– Jestem głodny – Onwas kuca przy ognisku, mrużąc oczy przed dymem.  Mężczyźni przytakują. Oni też są głodni. Jest głęboka noc w afrykańskim buszu.

Z obozowiska kobiet dobiega rytmiczny śpiew. Onwas mówi o drzewie, które zauważył podczas wędrówki za dnia. Siedzący wokół ogniska mężczyźni przysuwają się bliżej. Rośnie w trudno dostępnym miejscu, wyjaśnia Onwas, na szczycie stromego wzgórza, które wznosi się na trawiastej równinie. Ale jego gałęzie – tu opowiadający rozpościera szeroko ramiona – uginają się pod ciężarem pawianów. Szepty wzmagają się. Iskry strzelają w usiane gwiazdami niebo. Wtedy zapada zgodna decyzja. Wszyscy wstają i chwytają za łuki.

Onwas to starszy mężczyzna, pewnie powyżej sześćdziesiątki (czasu nie liczy w latach), ale szczupły i sprawny jak reszta członków plemienia Hadza. Ma około półtora metra wzrostu. Na jego rękach i piersi niczym hieroglify widnieją świadectwa życia spędzonego w buszu – blizny nabyte po polowaniach, po ukąszeniach węży i skorpionów, po strzałach, nożach, cierniach. Blizny od upadku z baobabu. Zabliźnione ślady po ataku lamparta. Została mu tylko połowa zębów. Nosi sandały zrobione z kawałków starych opon i postrzępione szorty. Łowiecki nóż przypięty jest do biodra w pochwie ze skóry antylopy dikdik. Tak jak większość mężczyzn, zdjął koszulę, by wtopić się w mrok nocy.

Onwas patrzy na mnie i przez chwilę mówi w rodzimym języku, hadzane. Dla mojego ucha brzmi on dziwnie: jest melodyjny i miękki przez kilka zdań, potem zgrzytliwy, z charakterystycznym rytmicznym mlaskaniem i prychaniem. Nie jest blisko spokrewniony z żadnym ze współcześnie używanych języków. 

Przyjechałem na ziemię plemienia Hadza w północnej Tanzanii w towarzystwie kobiety o imieniu Mariamu, siostrzenicy Onwasa. Przez 11 lat chodziła do szkoły i jest jedną z niewielu osób na świecie, które mówią i po angielsku, i w hadzane. Tłumaczy mi pytanie Onwasa: Czy chcę z nimi pójść? Hadza nie znają jednostek czasu – lat, miesięcy, tygodni, godzin. W ich języku nie istnieją liczby powyżej trzech. Umówienie się na spotkanie może więc być skomplikowane. Dlatego skontaktowałem się z właścicielem turystycznego obozu nieopodal terytoriów Hadza, żeby dowiedzieć się, czy będzie mógł pomóc mi zorganizować pobyt z tą odosobnioną grupą. Podczas obozowania w buszu spotkał on Onwasa i zapytał w języku suahili, czy mogę złożyć im wizytę. Hadza to ludzie towarzyscy i Onwas bez wahania się zgodził. Powiedział, że będę pierwszym cudzoziemcem, który zamieszkał w jego obozie. Obiecał, że wyśle syna pod wskazane drzewo na skraju buszu, żeby mnie spotkał, gdy tam dotrę za trzy tygodnie. Jak można było się spodziewać, kiedy po trzech tygodniach z tłumaczką przyjechaliśmy land roverem do buszu, czekał tam na nas Ngaola, syn Onwasa. Podobno Onwas obserwował fazy Księżyca i kiedy poczuł, że minęło już dość czasu, posłał syna pod drzewo. Zapytałem Ngaolę, czy długo na mnie czekał. – Nie – odparł. – Tylko kilka dni.

Na początku było jasne, że wszyscy w obozowisku, ze dwa tuziny Hadza, od dzieci po dziadków, w mojej obecności czują się nieswojo. Ciągle ktoś się gapił albo nerwowo śmiał. Przywiozłem ze sobą album ze zdjęciami – puszczenie go w obieg pomogło przełamać lody. Onwas zainteresował się fotografią kota. – Jak smakuje?
– dociekał. Trzeciej nocy mojego pobytu zapytał, czy chcę dołączyć do łowieckiej wyprawy. Chcę.

