kopalni soli, udostępnionej dziś do zwiedzania. Śpimy w Domu Polskim w Paltinoasie, obok miasta o dźwięcznej nazwie Gura Humorului. Wydaje mi się, że język polski ma tutaj „przedwojenne” brzmienie. Bukowina to wieloetniczny region, charakterystyczny dla Europy Środkowej, gdzie żyją obok siebie Ormianie, Ukraińcy, Niemcy czy też Lipowanie. Wizyta u tych ostatnich, w wiosce Lipoveni nieopodal Suczawy, zapadnie nam na długo w pamięć. Trafiamy tu w sobotę, gdy starowiercy zażywają rytualnej kąpieli parowej w banniku. Chętnie „wypożyczają” nam tę przyjemność. Lokalnym trunkiem jest likier borówkowy, skuteczny na różne dolegliwości, także na odmoczyny...

Z Suczawy niespiesznie jedziemy na południe. Najpierw podziwiamy Bicaz, drugi najgłębszy wąwóz Europy. Skaliste partie wąwozu ciągną się na długości 8 km i znane są wspinaczom z całej Europy. Dnem kanionu biegnie droga, a po obu jej stronach wznoszą się ściany o wysokościach względnych ok. 400 m, częściowo pokryte lasem. Po przejechaniu przełęczy wybieram pierwszą szutrową drogę w bok. Po kolejnych kilku kilometrach mam, com chciał! Piękna łąka z leniwym potokiem u stóp wznoszącego się wyżej lasu. Pachnie grzybami. Na łące trwają sianokosy – trzymając w ręku rozmówki rumuńskie, idę pertraktować. No i porażka! Nie mówią po rumuńsku, tylko po węgiersku. W tym języku nie dam rady, nawet „dzień dobry”... Pozostaje migowy i nieźle mi idzie – po kilku minutach ustaliłem zasady współpracy. Gospodarze, mieszkający kilkanaście kilometrów stąd, godzą się na nasz pobyt na ich łące, a my na pomoc w sianokosach. Pełne siana wozy zapinane są do Dacii i niekoniecznie bocznymi drogami zmierzają do stodół. W zamian za pracę z widłami zostaję obdarowany piwem i pysznym serem. A ja im obiecuję – przy następnym spotkaniu – superkosę z fabryki w Wilamowicach. Praca i zabawa trwają trzy dni. Biwakujemy, chodzimy na grzyby, a w potoku łapiemy ryby, a strawę pitrasimy na ognisku.

Dobrudża. Po sianokosach 300-kilometrowy odcinek z postojami tylko na siusiu i na lody, oczywiście. Dojeżdżamy do miasta Gałacz. Miejsce z prehistorią sięgającą Scytów (VI–V w. p.n.e.), ale dzisiaj to cerkwie, niektóre z nich warowne, i ratusz zdobią miasto. Dla nas jest to postój na trasie do orientalnej Tulczy (Tulcea) – bazy wypadowej do delty Dunaju. Meczet, greckie cerkwie, liczne muzea, w tym Muzeum Historii Naturalnej i Archeologii – jest co robić przez całe popołudnie. Ale najpierw muszę zorganizować jutrzejszy wypad na deltę. Agencji turystycznych nie brakuje. Tańsze oferty zaczynają się od 70 zł za osobę, w tym posiłek. Jednego dnia płyniemy główną odnogą Dunaju, wzdłuż granicy z Ukrainą (widzimy stepy akermańskie!), a następnego promem środkową odnogą do Suliny, gdzie ma-my nocleg. Największe i najlepiej zachowane moczary w Europie zostały wpisane na Listę Rezerwatów Biosfery i Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Są to najważniejsze w Europie ostoje i żerowiska wielu migrujących ptaków, szukających schronienia w różnych odcieniach zieloności tej niezwykłej krainy. Delta jest terenem transgranicznym – jej część należy również do Ukrainy i Mołdawii.



