Linie frontu przecinały pola i łąki w okolicach Verdun przez niemal cały okres trwania I Wojny Światowej. Szacuje się, że przez okres dziesięciu miesięcy (tyle trwała bitwa) od lutego do grudnia 1916 r. wystrzelonych zostało na tym terenie nawet 60 milionów pocisków! Guillaume Moizan, lokalny historyk i przewodnik opowiada: „Według ostrożnych szacunków nawet jeden na osiem pocisków nigdy nie eksplodował. Prosty rachunek mówi, że w ziemi znajduje się do dziś prawdopodobnie od siedmiu do ośmiu milionów pocisków. Według innych, mniej optymistycznych szacunków nawet jeden na cztery z nich nie eksplodował".

 

Niespotykana dewastacja

Dewastacja wokół Verdun była niespotykana nigdy wcześniej i nawet według dzisiejszych, bogatych doświadczeń wojennych w Europie z XX w. jej stopień robi wrażenia. Sporządzony po wojnie raport dotyczący tego miejsca opisał je jako: „Całkowicie zniszczone. Uszkodzenia mienia wynosiły 100%. Szkody w rolnictwie: również 100%. Teren jest niemożliwy do oczyszczenia. Życie ludzkie na tym obszarze: niemożliwe." Rząd Francji nie miał wyjścia i musiał ustanowić tzw. „zone rouge” czyli strefę czerwoną na dużym obszarze północnej Francji wliczając w to tereny wokół Verdun. „Wszystkie miejsca, gdzie toczyły się zacięte walki zostały uznane przez rząd francuski za niezdatne do oczyszczenia i ponownego wykorzystania. Szacuje się, że od wybrzeży Morza Północnego aż do granicy francusko–szwajcarskiej około 150 000 hektarów zostało uznane za czerwoną strefę. W późniejszych latach wiele z nich zostało jednak zwrócona okolicznym rolnikom, którzy znów zaczęli uprawiać na nich swoje plony”, mówi Guillaume Rouard, leśniczy z francuskiego Biura Lasów Państwowych (ONF).

 

Kruszejące bunkry i sosny ze Schwarzwaldu

Znaczna część pozostałych obszarów została ostatecznie zalesiona. Zasadzony w ramach reparacji wojennych wypłaconych Francji przez Niemcy, las stanowią głównie niemieckie sosnami pochodzącymi z regionu Schwarzwaldu. Betonowe bunkry i zasypane okopy zostały porośnięte roślinnością. Kamienne ruiny dziewięciu wiosek, zniszczonych podczas wojny, są rozrzucone po całym, rosnącym tu lesie. To jednak nie oznacza, że śladów wojny w ogóle nie ma. „Przeciętnie w ciągu roku dostajemy około 1000 wezwań i zbieramy z tych terenów około 50 ton złomu", mówi  Guy Momper, szef ekipy rozminowywania z miasta Metz w północno–wschodniej Francji. 

Chociaż po upływie stu lat pociski i bomby nie stanowią już wielkiego zagrożenia dla życia, na obszarach na których toczyły się walki, obecne jest jeszcze inne niebezpieczeństwo. Mowa o chemikaliach pochodzących pocisków wypełnionych trującymi gazami bojowymi. To być może najbardziej trwała i niebezpieczna spuścizna tego konfliktu. W dodatku jej istnienie wiąże się z tym, co stało się już po tym, jak wojna się skończyła. Ogromną ilość niepotrzebnej, niewykorzystanej amunicji trzeba było gdzieś zutylizować. Na obrzeżach lasów Verdun, znajduje się właśnie takie miejsce nazywane przez lokalną ludność „La place a Gaz”.

Zanieczyszczenia stanowią nawet 17,5% gleby

To tutaj, na polecenie francuskiego rządu, wybrane przedsiębiorstwa zajmowały się spalaniem pozostałych po wojnie niewykorzystanych pocisków zawierających toksyczne substancje. Proces ten trwał w zasadzie przez całe lata 20., kiedy nikt nie przejmował się konsekwencjami dla natury czy przyszłych pokoleń. Te jednak dają o sobie znać. Przeprowadzone w 2007 roku badania środowiskowe tego miejsca wykazały, że poziom arsenu w glebie jest nawet do 35 000 razy wyższy niż w innych, typowych dla Francji gruntach! Do dziś istnieją miejsca, gdzie ten śmiertelnie niebezpieczny związek stanowi nawet 17,5% gleby! To oczywiście wyjątki, jednak dające dobre wyobrażenie o tym, jak znaczne są wciąż obecne na wielu obszarach Francji zanieczyszczenia pochodzące z I Wojny Światowej.