Kurdyjscy żołnierze stali na wale w narożniku stanowiska artylerzystów. Był to jeden z wysuniętych punktów linii frontu biegnącej wzdłuż grzbietu górskiego i skierowanej na zachód, w stronę doliny Tygrysu. Słońce zaszło, kończył się dzień lata, pory, kiedy ziemia i niebo w Iraku wydają się stapiać w jedno. Mimo to w gęstniejącym mroku dało się dostrzec na brzegu rzeki światła miasta Mosul. Owi żołnierze, peszmergowie z armii irackiego Kurdystanu, mogliby opisać ten widok w środku nocy, zbudzeni ze snu. Od miesięcy obserwowali go, nanosili na mapy i omawiali każdy jego centymetr – ale nie przestawał być dla nich fascynujący i groźny. Wszystko, na co patrzyli, należało do Państwa Islamskiego.
 

Był koniec lipca 2016 r. i bitwa o Mosul, o której mówiono od dawna, miała się wkrótce rozpocząć. Irackie wojska pokonały Państwo Islamskie, znane też jako ISIS, pod Faludżą i teraz parły na północ, w stronę Mosulu. Kurdyjscy peszmergowie naciskali z tej góry. Koncentrowały się siły amerykańskie i europejskie, żołnierze i członkowie milicji z Turcji, Iranu i innych krajów. Był to największy do tej pory pokaz międzynarodowej siły skierowanej przeciw ISIS. Państwo Islamskie kontrolowało Mosul, drugie co do wielkości miasto Iraku, od dwóch lat. Planiści liczyli na to, że jego upadek będzie końcem dżihadystów w Iraku. 
 


Latem 2016 r. siły Iraku i międzynarodowej koalicji dążące do wyparcia z kraju dżihadystów zbliżyły się do zajmowanego przez ISIS miasta Qayyarah na południe od Mosulu. Oddziały ISIS podpaliły okoliczne szyby naftowe i wycofały się. Mieszkańcom pozostało spustoszone środowisko.

W mieście zapanowała panika. ONZ szacowała, że na skutek bitwy ponad milion ludzi zostanie wysiedlonych. (Przed zajęciem przez ISIS Mosul liczył ok. 1,4 mln mieszkańców). Straty wśród ludności cywilnej miały być straszne. Mieszkańcy uciekali z miasta na wszelkie możliwe sposoby, a ta kurdyjska placówka była punktem końcowym często wybieranej trasy. Prawie każdej nocy ludzie wdrapywali się na zbocze i docierali tu, mając za cały dobytek tylko to, w co byli odziani. Dziś żołnierze spodziewali się siedmioosobowej rodziny. Jej ojciec, pielęgniarz, zadzwonił do kuzyna mieszkającego w pobliżu góry, a ten powiadomił dowódcę.
 

Ów kuzyn, niejaki Tayeb, mógł podać pielęgniarzowi jedynie mgliste wskazówki: – Wspinaj się na górę. – Teraz Tayeb wraz z dowódcą stał na wale. Nagle odezwał się telefon Tayeba. To był pielęgniarz, Ayham Ali. Tayeb podał telefon kurdyjskiemu tłumaczowi, który tłumaczył Alemu wskazówki udzielane przez żołnierzy. (Ali mówił po arabsku, żołnierze po kurdyjsku). Pod naciskiem chwili, a może chcąc podnieść Alego na duchu, tłumacz awansował go.
 

– Gdzie jesteś, doktorze?
 

Z słuchawki dobiegł zaniepokojony głos.
 

– Idź 500 m w prawo. Zobaczysz małą dolinkę. Wejdź do niej.
 

W telefonie rozległ się płacz dziecka.
 

– Nie martw się, doktorze. Jesteś już bezpieczny.
 

Jakiś żołnierz zaświecił latarkę i przesuwał snopem światła na boki.
 

– Powiedz mu, by szedł za światłem – polecił.
 

– Doktorze, widzisz światło? – zapytał tłumacz.
 

– Nie wymachuj tak tą latarką. ISIS może zobaczyć – dowódca skarcił podwładnego.
 

Przez kilka następnych godzin Ali szedł i dzwonił po kolejne wskazówki, znowu szedł i znowu dzwonił. Połączenie zostało przerwane i przez jakiś czas nie działo się nic. Kiedy Ali zadzwonił ponownie, około 11, był zagubiony i zatroskany. Wysłał przodem najstarszą córkę, by spróbowała znaleźć drogę, i od tamtej pory jej nie widział. Obawiał się, że zauważyli ich ludzie z ISIS. Tłumacz poprosił go, żeby opisał, co widzi dookoła.

