Pochodzące z komety Swift-Tuttle meteory to stały element polskiego lata. Aktywne od połowy lipca, swoje maksimum osiągają w sierpniu. Rozgwieżdżone niebo pełne jest wówczas "spadających gwiazd". Migające na niebie Perseidy wchodzą w atmosferę ziemską z prędkością 60 kilometrów na sekundę, by wskutek tarcia spalić się na wysokości od 80 do 300 km.

W tym roku maksimum roju wypada 12 sierpnia między godzinami 9 a 21.30. Jednak już podczas minionych nocy można było zaobserwować jego przejawy.

Do tej pory obserwacje utrudniał jasny Księżyc, który 2 sierpnia znalazł się w pełni. W najbliższy czwartek nasz satelita będzie już w ostatniej kwadrze, co - w przypadku bezchmurnego nieba - powinno dać doskonałe warunki do obserwacji. Ta uwarunkowana jest też brakiem sztucznych źródeł światła, dlatego najlepiej wybrać ciemne miejsce, z którego widać cały nieboskłon. Bo choć Perseidy wybiegają z miejsca znajdującego się na pograniczu gwiazdozbiorów Perseusza, Kasjopei i Żyrafy, to jednak widać je na całym niebie. Istotna jest adaptacja oczu do ciemności - latarki czy telefony komórkowe zostawmy więc w domu. Nawet niewielkie źródło światła ogranicza bowiem możliwość obserwacji.

Ziemianie obserwują Perseidy już od ponad dwóch tysięcy lat. Pierwsze wzmianki o roju meteorów pochodzą z Bliskiego Wschodu. Czasem nazywa się je "łzami św. Wawrzyńca", od świętego, który zmarł śmiercią męczeńską 10 sierpnia 258 roku w Rzymie. Przypiekany na ruszcie, miał płakać wraz z nocnym niebem nad grzechami świata.