Biała skóra będzie widoczna w ciemności, dlatego jako jedyny zostaję w koszuli. Ruszam wraz z 11 myśliwymi i dwoma młodszymi chłopakami. Idziemy gęsiego poza teren obozowiska. Chodzenie po ziemi Hadza po zmierzchu to dla wszystkich prawdziwe wyzwanie. Krzewy cierniowe i kolczaste drzewa akacji przeważają w tej okolicy i nawet w dzień nie sposób uniknąć dźgnięć, zadrapań i ukłuć. Dlatego w chwilach odpoczynku większość czasu Hadza spędzają na wyjmowaniu sobie nawzajem cierni czubkami noży. Nocą cierni nie widać, a rozpoznanie kierunku wydaje się niemożliwe. Nie ma ścieżek i tylko kilka punktów orientacyjnych. Swobodne poruszanie się w buszu po ciemku wymaga znajomości terenu niczym, można rzec, własnej sypialni. Tyle że jest to sypialnia o powierzchni 2,5 tys. km2, po której grasują lwy, lamparty i ukryte w cieniu hieny.

Onwas świetnie orientuje się w terenie. Potrafi w pół minuty rozpalić ogień, obracając w dłoniach patyk. Umie rozmawiać z miodowodem, odgwizdując na jego zawołania, tak by ptak poprowadził go prosto do pszczelego gniazda. Wie wszystko na temat buszu i nic o ziemi, która znajduje się poza nim. Pewnego razu rozłożyłem przed Onwasem mapę świata i obciążyłem rogi kamieniami. Zebrał się tłum. Onwas się przyglądał. Pokazałem mu afrykański kontynent, potem obszar Tanzanii, wreszcie region, w którym mieszkał. Pokazałem mu Stany Zjednoczone. Zapytałem, czy słyszał o Ameryce – może zna nazwisko prezydenta, stolicę. Powiedział, że nie wie nic. Nie miał pojęcia, jak nazywa się przywódca jego własnego kraju. 
Zapytałem go, najuprzejmiej jak potrafiłem, czy wiedział cokolwiek o jakimkolwiek kraju. Zamilkł i po głębokim namyśle wykrzyknął: „Londyn!”. Nie umiał powiedzieć dokładnie, czym jest Londyn. Kojarzył tylko, że to jakieś miejsce poza buszem. Około tysiąca członków plemienia Hadza mieszka w historycznej ojczyźnie ludu – na szerokiej równinie okalającej płytkie, słone jezioro Eyasi i osłoniętej ścianami Wielkiej Doliny Ryftowej. Niektórzy przenieśli się w pobliże wsi i zatrudnili przy pracy na roli albo jako przewodnicy wycieczek. Ale około jednej czwartej wszystkich Hadza, łącznie z grupą z obozu Onwasa, pozostaje zbieraczami i łowcami. 
Nie uprawiają pól, nie hodują bydła, nie budują trwałego schronienia. Żyją na południe od tej części doliny, w której znaleziono jedne z najstarszych skamieniałych szczątków ludzkich przodków. Genetyczne badania wskazują, że mogą pochodzić sprzed ponad 100 tys. lat.  

Hadza bardzo interesują antropologów, bo pozwalają wyobrazić sobie, jak mogło wyglądać życie człowieka przed pojawieniem się rolnictwa 10 tys. lat temu. Profesor Frank Marlowe z Uniwersytetu Stanowego Florydy, który przez 15 lat prowadził badania nad Hadza, twierdzi, że badacze są ostrożni w postrzeganiu ich jako „żywych skamielin”. Czas się dla nich nie zatrzymał. Zachowali jednak styl życia polegający na szukaniu pożywienia, mimo że mieli kontakt z grupami rolników. Możliwe, że sposób, w jaki żyją, niewiele się zmienił od setek lat. Odkąd dwa miliony lat temu pojawił się rodzaj Homo, nasi przodkowie prawie cały czas prowadzili łowiecko-zbieracki tryb życia. Potem udomowienie zwierząt i roślin spowodowało radykalne zmiany. Produkcja pożywienia wystarczała do zaspokojenia potrzeb rosnącej populacji, co z kolei umożliwiło społecznościom rolniczym wypieranie i niszczenie grup zbieracko-łowieckich. Kształtowały się wsie, miasta i państwa. Dziś tylko garstka ludów – w Amazonii, Arktyce, Papui-Nowej Gwinei i nieliczne grupy afrykańskie – utrzymuje się z łowiectwa i zbieractwa. Jednak nagły rozkwit rolnictwa miał swoją cenę. Przyniósł epidemie, rozwarstwienie społeczne, klęski głodu i wojny. Jared Diamond, profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego i pisarz, nazwał wprowadzenie rolnictwa „największym błędem w historii ludzkości”, po którym nigdy nie doszliśmy do siebie.

