Był mroźny, bezchmurny dzień w połowie lutego. Słońce odbijało się od świeżego śniegu, a my brnęliśmy przez mokradło zamarznięte na jakieś ćwierć metra w głąb. Chyba właśnie tak dawno temu, gdzieś daleko stąd, rozpoczynał się handel futrami.
 

Bill Mackowski, zastawiający sidła od 60 lat, głównie na północy stanu Maine, wskazał mi kilka gałęzi olchy wystających z lodu. Wyjaśnił, że bobry zaczynają zbierać topolę po pierwszych mrozach, po czym przygniatają ją niejadalną olchą, aby pozostała pod lodem jako ich zimowy pokarm. Przebił lód metalowym prętem, który następnie podał mnie, żebym też spróbował.
 

– Czujesz, jakie twarde jest dno na ścieżce? – rzucił. Chodziło mu o ścieżkę udeptaną przez bobry). Przebijając lód w innym miejscu, zapytał: – Słyszałeś te bąbelki powietrza?
 

Poszerzył dziurę i zaczął coś wyciągać. Po chwili nad mętną powierzchnią pojawiła się osobliwa metalowa pułapka zatrzaśnięta na szyi wielkiego bobra. Te pęcherzyki powietrza, chwila uwięziona w lodzie, to był jego ostatni oddech.
 

Bill szacował, że zarobi na tej skórze nie więcej niż 25 dol., ale mimo to w drodze powrotnej na jego twarzy malowała się satysfakcja tysiąca pokoleń myśliwych, którym udały się łowy.
 

W rzeczywistości zgoda na zabijanie nie wydaje się już dzisiaj wielkim problemem
 

Top modelki, które kiedyś pozowały do zdjęć ze sloganami typu: „Wolimy być nagie niż nosić futra”, teraz prezentują je na wybiegach. Projektanci mody, którzy 15 czy 20 lat temu „bali się tego dotknąć”, również „przezwyciężyli to tabu”, jak twierdzi Dan Mullen, hodowca norek z Nowej Szkocji. Wielu ludzi z branży futrzarskiej przyznaje dziś chętnie, że aktywiści, którzy tak głośno protestowali, mieli trochę racji – hodowcy nie zapewniali swoim zwierzętom przyzwoitej opieki. Dodają jednak, że to się zmieniło, choć wspomniani działacze są odmiennego zdania. Tak czy owak wielu ludzi uważa dziś noszenie futer za kwestię osobistego wyboru.
 

W branży dominują fermy, których produkcja od lat 90. XX w. uległa z górą podwojeniu, do około 100 mln skór w zeszłym roku, głównie norek i lisów. Traperzy na ogół dorzucają do tego miliony skór dzikich bobrów, kojotów, szopów, piżmaków i innych zwierząt. A to wszystko niezależnie od niezliczonych milionów sztuk bydła, owiec, królików, strusi, krokodyli pozyskiwanych zarówno dla mięsa, jak i dla skór.
 

Ale po co komu liczby, wystarczy rozejrzeć się dookoła
 

Futra, niegdyś noszone wyłącznie zimą przez zamożne warstwy społeczeństwa, trafiły do hiphopowców i pokolenia Z. Pojawiają się we wszystkich porach roku na poduszkach, torebkach, butach, breloczkach do kluczy, bluzach, szalikach, meblach i abażurach. Szyje się futrzane płaszcze w kamuflażowe desenie, farbowane po związaniu oraz barwione w powtarzalne wzory tworzące złudzenia optyczne.
 

W jaki zatem sposób futra powróciły do łask po surowym ostracyzmie społecznym lat 90.? Albo nawet po złej sławie, którą zyskały w latach 60. minionego wieku, kiedy Cruella Demon z animowanego filmu marzyła o futrze ze szczeniąt dalmatyńczyków, a w prawdziwym świecie handel skórami narażał na wyginięcie lamparty, oceloty i inne gatunki? Ograniczenia wprowadzone w następnej dekadzie położyły kres wykorzystywaniu zagrożonych zwierząt w świecie mody. Jednak obecne odrodzenie to opowieść o przemyślności branży futrzarskiej, a także o wzroście popytu wśród nowobogackich z Chin, Korei Południowej i Rosji.
 

