Kręci w głowie na serpentynach pod przełęczą Oberalp, mrozi krew w żyłach urwiskami szwajcarskiego Wielkiego Kanionu i rozleniwia w szerokiej dolinie Renu. Na koniec orzeźwia w wodach Jeziora Bodeńskiego, by jeszcze zachwycić średniowiecznym nastrojem miasteczka Stein am Rhein i pożegnać się z klasą na uliczkach Bazylei. 

Każdy dzień rowerowej włóczęgi po Szwajcarii jest inny. Pierwszy zaczyna się na dawnym skrzyżowaniu alpejskich szlaków handlowych w niewielkim Andermatt, w którym egipski inwestor planuje stworzyć właśnie buduje duży kurort narciarski. Niedaleko hotelu Drei Könige & Post, gdzie już pół tysiąca lat temu zatrzymywali się strudzeni kupcy, szlak zaczyna piąć się w górę po malowniczej serpentynie. Niedaleko jej końca, w pobliżu przełęczy Oberalp swoje źródła ma Ren, druga najdłuższa rzeka Europy. To właśnie Ren był naszym przewodnikiem po Szwajcarii.

Pozornie łatwa podróż nadrzecznym szlakiem rowerowym nie uwalnia od wysiłku. Drugi dzień na profilu wysokościowym prezentował się niezwykle zachęcająco, jednak zaskoczył nas sumą przewyższeń większą niż podczas podjazdu pod przełęcz Oberalp poprzedniego dnia. Zróżnicowany przebieg trasy rowerowej doprowadził nas do Wielkiego Kanionu Szwajcarii. To niezwykłe dzieło Alp Lepontyńskich, które około 10 tysięcy lat temu zasypały dolinę rzeki oraz i samego Renu, który przez kolejne tysiąclecia wypłukiwał naniesiony materiał skalny. 

Do kanionu Ruinaulta, jak nazywany jest Wielki Kanion Renu, zjeżdżamy po kolejnej serpentynie, przejeżdżając kilka tuneli i ciasnych zakrętów po stromym, skalnym rumowisku. Gdy w końcu stajemy na efektownym punkcie widokowym, nad naszymi głowami pomrukuje chyba czwarta tego dnia burza. Jednak to właśnie dzięki niespokojnej pogodzie nad Wielkim Kanionem byliśmy tylko my i… chmara jeleni, którą zaskoczyliśmy na jednej z pieszych ścieżek. 

W Chur, najstarszym mieście Szwajcarii, zatrzymujemy się na placu za kościołem świętego Marcina, przed budynkiem Muzeum Retyckiego. Pamiętamy to miejsce z naszej pierwszej alpejskiej wyprawy przed dziesięcioma laty, Mamy wrażenie, że czas tu się zatrzymał w miejscu. W rogu placu wciąż szumi ta sama fontanna, z której przechodzący turyści nabierają wody w upalne dni. Kierowani krótkim przewodnikiem zamieszczonym na odwrocie planu miasta podziwiają sąsiednie fasady domów o kilkusetletniej historii. Za chwilę odchodzą w kierunku katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, górującej nad Starym Miastem.

Muzeum Retyckie było jednym z kilku, w których poznawaliśmy Szwajcarię. Oprócz tradycyjnych wystaw opowiadających o historii regionu Gryzonia, na ciekawie zaaranżowanych ekspozycjach w piwnicach kilkusetletniego domu prezentowane są miejscowe znaleziska archeologiczne. Z kolei w muzeum regionu Surselva w Ilanz zachwycaliśmy się kolekcją krowich dzwonków, z których najstarsze miały ponad 200 lat. A już na koniec, w Bazylei, oglądaliśmy kolekcję oryginalnych rzeźb z miejskich fontann - zgromadzono je w dawnym kościele, obecnie wykorzystywanym przez miejskie  Muzeum Historyczne Bazylei.

W okolicach Chur krajobraz doliny Renu zupełnie się odmienia. Wokół koryta rzeki pojawiają się uprawy rolne i sady, a lokalni producenci w samoobsługowych sklepikach zachęcają do zakupu serów, jaj, warzyw i owoców. Tu panują zasady podobne do tych z innych krajów Europy zachodniej: należność za zakupy ląduje w stojącej skarbonce, a handel opiera się na uczciwości rowerowych turystów, których każdego dnia mijamy tu setki. 

Gdy wydawało nam się, że w tej części trasy odpoczniemy, najpierw przypomniało o sobie uzdrowiskowe Bad Ragaz, pełne dzieł sztuki stojących na ulicach, za chwilę kilka kilometrów kazało nadrobić Sargans z malowniczym zamkiem, a w drogę kolejnego dnia nie chciał nas puścić Werdenberg. Choć Werdenberg jest najmniejszym miastem Szwajcarii, mającym zaledwie 5o mieszkańców, to długo nie pozwalał przestać podziwiać swojej panoramy, jednego z najpiękniejszych widoków na szlaku rowerowym Renu.

Nad Jeziorem Bodeńskim Szwajcaria pokazuje się od jeszcze jednej, skrywanej dotąd strony. Długie promenady i plaże wypełnia gwar spragnionych słońca mieszkańców i turystów. Niewielu z nich zagląda do muzeum marki Saurer w uroczym Arbon, położonego ledwie kilkadziesiąt metrów od jeziora. Wśród lśniących, nawet stuletnich pojazdów, wypełniających pachnącą technicznymi smarami halę, są popularne w Szwajcarii samochody ciężarowe i pojazdy użytkowe produkowane w Arbon od ponad stu lat. To właśnie z fabryki Saurera wyjeżdżały chociażby popularne żółte autobusy pocztowe S4C, jeden z powojennych symboli Alp.

Za Jeziorem Bodeńskim dolina Renu nie przestaje fascynować, a lista położonych nad rzeką atrakcji wciąż się wydłuża. Widokiem największego wodospadu Europy w Szafuzie razem z nami napawały się setki osób, które w tym dniu na liście atrakcji do odwiedzenia na pewno posiadały jeszcze słynne wykusze na kamienicach Starego Miasta. Zdobionymi w ten sposób domami może pochwalić się także prawdopodobnie najbardziej urocze miasteczko na naszej trasie - Stein am Rhein. Znajduje się tu aż kilkadziesiąt zabytkowych obiektów z listy narodowego dziedzictwa Szwajcarii.

Siedem dni nad Renem pokazuje Szwajcarię niezwykle różnorodną i ciekawą. Wraz z przejechanymi kilometrami zmieniają się krajobrazy, miejsca, mijani ludzie, a nawet języki, którym nasi rozmówcy się posługują. Tak samo dobra pozostaje tylko trasa rowerowa, która nas prowadzi. I choć tydzień to bez wątpienia zbyt mało, by wszędzie zajrzeć, posłuchać każdej historii, zamienić słowo z każdym interesującym człowiekiem, to czy właśnie nie na tym polegają podróże, by szukać, sprawdzać, porównywać, a potem wracać, wspominać, pamiętać? Szwajcaria wydaje się do tego stworzona.

Tekst przygotował Szymon Nitka autor bloga podróżniczego www.znajkraj.pl

Jestem turystą rowerowym i narciarskim. Uprawiam długodystansową turystykę rowerową i zimową turystykę na nartach biegowych. To turystyka kwalifikowana, która wymaga od turysty pewnego przygotowania merytorycznego, kondycyjnego i sprzętowego. Po angielsku nazywa się ją “adventure travel”.

Obserwuj Znajkraj na Facebooku i Instagramie!