Wojny są hadza obce. Gęstość zaludnienia na ich ziemi nigdy nie była tak duża, żeby groził im wybuch zarazy. Odkąd pamiętają, nie zaznali też głodu. Za to istnieją świadectwa, że rolnicy przyłączali się do nich podczas klęsk nieurodzaju. Dieta ludu Hadza do dziś pozostaje bardziej urozmaicona niż większości ludzi na świecie. Mają też niezwykle dużo czasu na odpoczynek. Antropolodzy oszacowali, że członkowie społeczności „pracują” – poszukując pożywienia – od czterech do sześciu godzin dziennie. I przez tysiące lat nic nie zmienili w krajobrazie swojej ziemi. Tradycyjni Hadza, jak Onwas i jego koledzy z obozu, żyją wolni od wszelkiej własności. Wszystko, co posiadają – garnek do gotowania jedzenia, pojemnik na wodę, siekierę – można zawinąć w koc i nieść na ramieniu. Kobiety zbierają jagody, owoce baobabu i wygrzebują jadalne bulwy. Mężczyźni zbierają miód i polują. Nocne tropienie pawiana, które jest zadaniem dla grupy, odbywa się tylko kilka razy w roku. Zazwyczaj poluje się samotnie. Hadza zjedzą wszystko, co zabiją – ptaki i antylopy gnu, zebry i bawoły. Żywią się guźcami i góralkami. Uwielbiają mięso pawiana. Onwas zażartował, że mężczyzna Hadza nie może się ożenić, dopóki nie zabije pięciu pawianów. Wyjątkiem są węże. Węży nie znoszą. Spreparowana z wygotowanej żywicy pustynnej róży trucizna, którą mężczyźni nacierają groty strzał, jest wystarczająco silna, by zabić żyrafę, ale na dorosłego słonia nie wystarczy. Jeśli myśliwi znajdą niedawno padłego olbrzyma, jego mięso ugotują nad ogniskiem. Czasami zamiast przeciągać tak duże zwierzę do obozu, cały obóz przenoszą w pobliże padliny.

Hadza nie mają oficjalnych przywódców. Ich obozowiska to luźne skupiska krewnych, powinowatych i przyjaciół. W każdym jest grupa, która stanowi trzon – dwaj synowie Onwasa, Giga i Ngaola często mu towarzyszą – ale pozostali przychodzą i odchodzą, kiedy im wygodnie. Obozy zazwyczaj biorą swoje nazwy od najstarszego mężczyzny (stąd „obozowisko Onwasa”), ale ten honor nie jest związany z żadnym rodzajem zwierzchności. Autonomia to cecha charakterystyczna tej społeczności. Żaden dorosły nie ma władzy nad innym. Żaden nie ma też więcej dóbr – nikt ich tu nie posiada. Niewiele jest też okazji do świętowania – nie obchodzi się urodzin, świąt religijnych ani rocznic.

Ludzie śpią, kiedy im się podoba. Niektórzy nie kładą się spać w nocy i drzemią podczas upalnego dnia. Świt i zmierzch to podstawowe pory łowów. Poza tym mężczyźni spędzają dużo czasu w obozie, prostując strzały, strugając łuki, wykonując cięciwy z więzadeł żyrafy lub impali i groty z gwoździ. Wymieniają miód na gwoździe, kolorowe plastikowe i szklane koraliki, z których kobiety wyplatają naszyjniki. Jeśli mężczyzna dostanie taki w prezencie, oznacza to, że ma adoratorkę. Nie mają ceremonii ślubnych. Para, która spała przy tym samym ognisku przez jakiś czas, może zacząć mówić o sobie jako o „małżeństwie”. 
Większość członków plemienia Hadza, których spotkałem, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, było seryjnymi monogamistami i zmieniało małżonków co kilka lat. Onwas jest wyjątkiem – ze swoją żoną Mille spędził całe dorosłe życie, 
mają siedmioro żyjących dzieci i i kilkoro wnuków. W obozie była też gromadka dzieci ze stale przebywającą z nimi babcią – drobną, radosną panią Nsalu, która prowadziła coś w rodzaju dziennej opieki, gdy dorośli byli w buszu.

Role płci różnią się od siebie, ale nie ma tu żadnego typu wymuszonej uległości kobiet, która występuje w wielu innych kulturach. Kobiety Hadza, które wychodzą za mąż za mężczyzn spoza plemienia, często wracają, bo nie chcą zgodzić się na tyranizowanie. U Hadza to kobiety często zrywają związki, na nieszczęście mężczyzny, który okazał się kiepskim myśliwym lub źle traktował żonę. W obozie Onwasa to kobiety były najgłośniejsze i najbardziej zuchwałe. Szczególnie Nduku, moja samozwańcza nauczycielka języka, która przez sporą część każdej lekcji kpiła ze mnie bezlitośnie, często turlając się ze śmiechu, gdy z marnym skutkiem próbowałem powtórzyć charakterystyczne dla hadzane, trudne do wyartykułowania mlaski. Onwas wie o około 20 grupach Hadza wędrujących po buszu w tym regionie i bez przerwy wymieniających się między sobą. Większość konfliktów rozwiązują poprzez rozdzielenie zwaśnionych stron na dwa obozy. Jeśli myśliwy przyniesie zdobycz, każdy dostanie jej część. Dlatego liczba osób w obozie nie przekracza zwykle 30 – tylko tyle może podzielić się sporym zwierzęciem i zaspokoić głód. Przebywałem z nimi dwa tygodnie podczas suchej pory, która trwa tam od maja do października. Hadza śpią wtedy pod gołym niebem, przy ognisku, owinięci cienkimi kocami. Osiem lub dziewięć ognisk półkoliście otacza wspólną, zamiecioną przestrzeń. Do snu układają się rozmaicie; rodziny, samotni mężczyźni, młode kobiety (ze starszą w roli przyzwoitki), pary. Podczas pory deszczowej z długich traw i gałązek budują kopulaste szałasy. Postawienie jednego zajmuje nie więcej niż godzinę.