Przejazd z Tulczy nad Morze Czarne do Konstancy trwa dwie godziny (130 km), ale po drodze zatrzymujemy się w mieście Babadag, którego nazwa dźwięczy w uszach po przeczytaniu jednej z ostatnich powieści Andrzeja Stasiuka. Kiedyś ważny ośrodek gospodarczy i militarny, dziś senne miasteczko z wyróżniającym się meczetem Baszy Ali-Gazy. I okolice pełne fascynujących ruin z różnych epok.
W wioskach Slava Rusa i Jurilovca mieszkają starowiercy Lipoveni. W tej drugiej zostawiamy samochód i płyniemy łodzią na mierzeję do Gura Porticei. Znajdujemy klimatyczne miejsce na biwak, a dzieciaki – towarzyszy zabawy. I można by tu zabawić znacznie dłużej, gdyby nie czas, który wygania nas do Mamai. To oczywiście ukłon dla skrzatów i własnej ciekawości. No, bo jak można wyobrazić sobie najbardziej ekskluzywny ośrodek na rumuńskim wybrzeżu? Oczywiście, tak samo jak w każdym innym miejscu na świecie – podświetlane palmy, fontanny, kluby, bary, dyskoteki – i dziesiątki patentów, jak wyciągnąć pieniądze z kieszeni rodziców. I plaże. A na plaży lody, dmuchane smoki i krokodyle, paintball, narty i skutery wodne...  Na nocleg wybieramy jeden z niedrogich kempingów. Mnie jednak ciągnie do Konstancy. Włóczymy się po starówce w poszukiwaniu miejsca na kawę. Im dłużej tu przebywamy, tym bardziej nas wciąga. Mozaika różnych stylów i epok – orientu, klasycyzmu, socrealizmu. Wszystko mniej więcej zgrabnie połączone w kurort i olbrzymi nadmorski port.

Wracamy na zachód, do Transylwanii. Autostradą do Bukaresztu i dalej do Synai. Z postojem na obiad w stolicy kraju – to cały dzień jazdy, w sumie z Konstancy 340 km. Bukareszt, nazywany kiedyś Paryżem Wschodu, dziś jest trudny do zdefiniowania. Wszędzie wyziera piętno socjalizmu i trzeba poświęcić więcej czasu na zrównoważenie pierwszych, negatywnych, pewnie niezbyt trafnych wrażeń. A na to moi synowie – Kuba i Mikołaj – na pewno nie pozwolą! Przynajmniej nie tym razem. Obiecałem im zamek, jakiego nie widzieli, i mają go jutro mieć.

Sinaia to letni kurort rumuńskiej rodziny królewskiej. Król Karol I Hohenzollern poszedł na całość i wybudował baśniowy zamek Peles. Owszem, z zewnątrz przyciąga, ale to dopiero przedsmak absurdalnego przepychu jego środka. Kryształy, broń, lustra, malarskie kopie największych dzieł sztuki – belle epoque w najbardziej kwiecistym wydaniu. Czy to może się podobać? Jest tak inne, że z pewnością zaciekawia! Wyszukane zestawienia dekoracyjne w sali teatralnej wykonał sam Gustav Klimt. Obok znajduje się zamek Pelisor, tzw. Mały Peles, dobrze pogodzony z trendami art nouveau. Mnie bardziej fascynuje monastyr Sinaia i kaplice przycerkiewne, gdzie dziewczęta w chustach starszych pań zapalają świece wotywne. Tu się naprawdę czas zatrzymał.

Stąd jest blisko do Braszowa, średniowiecznego grodu, którego nie można ominąć. Kiedyś było to najlepiej ufortyfikowane miasto Transylwanii, na styku Bałkanów i łacińskiej Europy. W wiekach średnich handlowali tu: Turcy, Niemcy, Ormianie, Arabowie, Grecy, Italianie, Rumuni i Polacy. Architektoniczny ład pozostał i zachwyca coraz liczniej przybywających do miasta turystów, w większości z Niemiec. Gotycki Czarny Kościół ma prawie 90 m długości i mówi się o nim, że jest największym między Wiedniem a Stambułem. Nazwa pochodzi od sadzy po jednym z pożarów. Dwie filiżanki herbaty odmierzają czas potrzebny na nasycenie zmysłów i mrużenie oczu, znaczy podróż w czasie. Śpimy na kempingu przy szosie wylotowej w kierunku Bukaresztu. Małe, drewniane i zdobione domki jak z bajki o Jasiu i Małgosi.