Powinienem chyba zaznaczyć, że podchodzę do tego wszystkiego z mieszanymi uczuciami. Mój pradziadek był traperem, toteż jakaś część mnie czuje, że wiedza płynąca z polowań, połowów i kontaktu z żywymi stworzeniami stanowi pewną wartość, którą w naszym zurbanizowanym życiu w większości utraciliśmy. A z drugiej strony... Odziedziczyliśmy kiedyś z żoną kurtkę z ocelotów i te 15 skór, z których była uszyta, prześladowało nas do czasu, gdy ofiarowaliśmy ją jako pomoc naukową pewnemu azylowi dla dzikich zwierząt. A więc owszem, mam do tego podejście ambiwalentne.
 

Na fermie
 

Wyruszyłem w śnieżnej zadymce na północ, do Nowej Szkocji, centrum branży. Mullen zaprosił mnie, żebym zobaczył, jak żyją – i jak umierają – jego norki.
 

– Jesteśmy świadomi tego, że musimy zachować społeczne przyzwolenie na to, co robimy – powiedział.
 

Wychował się na fermie norek prowadzonej w starym stylu, z długimi, wąskimi wiatami z drewna wypełnionymi rzędami ciasnych, małych klatek po obu stronach. Kiedy sam wszedł do interesu, wybrał większe klatki, wymagane obecnie w Europie, ustawiając je w sześciu rzędach pod przezroczystymi, plastikowymi dachami budynków o długości boiska piłkarskiego.
 

– Pewnie uznasz, że tu śmierdzi – ostrzegł mnie. – Ale to zapach mojego dzieciństwa. Wchodzę tutaj i… – wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je – …ach, norki.
 

Każdego dnia jego pracownik przejeżdża wiele razy wózkiem z karmą wzdłuż rzędów klatek, układając na każdej z nich naukowo opracowany posiłek dla zwierząt, który wygląda jak surowy hamburger i jest porcjowany przez komputer. Rurociąg, zabezpieczony przed zamarzaniem, dostarcza zwierzętom przez 24 godziny na dobę wodę do picia, a koryto pod klatkami automatycznie usuwa odchody, które zostają przetworzone w nawóz albo, poprzez bioreaktor, w energię elektryczną.
 

Te zmiany były w znacznym stopniu odpowiedzą na naciski rzeczników dobra zwierząt. Każda z klatek Mullena zawiera na przykład wyniesioną w górę półkę, na której karmiąca samica może się schronić przed swoim potomstwem. A mniej nękane matki, jak się okazuje, wychowują zdrowsze młode. Zabawki w klatkach – zwykłe kawałki plastikowych rurek – zmniejszają stres, co prawdopodobnie przekłada się na lepszą jakość skór. Osobliwy rezultat jest taki, że ludzie z branży przechwalają się dziś reformami, które wymusili na nich dawni przeciwnicy. Frank Zilberkweit, detalista futrzarski z Londynu, krytykował konfrontacyjne metody aktywistów, ale dodał: – Uświadomili nam, co musimy robić. I za to im dziękujemy.
 

Norki Mullena ważyły dwa razy tyle co ich dzikie krewniaczki, wyglądały zdrowo i miały ciekawskie pyszczki. Ich los był przesądzony, a ja przyjechałem zobaczyć ich zabijanie.
 

Pracownicy fermy, w grubych rękawicach spawalniczych mających ich chronić przed ugryzieniem, chodzili od klatki do klatki, chwytając każde zwierzę za nasadę ogona. Niektóre norki piszczały niezadowolone, ale większość wydawała się przyzwyczajona do takiego traktowania. Do czasu, kiedy wpadały przez wahadłowe drzwiczki do komory z tlenkiem węgla, w której ginęły. W ciągu minuty traciły świadomość, a po kilku były martwe.
 

– Inne rodzaje zwierząt hodowlanych są zazwyczaj zabierane z ferm i wiezione przez setki kilometrów do rzeźni, w której giną, co jest krwawe i straszne – powiedział Mullen. – Ta forma zabijania jest najbardziej humanitarna.
 