W obozie Onwasa nikt nie śpi sam. Mnie wyznaczył do towarzystwa swego syna Ngaolę (tego, który czekał przy drzewie przez kilka dni). Ngaola zaś zwerbował swojego przyjaciela Maduru. Spaliśmy w trójkącie – głowa przy stopach, stopy przy głowie – wokół ogniska, ale gdy komary zaczynały być wyjątkowo dokuczliwe, przenosiłem się do namiotu. Ngaola jest introwertyczny i kiepski z niego myśliwy. Mimo (jak szacuję) trzydziestki nadal nie ma żony, być może z powodu wspomnianej zasady pięciu pawianów. Boli go, że jego starszy brat, Giga, jest najlepszym łucznikiem w obozie. Maduru doskonale radzi sobie w terenie. Potrafi też szybko znajdować miód, ale jest trochę inny niż reszta Hadza. Gdy po obozie krążyło naturalne lekarstwo na ukąszenia żmii, Maduru został pominięty. Załamał się i Onwas otoczył go ramieniem, po czym przez godzinę pocieszał.  To na Maduru spada odpowiedzialność za mnie podczas nocnej wyprawy na pawiany. Gdy przedzieramy się przez busz, odłamuje gałęzie akacji z wielkimi cierniami rosnące na wysokości oczu i bezustannie upewnia się, czy za nim podążam. Onwas prowadzi nas do wzgórza, na którym rośnie drzewo pełne pawianów.

Zatrzymujemy się. Hadza dają sobie sygnały gestami i krótkimi dźwiękami. Nie orientuję się, co się dzieje, bo moja tłumaczka została w obozie. Polowanie to zajęcie dla mężczyzn. Ale Maduru klepie mnie po ramieniu, dając znać, bym ruszał za nim. Pozostali myśliwi rozpraszają się u podnóża wzgórza, a ja podążam za Maduru. Zbocze jest niemal pionowe – miejscami trzeba podciągać się na rękach. Ciernie wbijają mi się w dłonie i twarz. Strużka krwi ścieka do oczu. W końcu zaczynam rozumieć. Wspinamy się ze wszystkich stron w kierunku pawianów, by je wypłoszyć. Od kryjówki małp na szczycie istnieje tylko jedna droga – w dół. Hadza otoczyli wzgórze, więc pawiany pobiegną w kierunku myśliwych. Być może w naszą stronę.

Czy widzieliście kiedyś pawiana z bliska? Ma zęby przystosowane do rwania mięsa. Dorosły samiec może ważyć ponad 35 kg. A my próbujemy je rozdrażnić. Hadza uzbrojeni są w łuki i strzały, ja – w nóż kieszonkowy. Idziemy wyżej. Maduru i ja wychodzimy ze strefy zarośli, trafiamy na nagie skały. Czuję się tak, jakbym wydostał się spod koca. Na niebie widać sierp Księżyca, wieje lekki wiatr. Wierzchołek znajduje się kilka metrów ponad naszymi głowami. To tam rośnie baobab, niemal poza zasięgiem wzroku. Po chwili do moich uszu dociera oszalały, przeraźliwy wrzask. Pawiany wpadły w panikę, zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Nie mówię małpim językiem, ale nietrudno go zrozumieć. Wynocha! Nie zbliżajcie się! Jednak Maduru wdrapuje się dalej, na płaską skałę. Ja za nim. Pawiany są osaczone i wyczuwają to. Nagle rozlega się nowy dźwięk – trzask gałęzi łamiących się nad głowami. Małpy z piskiem zbiegają w dół. Maduru zastyga, klęka na jednym kolanie, naciąga cięciwę. Jest gotów. Wrzask narasta. Potem, dokładnie nad nami, na tle rozgwieżdżonego nieba pojawia się sylwetka pawiana. Zwierzę w panice biega wzdłuż krawędzi skały. Maduru wstaje, celuje. Czuję, jak napinają mi się wszystkie mięśnie. Ze strachu pulsuje mi głowa. Chwytam za nóż... gleba jest słona, niewiele tu wody, owady bywają nie do zniesienia. Ludowi Hadza udało się przez tak długi czas utrzymać ten sam styl życia głównie dlatego, że ich ojczyzna nigdy nie była szczególnie gościnnym miejscem. Wygląda na to, że przez dziesiątki tysięcy lat nikt inny nie chciał tu zamieszkać. Hadza nie byli więc niepokojeni. Jednak ostatnio to się zmienia. Fakt, że lud ten tak łagodnie obchodzi się z ziemią, w pewien sposób mu zaszkodził – region jest postrzegany jako pusty i niewykorzystany, jako miejsce wymagające rozwoju. Hadza, którzy z natury nie są wojowniczy, zamiast walczyć zawsze woleli się wycofać. Ale teraz nie mają już dokąd. Dziś w ich buszu są hodowcy bydła i kóz, rolnicy siejący cebulę i kukurydzę, myśliwi polujący dla sportu i wreszcie kłusownicy. Krowie ekskrementy zanieczyszczają źródła, kopyta bydła niszczą roślinność. Pod uprawy wycina się zarośla, a tak trudno dostępna woda jest używana do nawadniania upraw. Zwierzyna łowna przeniosła się do parków narodowych, a Hadza nie mogą pójść tam za nią. Krzewy jagodowe i drzewa, które przyciągają pszczoły, zostały zniszczone. W ciągu ostatniego stulecia Hadza stracili 90 proc. swojego terenu.