Wreszcie przyszedł czas na Drakulę, czyli najprawdziwszy przemysł turystyczny. 20 km od Braszowa jest zamek Bran, turystyczna ikona Rumunii. Okrutnik Vlad Tepes, historyczny protoplasta Drakuli, miał tu być przez chwilę (kilka godzin), ale pozostał dłużej, może na zawsze. Dorobiono mu gębę i teraz straszy, krzyczy, wyje – to „zasługa” aktorów. I nie da się tego uciszyć. Porównując z innymi atrakcjami autentycznej wciąż Rumunii, to kuriozum. Moje skrzaty odbierają świat komiksowo i dla nich wszystko gra. Ba, są zachwycone!

Na szczęście najpiękniejsze miasto ma się dopiero wydarzyć. Sighisoara, 112 km od Braszowa. Dla mnie perełka niemająca sobie równych w całej Europie! Nic dziwnego, że wpisana jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Hmm, bywalcy krain zachodnich twierdzą, że porównywalna z Carcassone. I jak tu pisać o urodzie perły? Trzeba przyjechać i samemu się przekonać. Górne i dolne miasto, baszty, wąskie i spadziste uliczki, drewniane schody, pastelowe kolory wiekowych domów, a dla dzieciaków ciąg dalszy Drakuli. W jednej z baszt miejscowy spryciarz urządził sobie destylarnię i winiarnię. Kupujemy gruszkówkę, śliwowicę i butelkę delikatnego wina. Zadowolony bimbrownik twierdzi, że jego alkohole to czysta naturka, bo fermentacja zachodzi na samych owocach, bez dodatku cukru. Jeśli ktoś zapyta mnie: Twoje miasto dniem i nocą? – odpowiem zawsze: Tylko Sighisoara!

Saska wioska Viscri, 40 km od Sighisoary, ma tyle uroku, że jest dla nas przedłużeniem klimatu sprzed paru chwil. Dojazd trudny dla zawieszenia, ale dajemy radę. Jadą wozy kolorowe taborami, może z liści spadających im powróży wiatr cygański, wierny kompan ich podróży – śpiewamy. Aż trudno uwierzyć – wędrowne cygańskie zaprzęgi na unijnych szosach.

W drodze na południe do Gór Fogaraskich mijamy wioski z charakterystycznymi zamkami chłopskimi, czyli fortecami budowanymi przez lud. Nigdzie indziej w Europie nie powstawały podobne warownie. Część z nich ocalała i teraz czeka na restaurację z funduszy unijnych. Szosę Transfogaraską wymyślił „Słońce Karpat” Nicolae Ceausescu. Miała służyć czołgom! To jakby połączyć drogą Zakopane z Liptowskim Mikulaszem. Ale dzięki „Geniuszowi Karpat” możemy teraz dojechać na przełęcz na wysokości 2043 m n.p.m. I są to dla mnie – kierowcy – mocne wrażenia. A stąd wiodą szlaki do dwóch najwyższych szczytów Rumunii – Moldoveanu (2 543 m n.p.m.) i Negoiu (2 535 m n.p.m.). Dzieci zostają z mamą i sycą oczy widokami, spacerując wokół schroniska Balea Lac. Ja postanawiam zmierzyć się z położonym bliżej Negoiu. Widoki oszałamiające, trasa dobrze oznakowana, ale powrót – przy burzy i trzaskających piorunach – dramatyczny. Nie życzę nikomu, długo to będę pamiętał.



Sybin (Sibiu), obok Luksemburga, ma zaszczyt w tym roku być europejską stolicą kultury. Z przełęczy jest tu blisko, ledwie 60 km. Co łączy te dwa miasta? XII w. i okres silnej emigracji w całej Transylwanii. Wtedy Sibiu nazywało się Hermanstadt i zostało założone przez Niemców nazwanych tu Sasami. Było i jest stolicą regionu Transylwanii o nazwie Saksonia Siedmiogrodzka. Do dziś w wielu miastach regionu mówi się dialektem zbliżonym do języka luksemburskiego. Wydarzenia kulturalne zostały zaplanowane na cały rok. Ekspozycje stałe, koncerty, przedstawienia teatralne i panele dyskusyjne.