Następnego dnia odwiedziliśmy przetwórnię, w której maszyny oddzielały skórę od tuszek i ściągały ją w jednym kawałku, jak T-shirt.
 

"Uwielbiam futra" - mówi projektantka
 

Przed największą aukcją futer na świecie, duńską Kopenhagen Fur, na linii technologicznej wyposażonej w roboty, aparaty rentgenowskie i urządzenia wizyjne pracownicy posortowali 6,8 mln skór, oznakowali je kodami paskowymi identyfikującymi hodowców, podzielili na 52 rodzaje i pogrupowali w tysiące partii wystawianych na sprzedaż. W sali aukcyjnej nabywcy studiowali katalogi, przekomarzali się i oglądali to, co zamierzali kupić. W pracowni Kick działającej przy tej aukcji Ran Fan, projektantka z Pekinu, wycinała za pomocą noża kuśnierskiego elementy lekkiej kamizelki ze skóry norki farbowanej na kolor lawendowy.
 

– Uwielbiam futra – wyznała. Jej klienci też je lubią. Często wybierają jaskrawe kolory i niezwykłe desenie. Chińczycy kupują dziś prawie połowę światowych produktów futrzarskich, więc Ran Fan przyjechała do Kick, aby nauczyć się nowych technik.
 

Odrodzenie branży futrzarskiej wynika w znacznym stopniu ze strategicznych zachęt dla młodych projektantów, takich jak Fan, i zdobywaniu poprzez nich młodej klienteli. Czołowe futrzarskie domy aukcyjne zaczęły sprowadzać czynnych projektantów w szczytowym okresie walki z futrami. Chodziło o to, by wszyscy mogli „flirtować z tym materiałem” we wczesnym okresie swojej kariery, jak powiedziała Julie Maria Iversen z Kopenhagen Fur. Celem zawsze było wyjście poza salony futrzarskie i uczynienie ze skóry pokrytej sierścią materiału dostępnego wszędzie tam, gdzie sprzedawana jest odzież.
 

Te gorliwie podtrzymywane relacje dobrze spełniły swoje zadanie, bo projektanci nauczyli się wykorzystywać futra na różne sposoby, które konwencjonalnym kuśnierzom prawdopodobnie nigdy nie przyszłyby do głowy. Do tego doszły innowacje w farbowaniu pozwalające tworzyć futra w dowolnym kolorze, który akurat jest modny, od bladego błękitu po butelkową zieleń. Pomogły także nowe techniki szycia umożliwiające wykonywanie większej liczby sztuk garderoby z mniejszej ilości skór. Dostępność, słowo, którego wcześniej nie kojarzono z futrami, służy czemuś, co Iversen nazwała „futrzaną podróżą”.
 

-  Zaczynamy od bardzo młodej klientki, która kupuje breloczek do kluczy z futerkiem – stwierdziła przedstawicielka Kopenhagen Fur. – Potem, kiedy ma więcej pieniędzy, pozwala sobie na torebkę, a w końcu kupuje futrzany płaszcz. To wszystko jest częścią planu mającego zainspirować nadchodzące pokolenie kobiet.
 

Przerażający przemysł
 

Co zatem powinniśmy sądzić o odrodzeniu futer? Czy powinniśmy przyklaskiwać większej trosce branży futrzarskiej o dobro zwierząt? Bo może te poczynania sprawiają jedynie, że „mamy mniejsze opory przed wykorzystywaniem czworonogów”, jak stwierdził Gary Francione, profesor prawa z Uniwersytetu Rutgersa opowiadający się za położeniem kresu wszelkiej eksploatacji zwierząt.
 

Tak jak hodowla świń czy kur, chów zwierząt futerkowych polega na trzymaniu ich w niewoli przez całe życie, a następnie zabiciu. Obejmuje praktyki, które wielu ludzi uznałoby za nieprawdopodobne. Na przykład niektórzy hodowcy lisów uśmiercają swoje zwierzęta poprzez doodbytnicze porażenie prądem.
 