 

– Wiem, gdzie jesteś. Idź w prawo. Jeśli pójdziesz w lewo, nie dasz rady. Tam jest zbyt stromo.
 

Tayeb zeskoczył z wału i poszedł ich szukać.
 

Mijały niekończące się minuty. Około północy Tayeb powrócił, niosąc małą dziewczynkę, w której oczach szkliło się przerażenie. Postawił ją na ziemi, zawrócił i znowu zniknął. Jeden z żołnierzy wziął dziecko na ręce, poklepał delikatnie i mówił coś do niego pieszczotliwie. Niebawem przybyli chłopiec, dwie dziewczynki, w tym ta najstarsza córka, oraz Tayeb niosący najmłodszą córeczkę. Po drodze upuścił ją i na czole dziewczynki pęczniał guz, ale nie płakała.
 

Wreszcie pojawiła się matka. Miała na imię Nawal, co znaczy „dar”. Nosiła czarne abaję i hidżab. Padła na kolana. Zadumana, a może majacząca, opowiadała o swoich przejściach, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
 

– Byliśmy tacy głodni w Mosulu – powiedziała. – Nie było pieniędzy ani żywności. Nic nie szkodzi, jeśli umrzemy głodni. Jesteśmy bezpieczni. To najlepsza chwila mojego życia.
 

Jako ostatni przyszedł Ali, oszołomiony z powodu ulgi. Na jego brodzie połyskiwał pot.
 

– Chodźmy – zarządził dowódca. – Tam są snajperzy.
 

Żołnierze poprowadzili rodzinę do obozu.
 

– Jesteśmy tu. Teraz mogę już umrzeć – powiedziała Nawal.
 

– Czuję się, jakbym był w raju – oświadczył Ali, podejmując własną opowieść. – Nie jest łatwo zostawić swoich rodziców, ale ja tam umierałem. Było nas dwadzieścioro. Mój brat sprzedawał lody. Nic nie zarabiał. Walczyliśmy, on i ja.
 


W Al-Alam, miasteczku nieopodal Tikritu, 11 mieszkańców zostało publicznie straconych w pobliżu skrzyżowania, na którym teraz stoi ich pomnik. W całym Iraku coraz częściej można zobaczyć pomniki, billboardy, plakaty i malowidła upamiętniające ofiary potworności ISIS.
 

ISIS zajęło Mosul w czerwcu 2014 r. Bojownicy spalili komisariaty policji i wojskowe punkty kontrolne. Wywiesili flagi z czarno-białym logo ISIS, wprowadzili nowych imamów do meczetów i nowych nauczycieli do szkół. Z Wielkiego Meczetu al-Nuri przywódca Państwa Islamskiego, Abu Bakr al-Baghdadi, który niedawno odłączył się od Al-Kaidy, proklamował utworzenie Państwa Islamskiego, a siebie samego ogłosił kalifem. Wszystkim muzułmanom nakazał:
– Bądźcie mi posłuszni.
 

Część mieszkańców uciekła. Inni zaczęli się ukrywać. Wielu się cieszyło. Ali nie zdradził, co czuł, ale wspominał, że początkowo żyło się nieźle. Mógł nadal pracować w szpitalu. Jednak dość szybko zaczęła się niedola, tortury i publiczne egzekucje. Tych, zachowując ostrożność, można było jednak uniknąć. Nieuniknione były dotkliwe upokorzenia codziennego życia. Musiał skrócić swe spodnie, aby dostosować się do „afgańskiego” stylu preferowanego przez przywódców ISIS. Kazano mu zapuścić brodę, a potem zapuścić ją dłuższą. W miejscach publicznych jego żona mogła się pojawiać tylko w towarzystwie mężczyzny ze swojej rodziny, całkowicie spowita w czerń.
 

– Gdyby założyła chociażby sandały z obcasem, mogła zostać zbita – powiedział Ali. – Oni nie traktowali nas jak ludzi.
 

Targi opustoszały. Wyłączono elektryczność, potem wodę. ISIS stało się bardziej brutalne. Gdy Ali bandażował rękę kobiecie, która nie była
w pełni okryta, uznano, że ma z nią relacje seksualne. Trafił do więzienia i został wychłostany, ale uważał się za szczęściarza, bo zachował głowę. Wtedy uświadomił sobie, że musi uciekać, ryzykując szybką śmierć, albo zostać i umierać powoli.
 

