Powszechnie podaje się, że po raz pierwszy użyto ich w 19.09.1982 roku, ale historia tych znaczków jest znacznie dłuższa. Niektórzy przekonują, że może mieć swój początek nawet w siedemnastowiecznej brytyjskiej poezji. Tak jest, poezji. Brytyjskiej. Z siedemnastego wieku! Wszystko za sprawą Roberta Herricka.

Ten znany autor miłosnych wierszy w jednym z nich (“To Fortune”) umieścił tajemniczy znak, który można uznać za wskazówkę by odczytywać jego tekst jako żart.

“Tumble me down, and I will sit
Upon my ruins, (smiling yet:)”

Wśród wielu szukających tu korzeni popularnych znaków znalazł się między innymi dziennikarz The Atlantic, Alexis C. Madrigal. Podobny trop, choć 200 lat później znalazła Jennifer Lee, pisząca dla The New York Times, w transkrypcji przemówienia Abrahama Lincolna z 1862 roku. 

Niestety, oba te tropy okazały się być ślepą uliczką. Widząc zainteresowanie w mediach tajemniczymi znakami profesor Alan Jacobs opisał w swoim blogu na stronie The New Atlantis rozwiązanie obu zagadek. 

W pierwszym przypadku ze względu na brak rękopisów trudno jest dotrzeć do intencji samego poety, jednak historycy mają sporo informacji na temat jak wyglądały zasady dotyczące języka i pisowni angielskiej w dawnych czasach. Podobnie jak w przypadku wielu innych języków, były one bardzo umowne i płynne, dopiero w kolejnych wiekach miała nadejść systematyzacja. 

“Interpunkcja generalnie nie była ustalona w siedemnastym wieku – pisze profesor – podobnie jak ortografia. Szekspir swoje nazwisko potrafił pisać na kilka różnych sposobów, nie było jednej obowiązującej pisowni. Herrick raczej także nie miał własnych interpunkcyjnych nawyków, a gdyby miał to nie mógłby oczekiwać od swoich wydawców by je podzielali.”

 

Jeśli chodzi o transkrypcję przemówienia Lincolna naukowcy są równie sceptyczni komentując doniesienia Lee, że jest to raczej efekt projekcji. Badaczka z XXI wieku patrząc na stary tekst zauważyła w nim znany sobie znak, jednak współcześni wydawcy raczej uznaliby to za co najwyżej wewnętrzny autorski żart drukarza, na pewno nie znak, który należy odczytywać jako wskazówkę do interpretacji. 

Zatem obrazki złożone ze znaków czcionki to dopiero wynalazek lat osiemdziesiątych XX wieku opracowane przez programistów? Nie do końca. Pierwsza była sztuka maszyn do pisania. Jej prekursorką była Flora F.F. Stacey, która pod koniec XIX wieku potrafiła za pomocą maszyny malować dokładne portrety czy ilustracje – korzystając jedynie z liter czcionki maszyny! W kolejnych dekadach rysowanie maszyną było głównie rozrywką znużonych pracowników sekretariatów oraz stenotypistek. Sztukę czcionki spopularyzował między innymi H.N. Werkman, holenderski artysta, wydawca i drukarz. Rozkochani w kolażach futuryści oraz wizjonerzy z uczelni Bauhaus. 

Abstrakcyjna kompozycja Werkmana.

Jako ciekawostkę dorzućmy jeszcze 1881 rok i dowcip zamieszczony w amerykańskim satyrycznym piśmie „Puck”. W numerze z 30 marca pojawia się propozycja wprowadzenia buziek złożonych ze znaków jako ostateczny koniec satyry. 

Wróćmy do drugiej połowy XX wieku. To czasy komputerów o nieporównywalnie słabszych możliwościach graficznych. Programiści nierzadko korzystali z surowego środowiska wyświetlającego tylko tekst by tworzyć obrazki złożone ze znaków kodu ASCII. Jest to siedmiobitowy system kodowania znaków, a jego nazwa jest skrótem od American Standard Code for Information Interchange. Po raz pierwszy jego standard opublikowano w 1963 roku, od tego czasu przechodził cztery poważne zmiany. Już w 1966 pojawiały się pierwsze graficzne prace w nim tworzone. Jednym ze znanych historii ich twórców był programista Bell Labs, Kenneth Knowlton. Obrazki malowane czcionką to wciąż jednak nie emotikony. 