Pozostałe grupy etniczne żyjące na tym obszarze – Datoga, Iraqw, Isanzu, Sukuma, Iramba – to społeczności osiadłe. Mieszkają w chatkach z gliny, często otoczonych przez zagrodę dla trzody. Wielu patrzy na Hadza z góry, z mieszaniną litości i odrazy, jak na „niedotykalnych” Tanzanii. Widziałem, jak mężczyzna z plemienia Datoga nie pozwolił kilku kobietom Hadza zbliżyć się do publicznej studni, dopóki jego krowy nie skończyły pić. Na granicach buszu Hadza buduje się teraz drogi. Do asfaltowej szosy można dojść w cztery dni. Na wielu wysoko położonych punktach jest zasięg w telefonie komórkowym. Większość Hadza, łącznie z Onwasem, nauczyła się trochę mówić w suahili, żeby porozumiewać się z innymi grupami. Kilku młodych Hadza zapytało mnie, czy dam im pistolet – żeby mogli łatwiej zdobywać zwierzynę. Nawet Onwas, który rzadko wyruszał poza granice buszu, czuł nadchodzące głębokie zmiany, ale nie wydawał się tym przejęty. Wiele razy powtarzał, że nie martwi się o przyszłość. W ogóle niczym się nie martwi. Żadnego z Hadza, których spotkałem, nie trapiły jakiekolwiek troski. To było zdumiewające, bo naprawdę mieli się czego obawiać. Czy zjem coś jutro? Czy mnie coś jutro zje? Żyją w czasie teraźniejszym – tu i teraz. Być może jest to jedna z przyczyn, dla której uprawa roli nigdy ich nie pociągała – hodowanie roślin wymaga planowania, trzeba zasiać ziarna, z których dopiero za kilka miesięcy wyrosną rośliny jadalne. Zwierzęta domowe należy karmić i chronić, na długo zanim będą się nadawać do uboju. Człowiek Hadza nie znajduje w tym sensu. Po co się trudzić, jeśli wszystko, już gotowe, jest w buszu? Kiedy mają ochotę na jagody, zrywają je z krzewu. Gdy zapragną owocu baobabu, wchodzą na drzewo. Miód czeka na nich w pszczelich gniazdach. A mięso przechowują w największych magazynach świata – na swojej ziemi.

Są jednak inni ludzie, którzy zastanawiają się nad przyszłością Hadza. Po pierwsze – urzędnicy. Tanzania to kraj zorientowany na przyszłość, niecierpliwie pragnący dołączyć do nowoczesnej globalnej gospodarki. Buszmen polujący na pawiana do niej nie pasuje. Rząd chce, by poszli do szkół, zamieszkali w domach i zajęli się prawdziwą pracą. Jeden z Hadza, mężczyzna o imieniu Richard Baalow, który stał się ich nieformalnym rzecznikiem prasowym, akceptuje cele wytyczone przez rząd. Baalow był jednym z pierwszych członków plemienia, którzy uczęszczali do szkół. W latach 60. jego rodzina mieszkała w domu postawionym przez rząd – była to próba osiedlenia Hadza, która szybko zakończyła się niepowodzeniem. Baalow dziś ma 53 lata i świetnie mówi po angielsku. Chce, by Hadza stali się politycznie aktywni, zaczęli walczyć o prawną ochronę swojej ziemi, szukali pracy jako przewodnicy myśliwych i strażnicy 
parku narodowego. Zachęca dzieci Hadza, żeby uczęszczały do lokalnych szkół podstawowych, które zapewniają uczniom pokoje w interna-tach podczas roku szkolnego, natomiast  po jego zakończeniu odwożą młodych Hadza z powrotem do buszu. Dzieci w wieku szkolnym z grupy Onwasa, z którymi rozmawiałem, zgodnie mówiły, że nie interesuje ich siedzenie w klasie. Wiele z nich powiedziało mi, że jeśli pójdą do szkoły, nigdy nie opanują umiejętności potrzebnych do przetrwania w buszu. Będą wyrzutkami pośród własnego ludu. A jeśli spróbują szczęścia w nowoczesnym świecie – co wtedy? Kobiety mogą zostać służącymi, mężczyźni robotnikami wykonującymi najbardziej niewdzięczne prace. O wiele lepiej jest pozostać wolnym i sytym w buszu, niż żyć w głodzie i nędzy w mieście.

