Ponieważ rozpocząłem swoją karierę w firmie K. we wtorek, po raz pierwszy brałem udział w takim zebraniu w drugim tygodniu pracy. Zwoływano je w pokoju na drugim piętrze. Znajdował się w nim długi stół konferencyjny w kształcie podkowy, przy którym koledzy zajmowali miejsca według starszeństwa. Za ustawionym w poprzek półkola biurkiem siedzieli Wiceprezes i Dyrektor, a dalej Zastępca dyrektora i Drugi Zastępca dyrektora. Usiadłem na samym końcu podkowy, najdalej od nich. Na ścianie wisiał obraz. Przedstawiał górę Fudżi zabarwioną na czerwono przez promienie zachodzącego słońca. Wulkaniczny szczyt zdawał się wyrastać z głowy Dyrektora, a krwista barwa lśniła wokół jego łysiny niczym aureola. Na ten widok z trudem powstrzymałem śmiech.

Dyrektor rozpoczął zebranie od sprawozdania z odbytych w ostatnim tygodniu delegacji i spotkań. Następnie w długim monologu omówił wieści z kraju i ze świata, streścił najważniejsze wydarzenia z ostatniego tygodnia i przedstawił fakty oraz plotki z kręgów biznesu i polityki. – Sytuacja na świecie się zmienia – mówił. – By zdobyć zamówienie, nie wystarczy pokonać miejscowych konkurentów. Coraz więcej klientów oczekuje od nas, że przeniesiemy produkcję za granicę, tam gdzie znajdują się ich fabryki. Dlatego jest z nami Piotoru-san – powiedział, zerkając w moją stronę.

Po nim przemawiał Zastępca, który skupił się na podsumowaniu informacji związanych z zagranicznymi kontrahentami. Gdy skończył, oddał głos Drugiemu Zastępcy, który streścił sprawy krajowe. Następnie każdy z pracowników działu handlowego, według starszeństwa, składał raport z tego, co robił w minionym tygodniu oraz co będzie robić w tym, który właśnie się zaczynał. Jeden z kolegów wrócił z podróży służbowej do Chin. Przemawiał długo, podkreślając wagę współpracy japońsko-chińskiej, a także związane z nią wyzwania oraz piętrzące się trudności. Słuchając
jego rozwlekłego wystąpienia, doszedłem do wniosku, że w gruncie rzeczy nic nie udało mu się tam ustalić, a tamtejsi partnerzy handlowi oszukali go.

– Trzeba uważać na kooperantów! Szczególnie tych z Państwa Środka! – wykrzyknął zdenerwowany Dyrektor. – Tak prowadzić rozmowy, by dowiedzieć się jak najwięcej, a jednocześnie zdradzić jak najmniej szczegółów.

Kolega skulił się i spuścił głowę, po czym nie odezwał się już ani słowem. W końcu przyszła kolej na mnie. Nie miałem zbyt wiele do powiedzenia. Przedstawiłem się ponownie i powiedziałem, że z całych sił postaram się wspierać firmę K. na drodze do sukcesu i pomyślności, co nagrodzone zostało oklaskami.

Po mnie raportował jeszcze Młodszy kolega, który po stażu w fabryce i sekcji projektowania trafił do działu handlowego. Przez całe zebranie siedział wyprężony i sztywny. Nie miał żadnych wiadomości do przekazania. Gdy przyszła jego kolej, wstał, ukłonił się i drżącym głosem powiedział mniej więcej to samo co ja, dodając tylko, że na pewno popełniać będzie wiele błędów, ale postara się szybko uczyć i doskonalić, i dlatego bardzo prosi wszystkich o wsparcie i wyrozumiałość.

Jako ostatni występował starszy od nas o dekadę pracownik, który zrezygnował z obsługiwania klientów na rzecz prowadzenia spraw administracyjnych w naszym dziale. Jak się wkrótce przekonałem, zajmował on najniższe miejsce w hierarchii, z czym był zresztą całkowicie pogodzony. Nie widziałem go nigdy w złym nastroju. Zawsze był uśmiechnięty i łagodny, a nawet nieco uniżony. Zlecano mu najmniej wdzięczne prace, często w ostatniej chwili i z natychmiastowym terminem realizacji, a on wykonywał je bez słowa sprzeciwu. Niemal idealnie uosabiał to, co opisujemy słowami „pokora” i „pogodzenie z losem”.

Po wszystkich pracownikach głos zabrał Wiceprezes.