Uprzemysłowienie naszych relacji ze zwierzętami też stwarza trudności. Wielu hodowcom udaje się zapewniać swemu żywemu inwentarzowi opiekę ludzi na dużą skalę, ale inni nie są w stanie albo nie chcą tego robić.
 

A podczas sortowania w domu aukcyjnym do tej samej partii towaru mogą trafić skóry z aż 300 ferm, zarówno dobrych, jak i złych. To kłopot dla każdego domu mody, który pragnie zapewnić swoich klientów, że pozyskuje materiały z humanitarnych źródeł. Europejska branża futrzarska twierdzi, że pracuje nad tym problemem, ale jej nowy program WelFur wymaga wcześniejszego sprawdzenia i oceny tysięcy hodowli.
 

Kiedy wraz ze Steenem Henrikiem Møllerem, agronomem z Uniwersytetu Aarhus pracującym nad stworzeniem odpowiedniego protokołu, odwiedziłem w Danii fermę norek, jego drobiazgowa inspekcja trwała około sześciu godzin i wymagała sprawdzenia 22 elementów na próbce liczącej 120 klatek.
 

– Mam nadzieję, że nikt nie znajdzie się w tej najgorszej kategorii – bąknął niepewnie właściciel fermy, na co Møller odpowiedział: – A ja mam nadzieję, że jednak ktoś się znajdzie, bo gdyby system nie rozróżniał hodowców, to by znaczyło, że nie działa.
 

Tylko czy ludzi kupujących futra to obchodzi?
 

– W zależności od tego, czy zapytasz w Szanghaju, czy w Zurychu, uzyskasz bardzo różne odpowiedzi – stwierdził Tage Pedersen, prezes Kopenhagen Fur. – Ale w przyszłości coraz więcej ludzi będzie się tym przejmować. Nie tylko jeśli chodzi o futra, ale także o wszystko, co kupujemy. Będą pytać w sklepach: „Czy zadbano o dobro zwierząt?”. A jeśli sprzedawca odpowie, że tak, zapytają: „A skąd pan o tym wie?”.
 

Jego zdaniem branża futrzarska nie będzie sobie mogła pozwolić na inspekcje, jeśli klienci nie zechcą płacić więcej za metkę WelFur. Uważa jednak, że zechcą.
 

Kiedy stamtąd wyjeżdżałem, targały mną wątpliwości. Ambicją ruchu walki o prawa zwierząt zawsze był zakaz hodowli zwierząt futerkowych. Wielka Brytania, Austria i Chorwacja już go wprowadziły, a Holandia nad nim pracuje. Lecz zakaz nie powstrzymuje ludzi przed noszeniem futer. Przemieszcza jedynie produkcję do miejsc, w których takie reguły nie obowiązują. Podczas aukcji zapytałem pośrednika posiadającego fermę norek w Chinach, czy jego kraj poczynił postęp w trosce o dobro zwierząt. Zjeżył się i odparł zwięźle: – Niewielki.
 

A przy tym zakaz chowu zwierząt futerkowych nie zmienia niczego w kwestii hodowli innych gatunków, którą uważamy za oczywistość. To gest, który daje nam poczucie prawości, bo wielu ludzi nigdy nie kupiło sobie futra i prawdopodobnie nigdy tego nie zrobi. A jednak większość z nas nadal je mięso, pije mleko, nosi skórzane buty i eksploatuje zwierzęta w inny sposób (jak ludzie czynili zawsze) na skalę, która czyni branżę futrzarską wąskim marginesem. Związane z nią osoby chętnie mówią o hipokryzji.
 

W którymś momencie prawie każdy przedstawiciel branży futrzarskiej zauważa, że inni producenci żywego inwentarza nie muszą nawet w drobnej części aż tak bardzo poprawiać swych metod hodowli.
 

A zatem moje zdanie jest takie: zamiast zakazywać produkcji futer, starajmy się usunąć z rynku najgorszych hodowców. A potem weźmy tych najbardziej postępowych oraz ulepszenia, które dzięki nim stały się nie tylko wykonalne, ale czasem nawet opłacalne. Niech staną się wzorcem dla wszelkich form produkcji zwierzęcej, na których opiera się nasze wygodne życie.