Więcej Hadza przeniosło się na historycznie należący do nich teren Mangola na skraju buszu. Tam za pieniądze demonstrują przed turystami umiejętności łowieckie. Udowodnili, że ich kultura może być bardzo interesująca dla cudzoziemców i stanowić potencjalne źródło dochodu. Jednak wśród Hadza osiadłych w Mangoli nasiliły się alkoholizm, gruźlica, przemoc w rodzinie. Pewien mężczyzna pobił żonę na śmierć i nie był to jedyny taki przypadek. Choć młodzież z obozu Onwasa wykazuje małe zainteresowanie światem zewnętrznym, ten świat przychodzi do nich. Po 2 mln lat kończy się epoka zbieraczy i łowców. Hadza mogą zachować swój język, popisywać się umiejętnościami przed turystami. Ale to już ich ostatnie wyprawy z łukami i strzałami na pawiany. Kurczowo ściskając nóż w ręce, czołgam się za Maduru. Na wzgórzu, do którego przywiódł nas Onwas, pawian porusza się wzdłuż grzbietu skalnego. Nagle przystaje. Obraca głowę. Jest tak blisko, że moglibyśmy do siebie sięgnąć. Przez sekundę patrzę mu w oczy, zbyt przerażony, żeby nawet mrugnąć. Maduru nie strzela – może dlatego, że zwierzę jest zbyt blisko i zranione mogłoby się na nas rzucić. Często to nie strzała zabija, ale trucizna. Po chwili pawian znika w buszu.

Cisza trwa nie dłużej niż dwa uderzenia serca. Potem słyszę dziki skowyt. Dociera z pewnej odległości i nie umiem odróżnić, czy jest ludzki, czy pawiani. Rzucamy się przez busz, potykając w biegu, aż docieramy do polany w za-
gajniku akacji. Widzę pawiana – na grzbiecie, z otwartym pyskiem, rozrzuconymi kończynami. Został trafiony przez Gigę. Myśliwy trąca zwierzę nogą, by się upewnić, że nie żyje. Potem woła pozostałych. Onwas klęka, wyciąga strzałę z ramienia pawiana i oddaje ją Gidze. Mężczyźni przyglądają się zdobyczy. Nie będzie żadnej ceremonii. W ich życiu nie ma wiele miejsca na mistycyzm, duchy, na zastanawianie się nad nieznanym. Wszyscy Hadza, których o to zagadnąłem, twierdzili, że nie mają pojęcia, co stanie się z nimi po śmierci. Nie ma u Hadza kapłanów, szamanów ani medyków. Misjonarze zdołali nawrócić nielicznych. Raz zapytałem Onwasa o Boga. Odpowiedział, że Bóg jest oślepiająco jasny, obdarzony niezwykłą mocą i niezbędny do życia. Bóg, poinformował mnie Onwas, to Słońce.

Najważniejszym obrzędem Hadza jest taniec epeme, który odbywa się w bezksiężycowe noce. Kobiety i mężczyźni dzielą się na 
osobne grupy. Kobiety śpiewają, zaś mężczyźni po kolei zakładają na głowy opaski z piór, przywiązują dzwonki do kostek u nóg i stąpają, tupiąc do rytmu prawą stopą. W noc epeme przodkowie wyłaniają się z buszu i dołą-
czają do tańczących. Bóg Hadza wzejdzie dopiero za kilka godzin, więc Giga chwyta pawiana za tylną łapę i ciągnie przez busz do obozu. Kładzie zwierzę przy ognisku Onwasa i siada po cichu obok innych. Zgodnie z obyczajem Hadza myśliwy, który upolował zdobycz, nie popisuje się przed grupą. W polowaniu wiele zależy od szczęścia i nawet najlepszy łucznik od czasu do czasu wraca z pustymi rękami. Dlatego mięsem dzieli się cała społeczność. Pierwsza budzi się żona Onwasa, Mille. Ma na sobie swoje jedyne ubrania – T-shirt bez rękawów i kwiecistą tkaninę, którą owija się jak togą. Dostrzega pawiana i wyrażając zadowolenie kiwnięciem głowy, dorzuca do ognia. Trzeba przyrządzić posiłek. Wkrótce budzą się pozostali, wszyscy głodni. Ngaola odziera małpę ze skóry za pomocą zaostrzonych patyków. Za kilka dni wysuszona skóra będzie służyła jako mata do spania. Kilku mężczyzn szlachtuje zwierzę, rozdzielając kawałki mięsa. Onwasowi, jako najstarszemu z obozu, przypada największy przysmak – głowa.