19 września 1982 o godzinie 11:44 profesor Scott Fahlman z Carnegie Mellon University wysyła wiadomość o następującej treści: 

19-Sep-82 11:44 Scott E Fahlman :-)
From: Scott E Fahlman <Fahlman at Cmu-20c>
I propose that the following character sequence for joke markers:
: -)
Read it sideways. Actually, it is probably more economical to mark
things that are NOT jokes, given current trends. For this, use
: -(

Właśnie ten e-mail uznany został za początek znaczków, które w szybkim czasie staną się nieodłącznym elementem komunikacji tekstowej. Na przełomie wieków emotikony (czasem złożone z 2, czasem z 3 znaków, zawsze obróconych o 90 stopni) zdobyły popularność za sprawą komunikatorów internetowych. W Polsce były to między innymi IRC oraz Gadu Gadu. W tym samym czasie bardzo szybko zaczęła rozwijać się telefonia komórkowa, a wraz z nią komunikacja SMS. W krótkich tekstowych wiadomościach emotikony wskazujące na intencje autora lub emocje, które chciałby przekazać odbiorcy, stały się niezwykle popularne. 

Trzy dekady po swoich narodzinach obrazki wyrażające emocje są już animowane, mają tysiące wcieleń, trudno wyobrazić sobie popularny komunikator, który ich nie obsługuje. Wciąż należą do języka potocznego i nieoficjalnego, można jednak być pewnym, że zostaną z nami na długo. Z pewnością ułatwiają komunikację tekstową dodając do zdań informację, którą w rozmowie odczytujemy z intonacji, grymasu twarzy, mowy ciała i wielu innych dodatkowych czynników. 

W najnowszych telefonach emotikony przekształciły się w animowane postaci, a z pomocą kamer aparatów i systemów rozpoznawania twarzy mogą być naszymi animowanymi awatarami. 

Słowo „emoticon”, czyli połączenie wyrazów „emotion” (emocje) oraz „icon” (ikona) weszło do języka codziennego także w Polsce, gdzie ma już naszą pisownię: emotikon, emotikona, zdrobniale:  emotka. Co ciekawe, Słownik Języka Polskiego dopuszcza zarówno formę męską jak i żeńską. 

Jak każde zjawisko w komunikacji i internecie, także emotikony podlegają zmianom i ewolucji. Gdy popularne tekstowe buźki otrzymały swoje obrazkowe odpowiedniki stały się „emoji” - gotowymi do użycia znakami graficznymi, które zamiast wpisywać z klawiatury, wybieramy z menu wprost do wiadomości. Nazwa oznacza piktogram i pochodzi od połączenia japońskiego „e” (jap. 絵 obraz) i „moji” (jap. 文字 litera).

Emoji są bardzo zróżnicowane, często producenci konkretnych urządzeń lub oprogramowania personalizują je na swoje potrzeby. Swoje własne projekty ikonek prezentują co jakiś czas popularni celebryci. Zrobili to już między innymi: Kim Kardashian, Justin Bieber, Elen DeGeneres czy Charlie Sheen.  

Popularne piktogramy nie raz wywoływały także awantury w internecie i mediach. Oto sześć emoji, które zupełnie niespodziewanie zrobiły cyber-burzę.

1. Żółte buźki

Apple wypuszczając system operacyjny Mac OS X Yosemite do zestawu buziek o różnych kolorach skóry dorzucił żółte, które miały być skierowane do użytkowników z Azji. Już wcześniej systemy tej firmy pozwalały na wybór koloru skóry piktogramów, jednak żółte pojawiły się pierwszy raz i od razu wywołały dyskusję. Internauci z Azji skarżyli się, że kolor jest zbyt intensywny i jest to kłanianie się rasowym stereotypom. Żółty był kolorem bazowym i by z niego zrezygnować należało przestawić go na inny – wtedy istniała możliwość wyboru ciemniejszych i jaśniejszych odcieni skóry. Sam Apple tłumaczył, że żółć to nie rasizm a nawiązanie do popularnej ikony „smiley” - najpopularniejszej uśmiechniętej buźki świata.

2. Bakłażan

Warzywo jakie jest, każdy widzi ale internet nadał mu inne znaczenie. Piktogram był używany jako określenie penisa. Używał go między innymi znany producent prezerwatyw Durex do promocji swoich produktów. W 2015 Instagram zabronił używania tej ikonki oraz hasztagów #eggplant i #eggplantfriday z powodu zbyt dużej ilości zdjęć genitaliów, która zalała serwis – według operatorów łamały one regulamin serwisu. 

3. Smutna kupa

Jej wesoła wersja jest szalenie popularna. Smutna wywołała kontrowersję: The Unicode Consortium (decydująca o typografii emoji) była wewnętrznie podzielona, internauci także. Ostatecznie kupa nie weszła do użytku, ale można się spodziewać, że prędzej czy później... wypłynie w jednej z paczek emoji. 