Podróż po Transylwanii kończymy w Hunedoarze. I na deser – i mali, i duzi – mamy najpiękniejszy zamek Siedmiogrodu, potężną średniowieczną warownię bez zbędnych upiększeń i związków z Drakulą... Za kilka lat, za sprawą modernizacyjnych funduszy unijnych, czar tej krainy może przyblednąć – radzę się pospieszyć. Szerokiej drogi – Drum Bun!

 

Hrabia Drakula
Nie byłoby popularności Drakuli, gdyby nie słynna powieść irlandzkiego pisarza Brama Stokera i wielu jej późniejszych filmowych adaptacji, np. produkcji Wernera Herzoga z Klausem Kinskim w roli Drakuli.
Historycznym protoplastą krwiożerczego hrabiego był wołoski wojewoda Wład Palownik (Vlad Tepes), urodzony najprawdopodobniej w Sighisoarze w 1431 roku. Zasiadał na tronie hospodarskim i mądrze rządził krajem, odpierając najazdy tureckie i węgierskie. A choć w owych czasach nabijanie na pal czy palenie żywcem mieściło się w kanonie metod utrzymania porządku wewnętrznego i walki z wrogiem, on i tak zasłynął z okrucieństwa. Ojciec Włada, książę wołoski, miał się nazywać Dracul, co po rumuńsku znaczy „diabeł”. W 1447 r. na skutek dworskich intryg i walk o tron został zamordowany, a jego brat żywcem pogrzebany. W 1462 r. żona Włada popełniła samobójstwo, a on sam 10 lat później padł ofiarą morderstwa. Te wydarzenia stały się pożywką dla Brama Stokera, na której zbudował kultową powieść, mieszając jednak miejsca, osoby i fakty. Zamek powieściowego Drakuli znajduje się na przełęczy Przysłup, na styku Maramureszu i Bukowiny, gdzie Wład Palownik prawdopodobnie nigdy nie dojechał. Nie było go też na zamku w Branie, turystycznej Drakulolandii. Przebywał natomiast w Poienari nad rzeką Ardżesz (Arges) i raczej to tam trzeba by szukać jego śladów.

 

NO TO W DROGĘ – RUMUNIA

• Powierzchnia kraju – 237 500 km2. Ludność – 22 mln; Rumuni (90 proc.), Węgrzy (6,5 proc.), Romowie (2,5 proc.). Wyznania – prawosławni (87 proc.), protestanci (6,8 proc.), katolicy (5,5 proc.). Język – rumuński (urzędowy), w użyciu także węgierski, niemiecki. Waluta – 1 nowy lej rumuński (RON) = 100 bani = 1,15 zł. • Najlepiej jechać latem – dni są dłuższe i cieplejsze, co ważne jest szczególnie w górach. Do odkrywania miast wystarczy późna wiosna i wczesna jesień. Najważniejsze święta – Boże Narodzenie i Wielkanoc, a także inne religijne, to okazja uczestniczenia w tradycyjnych obrzędach ludowych, wciąż niezwykle barwnych, szczególnie na wsiach
• W 2007 r. Sibiu jest Europejską Stolicą Kultury. www.sibiu2007.ro
• W ostatni weekend lipca Sighiľoara organizuje Festiwal Średniowieczny.


