Dym z pożarów australijskiego buszu z 2019 i 2020 roku przemieścił się nad Ocean Południowy i doprowadził do niezwykłego, obejmującego tysiące mil morskich zakwitu alg. Ogień, z którym zmagała się Australia zniszczył lasy eukaliptusowe o powierzchni ponad 60 tysięcy kilometrów kwadratowych. Dym powstały w jego wyniku unosił się na wysokość nawet do 25 km, a ilość węgla uwolnionego do atmosfery przy tej okazji była większa niż całkowita emisja Australii w 2018 roku.
 

Eksplozja alg

Zdjęcia satelitarne ujawniły, że sadza pochodząca z pożaru opadła na obszar o wielkości większej niż cały kontynent australijski. Opad dotknął w szczególności dwóch obszarów: Ocean Południowego w bezpośrednim sąsiedztwie Australii oraz daleko na wschód od tego kontynentu, u wybrzeży Ameryki Południowej. Biogeochemik z Duke University w USA, Nicolas Cassar mówi: „Kiedy ogląda się zdjęcia dzikich pożarów, ich wpływ na środowisko jest dość oczywisty dla lokalnych ekosystemów. Zaskoczeniem jest natomiast to, w jaki sposób te dzikie pożary mogą mieć wpływ na ekosystemy oceaniczne oddalone o tysiące kilometrów". Zakwity alg to krótkotrwałe eksplozje populacji maleńkich roślin morskich. Zwykle dochodzi do nich, gdy określony obszar wodny jest nagle wzbogacony o jakiś brakujący składnik odżywczy o kluczowym znaczeniu. Całe to pożywienie jest pochłaniane przez algi, które dzięki temu przeżywają okres nagłego wzrostu, a następnie obumierają. Proces ich rozkładu powoduje zmniejszenie ilości tlenu w wodach w których żyły. 

W tym przypadku, naukowcy uważają, że nagły wzrost alg został przyspieszony przez żelazo znajdujące się w dymie. Ocean Południowy zawiera wiele innych niezbędnych minerałów, których algi potrzebują do wzrostu, ale akurat żelazo występuje tam rzadko. Ilości tego pierwiastka, które zwykle tam występują pochodzą albo z głębin oceanu, topniejących lodowców lub pyłu opadającego na powierzchnię oceanu. Wcześniej zdarzało się, że naukowcy ostrzegali przed negatywnymi skutkami zakwitu alg związanych z pożarami lasów w innych regionach świata. Np. w związku z pożarami lasów w Ameryki Północnej, eksperci od zdrowia publicznego zwracali uwagę przed kilkoma laty, że masowy rozkwit alg w zbiornikach wodnych może być bardzo niebezpieczny. Znane są przypadki, ze stanu Waszyngton (przez który przepływa rzeka Columbia), gdy śmierć ponosiły psy, które pływały w wodzie, w której zakwitły algi.


 

To jeden z pierwszych takich przypadków

Opisywany przypadek jest jednak jednym z niewielu gdy zakwit glonów na oceanie można jednoznacznie powiązać z dzikimi pożarami. Na otwartym akwenie glony mogą zatruwać inne organizmy bezpośrednio poprzez wypompowywanie toksyn, co często jest określane mianem „czerwonego przypływu", lub mogą prowadzić do duszenia innych organizmów żyjących w morzu, gdy dochodzi do gnicia alg. Znany jest przypadek z 1997 roku, gdy dzikie pożary w Indonezji doprowadziły do pozbawienia raf koralowych tlenu i ich obumarcia.
Obecne zakwity alg są tak rozległe, że szacuje się, iż pomimo ich potencjalnie negatywnego wpływu na niektóre organizmy, mogły one pochłonąć równowartość 50 do 150 % węgla uwolnionego przez rzeczywiste pożary, co przyczyniłoby się do faktycznego zrównoważenia emisji węgla spowodowanej przez ogień. 

Naukowcy nie są pewni, jaki wpływ na oceaniczne życie mają zakwity alg, zwłaszcza o takiej skali. Według badań opublikowanych na początku tego roku, region Oceanu Południowego jest już i tak obszarów gdzie dochodzi do jednych z największych zakwitów alg na naszej planecie. Jeśli do takich zjawisk będzie dochodzić częściej, rośliny te mogą pochłaniać cenne składniki odżywczych, które w przeciwnym razie użyźniłyby inne części oceanu. W każdym wypadku, zagadnienie jest bardzo ważne, bowiem jak twierdzą naukowcy, Ocean Południowy posiada nieproporcjonalnie duży wpływ na cały ziemski klimat. Pochłania on ogromną ilość ciepła oraz węgla z atmosfery, wytworzonego przez ludzką działalność. Jakiekolwiek zmiany dotyczące tego oceanu mogą więc mieć poważne konsekwencje dla całego klimatu na Ziemi.