Państwo Islamskie zaczęło dojrzewać jako zespół sunnickich grup islamistycznych około roku 2006. Przez następne lata nabrało kształtu i siły, przygarniając byłych bojowników z partii Baas irackiego prezydenta Saddama Husajna, obalonego w kwietniu 2003 r. W 2012 i 2013 r. ogniska ISIS pojawiły się w całej Syrii.
 

W pierwszych dniach stycznia 2014 r. kilkuset bojowników chwyciło za broń w Ramadi, stolicy irackiej prowincji Anbar, zajmując znaczną część miasta. Siły rządowe zdołały utrzymać tylko fragment Ramadi. Przez większą część następnych dwóch lat mieszkańcy musieli znosić wojnę pozycyjną. Sytuacja skłaniała do porównań z podzielonym Berlinem.
 

Irackie wojsko ponownie zebrało siły. Dołączyły do niego szyickie milicje oraz koalicja kierowana przez Stany Zjednoczone. Pod koniec 2015 r. Ramadi zostało „wyzwolone”, jak to ujęła państwowa telewizja. Tyle że całe dzielnice nie tylko nie nadawały się do zamieszkania, ale wręcz nie można ich było rozpoznać. Trudno było sobie wyobrazić, że ludzie zechcą tam wracać. A jednak wracali.
 

Taksówka wjechała na opuszczoną, zrujnowaną drogę i zaparkowała. Nie było wiadomo dlaczego. Nikt jej nie zatrzymywał, bo nikogo tam nie było. Potem kierowca, starszy mężczyzna w szarej diszdaszy, wysiadł i zniknął wśród gruzów. Skrywały jego dom. Piętro zostało zerwane przez atak lotniczy, jakby ścięte ogromną kosą, ale parter stał nadal, choć niepewnie. W miejscu, gdzie kiedyś była brama frontowa, mężczyzna powiesił plandekę z niebieskiego plastiku. Wyjaśnił, że wrócił przed czterema dniami, spodziewając się, że niczego nie znajdzie. Wolał mieć pół domu niż nic. Problem polegał na tym, że nie dało się tam dotrzeć. Wynajął więc buldożer i przekopał ścieżkę przez stertę roztrzaskanych mebli i pustaków, na której szczycie sterczało koło motocykla.
 

– Myślimy, że tam są zwłoki – powiedział. – Wyczuwamy je.
 

Ukląkł, przystawił nos do niewielkiej dziury w ścianie przytrzymującej gruzy i wciągnął powietrze. Zaprosił swoich gości, żeby zrobili to samo.
 

– Czujecie ten zapach?
 


Przed bitwą o Mosul mieszkańcy uciekali z miasta we wszystkich kierunkach. Jedna z tras wiodła przez góry do Kurdystanu. Nawal, żona Ayhama Alego, wraz z dziećmi wspinała się za nim nocą
po zboczu. Po dotarciu na miejsce była wyczerpana, ale wdzięczna losowi za to, że jest bezpieczna.
 

Dom handlarza mebli Abduli Zuhaira stał w części miasta kontrolowanej przez rząd, ale ledwo, ledwo. Linia podziału przebiegała kilkaset metrów od niego. Kiedy wkroczyło ISIS, jego ludzie rozciągnęli sznur do bielizny między domami po obu stronach ulicy – Zuhair przeciągnął w powietrzu ręką z żarzącym się papierosem, aby to pokazać – i rozwiesili na nim koce.
 

Początkowo między rządem a ISIS panował kruchy pat. Zuhair miał klientów po stronie powstańczej i pozwalano mu tam chodzić i wracać. Niektóre różnice były wyraźne. Na przykład na budynkach wymalowano sprejem słowa Własność darowana Państwu Islamskiemu. Sklepy musiały być zamykane przed każdym wezwaniem do modlitwy, czyli pięć razy dziennie. Wszędzie było widać czarno-białe logo ISIS. Inne różnice były subtelniejsze. Islamiści uważali wyobrażenia ludzkiej postaci za świętokradztwo. Zuhair zauważył, że na sklepowych markizach i billboardach wycięto lub zamalowano modelki i modeli.
 