• Od 01.01.2007 Rumunia jest członkiem UE, do przekroczenia granicy wystarczy dowód osobisty. • Samochodem najbliżej będzie z przejścia w Koniecznej w Beskidzie Niskim, przez Słowację, Węgry (winny postój w Tokaju) do Satu Mare.
• Bezpośredni autobus kursuje z Przemyśla do Suczawy (7.30– –22.50, 70 zł): www.pks-przemysl.pl.
• Koleją bez przesiadek można dojechać z Krakowa do Bukaresztu (466 zł w jedną stronę).
http://rozklad.pkp.pl.
• Samolotem – bilet w dwie strony z Warszawy do Bukaresztu kosztuje od 900 zł. • Główne drogi są bezpieczne i niezłej jakości. W obszarach górskich i na drogach lokalnych można trafić do krainy dziur. Dozwolone prędkości: 120 km/godz. na drodze ekspresowej, 90 km/godz. na pozostałych, w terenie zabudowanym 50 km/godz. Międzynarodowe prawo jazdy nie jest obowiązkowe.
•Obowiązują opłaty drogowe (winiety) dla wszystkich pojazdów. Najlepiej wykupić je na przejściu granicznym lub na stacjach benzynowych koncernu Petrom. Cena winietki zależy od kategorii pojazdu, czasu pobytu i emisji spalin. Wykaz cen jest dostępny na stronie Ambasady RP w Bukareszcie (www.bukareszt.ro). n Cena 1 l benzyny/oleju napędowego – ok. 3,50 zł. Mandaty od 100 do 700 zł; równie dotkliwe jak kary pieniężne jest zatrzymywanie przez policję drogową prawa jazdy.
• Kolej  w Rumunii jest ciągle tania i... niespieszna. Większość kursów objęta jest rezerwacją miejsc. Warto zarezerwować bilet co najmniej dzień wcześniej w biurach Agentie de Voiaj CFR. Ceny od 6 zł za 100 km w pociągu osobowym do 15 zł w InterCity. Rozkład jazdy: www.cfr.ro
• Autobusy dalekobieżne są bardzo wygodne, a ceny niewysokie.
• Autostopem, który w Rumunii jest najpopularniejszym środkiem transportu i wciąż bezpiecznym, podróżuje się najtaniej. Kierowcy płaci się co łaska, w podobnych relacjach jak za przejazd autobusem. • Najtaniej na kwaterach prywatnych, np. w polskich wsiach na Bukowinie lub w Domach Polskich (15–20 zł): w Paltinoasie, Nowym Sołońcu, Kaczyce; w schroniskach młodzieżowych od 30 zł; w pensjonatach od 50 zł. Dwugwiazdkowy hotel w Suczawie – 90 zł za dwójkę (www.westtourism.ro) – kwatery www.hihostels-romania.ro – schroniska młodzieżowe; www.antrec.ro – agroturystyka; www.tourneo.ro – hotele.


• Typowy obiad, jak u nas, składa się z dwóch dań: zupy i dania mięsnego. Kultowa zupa ćorba de burt jest bardzo smaczna. Są to zabielane flaczki drobiowe z czosnkiem, przegryzane świeżą papryką. Mięsa są zwykle przyrządzane na ruszcie (la gratar). Popularne są kiełbaski zwane mititei lub mici. Do obiadu lampka rumuńskiego wina – polecam czerwone z regionu Murfatlar (np. Prahova, Dobrudża). Trzeba też spróbować mamałygi (mamaliga) – papki z kaszy kukurydzianej na ciepło z mlekiem, śmietaną, jajami i serem.
• W sklepie spożywczym, a jeszcze lepiej na targowisku, warto kupić ser kaszkawał (caľcaval) i kawałek słoniny (slanina). Ma niewiele wspólnego z polskim odpowiednikiem, jest po prostu wyjątkowo pyszna! Ceny zbliżone do polskich. • Jedną z nacji zamieszkujących Rumunię są Romowie. Wyróżniają się strojem i sposobem zachowania. Bywa, że zaczepiają i proszą o pieniądze lub drobne przedmioty. •  Zabierz rozmówki – jeśli znasz hiszpański lub francuski, szybko przyswoisz sobie podstawowe zwroty.
• Paczka papierosów może ułatwić pierwszy kontakt, np. przy jeździe autostopem. • Brak zagrożeń epidemiologicznych poza nieuleczalnym uzależnieniem od Rumunii i nawracającymi pragnieniami powrotu :-). • Ambasada RP, Aleea Alexandru nr 23, Sector 1, Bukareszt, tel. 004021/3082200, faks 2307832, www.bukareszt.ro Dzień dobry – Bunâ ziua
Do widzenia – La revedere
Dziękuję – Multumesc
Chleb – piine
Kawa – cafe
Herbata – ceai
Mleko – lapte
Woda mineralna – apâ mineralâ
Piwo – bere
Wino – vin Rumunia – przewodnik praktyczny, Wydawnictwo Pascal; Rumunia.
Podróże w poszukiwaniu diabła M. Kruszona, wyd. Zysk i S-ka; Jadąc do Babadag – A. Stasiuk, Wyd. Czarne; Bukowina. Kraina łagodności – M. Jurecki, Wyd. Bezdroża.

 

Tekst: Marek Tomalik, www.australia-przygoda.com