4. Czuję się grubo

status Facebook'a, który został oprotestowany przez 15 tysięcy osób, które złożyły podpisy pod internetową petycją przeciwko żółtej buźce z podwójnym podbródkiem. Kampanię przeciwko emoji zorganizowała Catherine Weingarten i organizacja Endangered Bodies przekonująca, że waga nie jest uczuciem i jest to robienie sobie żartów z otyłości. Facebook zmienił nazwę statusu na „czuję się napchany”. 

5. Burger

Tak, była awantura o burgera. W wersji Apple miał plaster sera na kotlecie, w wersji Google pod nim, bezpośrednio na dolnej bułce. Szczegół przykuł uwagę pewnego internauty, ale postem z tą informacją podzieliło się około 17 tysięcy ludzi. Szef Google Sundar Pichai donosił wtedy w mediach, że pracownicy firmy rzucili wszystkie inne projekty by zatrzymać hamburgerowy kryzys i poprawić emoji.

6. Pary LGBT

Trzymające się za ręce pary chłopców i dziewcząt wywołały lawinę krytyki na wschodzie Europy. W sprawę włączył się rosyjski rząd, który nałożył na Apple karę za propagowanie homoseksualizmu w wysokości 15 tysięcy dolarów. Podobna kontrowersja pojawiła się także w Indonezji, gdzie rząd poprosił operatorów wszystkich komunikatorów o wycofanie ikonek  LGBT. W Indonezji homoseksualizm nie jest penalizowany, jednak pozostaje kontrowersyjnym tematem. 


Psychologia Emoji 

Od początku swojego fenomeny piktogramy i emocjonalne znaki tekstowe są analizowane przez naukowców. W 2014 Social Neuroscience opublikowało badanie, które wskazywało, że mózg ludzki reaguje na wesołe ikonki w podobnych ośrodkach do tych, które rejestrują pozytywne emocje na twarzach innych ludzi. 
Istnieją także dowody na to, że emotki zmieniają nasze słownictwo. Instagram zebrał statystyki z lat 2012-2015 i zauważył, że wraz z ogromym wzrostem popularności piktogramów gwałtownie spada użycie skrótów znanych ze slangu internetowego: lol (laughing out loud – śmieję się w głos), rotfl (rolling on the floor laughing – turlam się ze śmiechu po podłodze), bae (before anyone else – przed kimkolwiek wcześniej; oznaczające osobę, w której jesteśmy zakochani). 

Istnieją badania potwierdzające fakt, że dobór przez nas używanych emotek wpływa na relacje z innymi osobami (zarówno w pracy jak i prywatnie), a nawet samopoczucie. 

Nie brakuje jednocześnie krytyków piktogramów. Jonathan Jones na łamach brytyjskiego The Guardian pisze otwarcie: „emotikony ściągają nas z powrotem do średniowiecza, a jedyne co możemy z tym zrobić to się uśmiechać.” Powołuje się na badania profesor Vyv Evans z Bangor University dowodzące, że język obrazkowy jest najsilniej rozwijającą się metodą komunikacji w Wielkiej Brytanii.

Będący znanym krytykiem sztuki Jones przekonuje, że powrót do języka ikon, podobnego do egipskich hieroglifów, jest poważnym krokiem wstecz w ewolucji języka i społeczeństwa. Obawia się ograniczenia możliwości komunikacyjnych oraz zatracenia abstrakcyjności języka pisanego, na którą pozwalał alfabet. Swój pełen emocji felieton kończy zestawieniem cywilizacji egipskiej, Majów i mieszkańców Północnej Ameryki jako te, które korzystały z języków obrazkowych. Ocenia, że ograniczenia komunikacji doprowadziły do tego, że nie wytworzyły pewnych zdobyczy technologii, które pomogłyby im przetrwać. 

Czy rzeczywiście ludzkość jest zagrożona przez język pełen kolorowych ikonek? Dopóki szkolne lektury oraz wydawane (wciąż w dużych nakładach) poczytne powieści będą pisane literami, a nie obrazkami raczej nie ma się czego obawiać. Zresztą warto przytoczyć też z pozoru daleki, a jednak adekwatny przykład: komiks. Medium, które jeszcze kilka dekad temu uchodziło za niedojrzałe i zarezerwowane dla dzieci dziś może nieść treści proste i bardzo wymagające dla czytelnika w każdym wieku. W końcu emoji to tylko narzędzie, reszta jest w naszych rękach i głowach.