Hadza gotują w nieskomplikowany sposób; mięso kładą bezpośrednio na ogniu. Bez grilla, bez patelni. Posiłek nie jest też okazją do wymiany uprzejmości. Nie uznaje się przestrzeni osobistej, niezależnie od tego, jak tłoczno jest dokoła ogniska, zawsze znajdzie się więcej miejsca, choćby na czyichś kolanach. Gdy tylko kawałek mięsa nadaje się do jedzenia, każdy może dorwać kąsek. Dosłownie: dorwać. Kiedy mięso dochodzi, ludzie dobywają z pochew noże – każdy próbuje chwycić kawałek, odkroić plaster. Rozpychanie się łokciami jest całkowicie dopuszczalne. Kości rozbija się kamieniami, a szpik wysysa. Tłuszcz pełni funkcję kremu nawilżającego – smaruje się nim skórę. Nikt nie mówi ani słowa, zamiast tego słychać cmokanie i zgrzytanie zębami dające komiczny efekt. Muszę przyznać, że stek z pawiana smakuje całkiem dobrze, mimo silnego zapachu. Hadza od mięsa wolą czysty tłuszcz, ale najbardziej pożądane są poduszeczki małpich łap. Chwytam kawałek i wrzucam do ust, ale to tak, jakbym próbował zjeść gumkę do wycierania ołówka. Kiedy wypluwam kęs, młody chłopak natychmiast podnosi go i połyka. Onwas, posiadacz głowy pawiana, może być ponad całe to zamieszanie. Siedzi przy ognisku ze skrzyżowanymi nogami i po kolei pałaszuje policzki, gałki oczne, szyję, skórę z czoła, używając podeszwy sandałów jako deski do krojenia. Obgryza czaszkę do kości, wrzuca ją do ogniska, po czym woła mnie i myśliwych na fajkę.

Hadza kochają palenie. Wśród czterech przedmiotów, które posiadają na własność, są łuk, strzały, nóż i fajka wykonana z wydrążonego miękkiego kamienia. Tytoń lub konopie, które palą, dostają od sąsiednich ludów w zamian za miód. Onwas ma niewiele tytoniu. Przechowuje go pod koszulą, zwinięty w kulkę. Wyjmuje tytoń, nabija nim fajkę i trzymając
ją pionowo, kładzie na wierzchu żar z ognia. Wydymając i wciągając policzki jak miech, wdycha dym. Potem przekazuje fajkę Gidze. Wtedy zaczyna się zabawa. Onwas kaszle, najpierw powoli, potem coraz gwałtowniej, z oczu ciekną mu łzy, ściska dłońmi głowę, przewraca się na plecy, plując i próbując złapać powietrze. W tym czasie Giga, którego opanował podobny atak, przekazał fajkę Maduru, a ten wręczył ją mnie. Wkrótce wszyscy zanosimy się kaszlem i turlamy po ziemi. Seans palenia kończy się, gdy ostatni z mężczyzn wstaje i szeroko się uśmiechając, strzepuje z włosów paprochy.

Kiedy czaszka pawiana pozostaje w ognisku, Onwas podnosi się, klaszcze i zaczyna opowiadać. To historia o polowaniu na żyrafę – z gatunku jego ulubionych. Wiem to, choć nie ma przy mnie mojej tłumaczki Mariamu. Wiem, bo Onwas, jak wielu Hadza, to opowiadacz historii ze zdolnościami aktorskimi. W jego obozie nie ma telewizji, gier planszowych ani książek. Ale jest rozrywka. Kobiety śpiewają pieśni, a mężczyźni opowiadają przy ognisku historie – jak w teatrze kabuki, tyle że w buszu.