W 2015 r. zaginął nastoletni syn Zuhaira. Handlarz podejrzewał, że ma z tym coś wspólnego ISIS – znane z porwań dla okupu. Przekroczył więc linię z koców i poszedł na posterunek patrolowy. Wyjaśnił, że jego 16-letni syn jest upośledzony rozwojowo. Mężczyźni byli uczynni, nakazali, by w meczetach wygłaszano zawiadomienie o zniknięciu chłopca. Jednak niedługo potem w sklepie meblowym Zuhaira pojawił się bojownik. ISIS miało jego syna, a Zuhair miał trzy możliwości: zapłacić 50 tys. dolarów za jego uwolnienie, pozwolić mu wstąpić do ISIS albo patrzeć, jak zostanie ścięty. Zuhair nie miał tylu pieniędzy. Zaproponował swoją furgonetkę i całą gotówkę, jaką posiadał.
 

Zanim usłyszał odpowiedź, siły irackie rozpoczęły ostateczny atak. Zuhair z rodziną uciekł na zachód, do miasta pozostającego w rękach rządu, gdzie zbierali się wysiedleńcy. A tam porywacze chłopca, najwidoczniej litując się nad nim, potajemnie przyprowadzili go na spotkanie z ojcem. Chłopak miał na sobie strój w stylu afgańskim.
 

– Musisz próbować uciec – szepnął Zuhair, kiedy się ściskali.
 

– Nie mogę – odparł syn. – Ciągle mnie pilnują. Mogą zabić ciebie albo matkę.
 

Od tamtej pory Zuhair nie widział syna.
 


 

Ostatniego lata, pewnego popołudnia po wyzwoleniu miasta, pojechał do centrum, do swojego sklepu meblowego. Wspiął się po zawalonym metalowym daszku i wszedł przez okno, po którym pozostała tylko rama. Sala wystawowa była splądrowana. Przedostał się przez dziurę w ścianie do sąsiedniego pomieszczenia handlowego, które ISIS zaadaptowało na wytwórnię bomb. Na betonowej posadzce leżały worki z grubym, szarym prochem, puste paczki po papierosach i dwa zgrabne stosy ludzkich ekskrementów. Kolejna dziura zaprowadziła go do tylnej sali wystawowej zapchanej zestawami stołowymi i wymyślnymi szafami pokrytymi kurzem.
 

– Mój ojciec otworzył ten sklep w latach 60. – powiedział. – To był najlepszy salon w Ramadi.
 

Zniszczenia w Ramadi były największe pośród wszystkich irackich miast, ale nie stanowiły rzadkości. Po ISIS i wojnie z nim znaczna część północnego i zachodniego Iraku leżała w gruzach. Przemoc zapanowała na obszarach położonych na południe od Bagdadu aż po granice Turcji, Syrii i Arabii Saudyjskiej, pochłaniając dziesiątki miast – oprócz Ramadi najechane zostały Faludża, Tikrit i Tal Afar – oraz setki miasteczek i wsi. ISIS zniszczyło archeologiczne skarby mezopotamskie w Niniwie i starożytne chrześcijańskie wioski. Usiłowało eksterminować jazydów, których uważało za pogan. Podpalone przez dżihadystów szyby naftowe płonęły miesiącami, powodując nieopisane zniszczenia środowiska. Do początku 2017 r. ONZ i inne organizacje wzniosły w całym Iraku 86 obozów dla wysiedleńców i uchodźców. Ponad 3 mln Irakijczyków uciekło ze swoich domów.
 

Przedstawiana przez ISIS obietnica czystego i dumnego państwa przemawiała do wielu mieszkańców Iraku. Tylko niektórzy byli fanatykami, ale wszyscy mieli dość tej lub innej okopanej władzy. ISIS pociągało sunnitów, oburzonych zaniedbaniami i nadużyciami, których doświadczali pod szyickimi rządami Nouriego al-Malikiego. Spoglądających na samolubne monarchie znad Zatoki Perskiej, brutalny sekularyzm wojska w Egipcie oraz ulegającą wpływom Zachodu Turcję i dostrzegających brak wiarygodnego przywództwa. ISIS było też atrakcyjne dla ludzi marginalizowanych i pozbawionych środków do życia. Prowincję Anbar zamieszkują najbiedniejsi, najsłabiej wykształceni obywatele Iraku, a propaganda ISIS nieprzypadkowo podkreśla socjalistyczny podtekst politycznego islamu. Klasowy wymiar tej wojny jest często oczywisty, podobnie jak inne społeczne rozdźwięki spotęgowane przez ISIS. Sojusz Irakijczyków wypierających Państwo Islamskie z Iraku – Arabów i Kurdów, sunnitów i szyitów, wojska i milicji – był wątły. Gdyby nie wspólna sprawa, jego uczestnicy skoczyliby sobie do gardeł.
 