Onwas wyciąga szyję i chodzi na czworakach, gdy odgrywa rolę żyrafy. Skacze, pochyla się i naśladuje strzelanie z łuku, grając siebie. Świszczą strzały, ryczą dzikie zwierzęta. Dzieci przybiegają do ogniska i stają wkoło, słuchając z uwagą; to ich szkoła. Opowieść kończy się, gdy żyrafa pada. Na finał są zawołania i odpowiedzi.
– Czy jestem człowiekiem? – pyta Onwas, wyciągając ręce przed siebie.
– Tak! – wykrzykują zebrani. – Jesteś człowiekiem.
– Czy jestem człowiekiem? – głośniej dopytuje się Onwas.
– Tak! – odpowiedź jest jeszcze głośniejsza. – Jesteś człowiekiem!
Onwas sięga do ognia i wyjmuje czaszkę pawiana. Otwiera ją jak łupinę kokosa i odsłania mózg, który gotował się w środku od dłuższego czasu. Wygląda jak japońskie kluski – żółtawa biel, lekko parująca. Wyciąga czaszkę przed siebie, a wtedy mężczyźni, łącznie ze mną, wyrywają się, wkładają palce do środka, wydobywają kawałki mózgu i pochłaniają je, siorbiąc. 
I tak noc dobiega końca.
polowanie na pawiana, jak się okazuje, było dla mnie rodzajem inicjacji. Następnego dnia Nyudu przyciąga grubą gałąź drzewa mutateko i starannie rzeźbi z niej dla mnie łuk – długi, wdzięcznie wygięty. Inni robią strzały. Onwas daje mi w prezencie fajkę. Nkulu udziela lekcji strzelania. Od teraz zawsze noszę przy sobie łuk, strzały i fajkę (a do tego zestaw do oczyszczania wody, krem przeciwsłoneczny, spray na owady, szmatkę do czyszczenia okularów).
Jestem też zaproszony do kąpieli z mężczyznami. Chodzimy do błotnistego bajora, w którym pływają krowie placki, i zdejmujemy ubrania. Nakładamy na siebie błoto i wcieramy w skórę, po czym płuczemy się do czysta. Hadza mają słowo na ludzki zapach, ale mężczyźni zdradzają mi, że wolą, gdy kobiety się nie myją. Im dłuższe robią przerwy między kąpielami, tym bardziej wydają się atrakcyjne. Nduku, moja nauczycielka języka Hadza, powiedziała, że czasami nie myje się miesiącami, ale nie rozumie, dlaczego życzy sobie tego jej mąż. Odkrywam też, słuchając Onwasa i Mille, że ludzie kłócą się
z małżonkami tak samo na całym świecie. „Czy to nie twoja kolej na przyniesienie wody? Dlaczego
drzemiesz, zamiast polować? Możesz wyjaśnić, dlaczego zwierzę, które ostatnio przyniosłeś, było tak słabo wyprawione?”. Takie same kłótnie w tej samej dolinie toczyły się od tysięcy lat.

Zazdroszczę Hadza pewnych rzeczy – na przykład tego, jak wydają się wolni. Od posiadania. Od społecznych zobowiązań. Od ograniczeń narzucanych przez religię. Wolni od planu dnia, pracy, szefów, rachunków, ruchu ulicznego, podatków, praw, newsów i pieniędzy. Ale nie mógłbym żyć jak Hadza. Ich całe życie wydaje mi się wielką, szaloną wyprawą kempingową. Niezwykle ryzykowną. Pomoc medyczna jest bardzo daleko. Jeden niefortunny upadek z drzewa, jedno ukąszenie mamby, jeden atak lwa i nie żyjesz. Kobiety rodzą w buszu, kucając. Około jednej piątej niemowląt umiera w pierwszym roku życia, a połowa dzieci nie dożywa 15 lat. Cierpią z powodu ekstremalnych upałów, pragnienia, much tse-tse i komarów roznoszących malarię. Dni, które spędziłem z Hadza, zmieniły moje postrzeganie świata. Ludzie ci sprawili, że jestem bardziej wyciszony, trochę dzielniejszy, skupiony na obecnej chwili, unikający ciągłego pośpiechu. I choć może brzmi to sentymentalnie, czas spędzony z nimi uczynił mnie szczęśliwszym. Zapragnąłem, by można było w jakiś sposób przedłużyć istnienie świata zbieraczy i łowców, choć zdaję sobie sprawę, że prawie na pewno jest na to za późno. Moje ciało jako pierwsze dało znać, że pora opuścić busz. Byłem pogryziony, potłuczony, spalony słońcem, wyczerpany i bolał mnie brzuch. Po dwóch tygodniach powiedziałem, że muszę odejść. Reakcja była słaba. Hadza nie są sentymentalni. Nie żegnają się długo. Nawet kiedy umiera ktoś, z kim spędzili całe życie, niewiele przy tym zamieszania. Wykopują dół i umieszczają w nim ciało. Poprzednie pokolenie nie robiło nawet tego – po prostu zostawiali ciało na ziemi, na pożarcie hienom. Nadal nie ma tu nagrobków. Nie ma pogrzebów. Nie ma żadnej ceremonialnej ostatniej drogi. Na grób rzucają kilka suchych łodyg i odchodzą w swoją stronę.
 

Michael Finkel, 2010