Po wycofaniu się ISIS z Faludży na jaw wyszło okrucieństwo tej grupy. Rezydencję zamożnego przedsiębiorcy przekształcono w więzienie, a kolegium nauczycielskie w sąd i miejsce straceń. Zwłoki grzebano w masowych grobach pod brukiem dziedzińców i posadzkami.
 

Latem 2016 r. siły irackie parły na północ, wzdłuż Tygrysu. W sierpniu dotarły do niewielkiego nadrzecznego miasta Qayyarah, ostatniej strategicznej zdobyczy niezbędnej do ataku na Mosul. Pewnego dnia, w połowie bitwy o Qayyarah, z bazy Makhmur wyruszył na linię frontu wojskowy konwój. Za beżową furgonetką jechał opancerzony humvee i ciężarówka wioząca 200 plastikowych worków z ryżem, herbatą, cukrem i olejem spożywczym dla ludzi, którzy uciekli przed walkami.
 

Na przednim siedzeniu furgonetki jechał ważny generał z Bagdadu, jeden z wielu planistów kampanii na Mosul, a w każdym razie jeden z wielu uważających, że powinni ją planować. Furgonetka dotarła do wypalonej wioski i droga rozdzieliła się na równoległe piaszczyste ścieżki. Kierowca, już wcześniej zdenerwowany, nie wiedział, co począć. Miny pułapki mogły być wszędzie.
 

– Jedź po śladach opon. Nie skręcaj w lewo ani w prawo – powiedział generał, mężczyzna przysadzisty i łysiejący, po czym mówił nadal do grupki adiutantów stłoczonych na tylnym siedzeniu: – W Bagdadzie te idee by nie przeszły (chodziło mu o popularność ISIS w wiejskich rejonach Iraku), ale tutaj ludzie są odseparowani od świata. Nie potrafią myśleć samodzielnie.
 

Potem generał zaczął śpiewać piosenkę z wideo na YouTubie, które oglądał.
 

Kierowca zboczył w lewo.
 

– Nie, nie tędy. Na tej drodze są bomby. Jedź prosto. Ostrzelają nas rakietami.
 

– Słowo daję, ci z ISIS to sukinsyny – ciągnął generał.
 

– Żaden nie jest człowiekiem – zgodził się oficer z tylnego siedzenia. Miał własną teorię na temat motywacji tej grupy: – Wszyscy są gejami.
 

– To prawda – przytaknął inny, zgadzając się z tym oszczerstwem. – Znałem człowiek, który wstąpił do ISIS. Już wtedy był gejem.
 

Kierowca znowu skręcił.
 

– Dokąd jedziesz? – zrugał go generał. – Widzisz tu jakieś ślady opon? Nie myśl jak Kurd. Co z twoją głową?
 

Konwój wjechał do wioski Jahala, gdzie miała być rozdana żywność. Na centralnym placu zgromadziły się setki ludzi. Mężczyźni przycupnęli szeregiem wzdłuż głównej drogi, ocieniając twarze kartkami na żywność, a kobiety stały w cieniu, w mniej karnej kolejce. Z każdą chwilą ludzi było coraz więcej. Żołnierze stanęli z bronią w pogotowiu. W wiosce po drugiej stronie rzeki rozległa się eksplozja – pocisk rakietowy albo bardzo duży moździerz – i w niebo wzbił się pióropusz kurzu. Nikt nawet nie drgnął.
 

Ciężarówka stanęła na placu i kierowca otworzył klapę. Podszedł do niej członek starszyzny.
 

– Ta wioska zamieniła się w obóz uchodźców – powiedział generałowi. – Liczba mieszkańców wzrosła z 700 do 25 tys. Oni tu przychodzą, nie mając nic. Potrzebujemy więcej pomocy.
 

Generał otrzymał plik kartek żywnościowych. Zaczął odczytywać nazwiska i wręczać worki z jedzeniem. Było coraz goręcej, kolejka wydłużała się, kobiety były rozdrażnione.
 

– Wpuśćcie mnie – powiedziała któraś, próbując wepchnąć się do kolejki.
 

– Nie, to nasze miejsce.
 

– Gdzie jest generał? Chcę z nim porozmawiać.
 

Ludzie wychodzili z kolejki, by odwołać się do generała osobiście, czemu towarzyszył pomruk oburzenia. Jakiś człowiek zbliżył się do niego, ale nim zdążył otworzyć usta, generał warknął:
– Nic nie mów. Wracaj do szeregu.
 

Stało się jasne, że żywności nie starczy dla wszystkich, nawet nie dla większości. Wydano ostatni worek. Kierowca zamknął klapę i zapalił silnik. Pomruki przerodziły się w krzyki, kolejka zamieniła się w bezładny tłum. Generał był otoczony. Jeden z żołnierzy skierował karabin w niebo i wystrzelił. Kilku wieśniaków schyliło głowy, większość nie zareagowała. Kiedy generał próbował otworzyć drzwi furgonetki, grupa starszych kobiet błagała go o żywność, wyciągając ręce.
 

– Jutro będzie więcej, z Bożą pomocą – powiedział generał. – Na dziś skończyliśmy, ale jutro będziemy mieć tysiąc worków żywności! Słuchajcie, zaśpiewam to wam. – I zaczął śpiewać: – Na dziś skończyliśmy, ale jutro będziemy mieć tysiąc.
 


W Kirkuku pewien więzień, który wytwarzał bomby dla Al-Kaidy, a potem dla ISIS, był przetrzymywany w policyjnej bazie.
 

Państwo Islamskie oderwało się od Al-Kaidy, ponieważ jego przywódca, Abu Bakr al-Baghdadi, był zbyt żądny krwi nawet jak na standardy tej organizacji. Podzielał pogląd swej dżihadystycznej Alma Mater, że „cały świat zjednoczył się we wspólnym wysiłku, by zniszczyć islam”, jak to ujął David Cook, historyk dżihadu. Jednak podczas gdy Osama bin Laden zbudował swoją organizację na przekonaniu, że największym przeciwnikiem islamu jest „daleki wróg”, czyli imperialistyczny Zachód, al-Baghdadi skupiał się do niedawna na „bliskim wrogu”, bezbożnych rządach świata muzułmańskiego.
 

Jeszcze gorsi, poucza al-Baghdadi, są szyici, prawdziwy rak, który rozprzestrzenia się wewnątrz islamu. Ta opinia jest kontynuacją dziesięcioleci sekciarskiej polityki w Iraku. W latach 70. XX w. partia Baas deportowała osoby podejrzewane o irańskie pochodzenie. Kiedy Saddam Husajn przystąpił do wojny z Iranem w 1980 r., nazwał się obrońcą prawdziwego islamu, człowiekiem, który ochroni sunnickich Arabów przed perskimi hordami szyitów stanowiących zagrożenie od VII w. (I to pomimo faktu, że wielu irackich szyitów lojalnie dla niego walczyło). Al-Baghdadi jest dzieckiem tej niechęci, która odrodziła się wraz z sekciarską wojną na początku XXI w. Nabrał dzięki temu przekonania, że szyitów nie można nazywać inaczej niż ludobójcami. W tym samym stopniu jest dzieckiem amerykańskiej okupacji.
 

Co zatem sprawia, że jak na ironię w Iraku jego zwolennicy prawie na pewno zabili – a już z pewnością doprowadzili do zubożenia – więcej sunnitów niż szyitów? Może to: Odejście ISIS
od Al-Kaidy objawiało się nie tylko profesjonalizacją dżihadu, ale również podbudową teoretyczną zawężoną do wizji, w której na miano muzułmanina najbardziej zasługuje muzułmanin zabijający – nie tylko niewiernych, nie tylko apostatów, nie tylko szyitów, ale także każdego muzułmanina, który nie zabija. W sposób najbardziej przerażający nakreślił tę wizję palestyński teoretyk dżihadu, nieżyjący już Abdullah Azzam. Honoru i szacunku nie można ugruntować inaczej, jak na fundamencie z okaleczonych i zabitych, napisał. Każdy muzułmanin na Ziemi ponosi odpowiedzialność za odrzucenie dżihadu i grzech odrzucenia broni.
 

Jedyną rzeczą w słowach Azzama bardziej oczywistą niż nienawiść jest nienawiść do samego siebie. To polityka obłąkańcza. Jest ludobójcza, ale też – samobójcza. Być może zatem trudno się dziwić, że wielu zabitych bojowników ISIS pod koniec 2016 r. nie było ofiarami walk, tylko własnych towarzyszy.
 

Kiedy ISIS wycofało się w stronę Syrii, najwyraźniejsze dowody sadyzmu tej grupy pojawiły się w Faludży, zajętej w styczniu 2014 r. Pod koniec czerwca 2016 r., po miesiącu walk, żołnierze irackich sił specjalnych odbili miasto. Kilka dni później grupa żołnierzy i policjantów przeszła przez zasypane gruzem ulice do Instytutu Nauczycielskiego dla Kobiet w Faludży, gdzie ISIS urządziło swój sąd i miejsce egzekucji. Powietrze wokół było ciężkie od woni rozkładających się ciał. W korytarzu wejściowym leżało mnóstwo przewróconych szafek. Posadzka była zarzucona kartotekami młodych kobiet, które tu studiowały, z ich zdjęciami przypiętymi do niebieskich teczek.
 

Wszedłszy na mały dziedziniec, wszyscy mężczyźni, jak na komendę, zatkali nosy. Jeden z policjantów odsunął szkolną tablicę leżącą na ziemi, pod którą ukazała się kość strzałkowa. Wystawała z dziury w kamiennym bruku. Mężczyźni podeszli bliżej. Dziurę wypełniały szczątki, które nie były już ciałami, ale jeszcze nie szkieletami. Nie dało się określić, ile ich tam było. W sąsiednim korytarzu znajdował się kolejny masowy grób, przykryty dywanem i sofą. Dowódca policji powiedział, że to mogą być członkowie ISIS straceni z powodu podejrzeń o tchórzostwo, zdradę lub inne przestępstwo.
 

Kiedy ISIS zajęło miasto, bojownicy udali się do imponującego szpitala głównego i zamienili go w swoją kwaterę główną. Grupa mężczyzn dokonała inspekcji szpitala. Przeszli przez dziedziniec. Na ziemi, w pobliżu małego, świeżo przykrytego grobu, leżały tace prosektoryjne. Któryś z żołnierzy podniósł rękę do pasa, żeby pokazać wzrost pochowanej tam osoby. W czasie walk przenoszenie zmarłych dzieci na cmentarz było zbyt niebezpieczne, więc miejscowi grzebali je na terenie szpitala, gdzie się tylko dało.
 

Na oddziale pomocy doraźnej z sufitu zwisały listwy i płyty niczym podszyt w dżungli. Policjant zwany Abu Nebah szukał pamiątek i wkładał je do plastikowej reklamówki. Na ścianach przyklejono taśmą ziarniste fotokopie logo ISIS oraz memoranda na oficjalnym papierze Państwa Islamskiego. Teksty wskazywały na rozpaczliwą sytuację w ostatnich dniach u władzy. Do wszystkich braci i szefów sekcji, niech Bóg ich błogosławi, brzmiała jedna z notatek. Wszyscy bracia powinni natychmiast sprowadzić swoje rodziny do sektora Faludża, w ciągu 20 dni od daty tego ogłoszenia. Każdy, kto się nie podporządkuje, nie dostanie przepustki.
 

Abu Nebah powiedział, że znał ten szpital doskonale, jeszcze zanim objął swoją placówkę. Cała zzwórka jego dzieci urodziła się tutaj. Uciekł w 2004 r., podczas dwóch bitew o Faludżę. Później, w szczytowym momencie powstania, został policjantem.
 

– Ale tamto nie było takie paskudne jak ISIS – stwierdził.
 

Kiedy nadeszli dżihadyści, policjanci, którzy mieli dość pieniędzy, uciekli. Ci, którzy ich nie mieli, ukryli się. A ci, którzy nie mogli się ukryć, poddali się. Hisbah, policja religijna ISIS, zmusiła ich do stania w meczetach i na publicznych placach i obwieszczania swego żalu za to, że egzekwowali prawa niewiernego rządu. Po tych rytuałach publicznego upokorzenia niektórzy zostali zabici. Rodzina Abu Nebaha uciekła wraz z setkami innych, zasadniczo z całą jego dzielnicą.
 

Zapytany, dlaczego wrócił, odpowiedział.
– Przecież to jest nasz dom. W każdym razie nie jest tu tak źle jak w Ramadi.
 

Gdy już pielęgniarz Ayham Ali wraz z rodziną dotarł z Mosulu do wojskowego posterunku na zboczu góry, skierowano ich do niewielkiego ogrodzonego obozu. Wyrwawszy się z uścisku ISIS, po raz pierwszy od dwóch lat przespali spokojnie całą noc. Następnego dnia Alego zaprowadzono do biura i kazano mu usiąść. Był zmieniony nie do poznania – czysty i ogolony, miał na sobie nowe spodnie i koszulę z kołnierzykiem. Za biurkiem siedział generał, a na kanapach po obu stronach funkcjonariusze Asayish, kurdyjskiej służby wywiadu i bezpieczeństwa.
 

– Mamy kilka pytań – powiedział generał.
 

Przesłuchanie poprowadził jeden z funkcjonariuszy. Asayish miała w Mosulu informatorów. Śledczy pokazał Alemu na iPadzie zdjęcie satelitarne jego ulicy z programu Google Earth i poprosił o wskazanie budynku, w którym mieszkał.
 

– Tuż obok znajduje się budynek zajęty przez ISIS – zauważył.
 

Ali był zdenerwowany. Wiedział, że fakt, iż zwlekał przez dwa lata, zanim uciekł z Mosulu, nie działa na jego korzyść. Tak jak i to, że wraz z rodziną sprowadził się do Mosulu z odległej wioski wkrótce po zajęciu miasta przez ISIS. Zrozumiał, że nie ma sensu tego ukrywać.
 

– Opuściliśmy naszą wioskę, bo baliśmy się, że zostanie zniszczona podczas walk – powiedział. Przesłuchujący był niewzruszony. Bardziej interesowało go to, dlaczego Ali tak długo czekał
z ucieczką z miasta.
 

– Kiedy ISIS wkroczyło do Mosulu, szlaki do Kurdystanu były wciąż otwarte, prawda?
 

– Sądziliśmy, że nie zdołamy dotrzeć do Kurdystanu – wyjaśnił Ali. Mówiono, że drogi są zaminowane. Ludzie, którzy próbowali uciekać, zginęli.
 

– Czy wiadomo ci o ludziach z sąsiedniej wioski, którzy wstąpili do ISIS? – zapytał śledczy.
 

– Wiem o dwóch. Znam nazwisko ich ojca. Nie wiem, jak nazywali się oni.
 

– A co z tymi z twojej wioski?
 

– Znam wszystkich.
 

– Wymień ich.
 

Ali zawahał się przez chwilę.
 

– Mój kuzyn był w ISIS – powiedział.
 

Śledczy ponownie nie był zaskoczony.
 

– Tak, wiemy o nim.
 

Ali wyjaśnił, że opatrywał tego kuzyna. Rany od szrapnela. Nie chciał tego robić, ale kuzyn nalegał. Był w ISIS – Ali nie zamierzał zaprzeczać.
 

Zapytano go o numery telefonów. Powiedział, że nie ma żadnych.
 

– Ja ich tylko znałem. To nie znaczy, że z nimi współpracowałem.
 

– Wiem – powiedział przesłuchujący. – A co z Facebookiem?
 

– Nie mam Facebooka. Nie mam nawet telefonu, na którym mógłbym go używać.
 

Śledczy pytał o naczelnika aresztu ISIS, do którego trafił Ali, o posterunki, tunele, stanowiska artylerii. Atmosfera w pokoju przesłuchań nie była swobodna. Asayish wiedziała, że wielu uciekających z Mosulu kłamie w sprawie swojego zaangażowania w ISIS. Jeden ze śledczych powiedział prywatnie: – Wszyscy Arabowie kłamią. Wszyscy mieli jakieś powiązania z ISIS.
 

Kiedy przesłuchanie dobiegło końca, Ali powiedział: – Nie chcę iść do obozu dla uchodźców. Moja żona jest taka młoda. A tam mogą być młodzi mężczyźni. Zobaczą ją.
 

– Wszyscy mamy żony – powiedział generał. – Ja swojej nie widziałem od sześciu miesięcy.
 

Ali z rodziną trafił do obozu. To był całkiem nowy obóz, zbudowany w oczekiwaniu na bitwę o Mosul. Białe tropiki namiotów pozostawały nieskazitelne, toalety wciąż czyste. Ali dobrze jednak wiedział, że to nie będzie trwać wiecznie. Jego kuzyn Tayeb rozpocznie proces oficjalnego poręczenia za nich. Przy odrobinie szczęścia wkrótce przeprowadzą się do jego domu albo do innego z krewnych. Ali nie miał pojęcia, co zrobi potem. ISIS zmieniło życie w Iraku. Nie ma powrotu do przeszłości.
 

– Nie obchodzi mnie, czy wyzwolą Mosul – powiedział. – Nigdy tam nie wrócę. 
 

Tekst: James Verini
Zdjęcia: Maises Saman