Miarowy dźwięk simantronu – drewnianej kładki, w którą uderza mnich – niesie się po kamiennych wnętrzach niczym armatni wystrzał. Wyrwany ze snu umysł broni się przed jakąkolwiek aktywnością. – Ekklesia kyrios, ekklesia kyrios, do cerkwi, do cerkwi – przypomina jednak brat Dimitri, którego głowa pojawia się w drzwiach celi. Korytarz wypełnia się szuraniem butów. Mnisi zmierzają do kaplicy, by za kilka minut zamienić ją w obłok melodyjnego śpiewu. Niezmiennego, powtarzanego każdego dnia od ponad tysiąca lat.

 

Kobietom wstęp wzbroniony

Brody i czarne stroje symbolizują śmierć. Mnisi, żyjący na wcinającym się w Morze Egejskie greckim półwyspie Athos, umarli dla świata. Żyją własnym rytmem, skupieni na modlitwie, codziennej pracy, pogrążeni w ascezie. Większość z nich ogranicza nawet kontakt między sobą, pozwalają, by otaczały ich cisza i samotność, którą rozwiewa jedynie poczucie obecności Boga. Dla niektórych i to zbyt mało, zajmują więc niewielkie jaskinie, niemal nigdy z nich nie wychodząc. Jedynym znakiem ich obecności jest opróżniany kosz, do którego ktoś wrzuca im trochę jedzenia.

To świat, który wymknął się dyktatowi czasu. Jest niczym wyspa otoczona przez nowoczesność. Turyści podpływają w pobliże, rzucając zaciekawione spojrzenia na ten relikt przeszłości, by zaraz wrócić do swoich hoteli i chłodnych drinków. Jeszcze kilkanaście lat temu na półwyspie Athos rzadko widziało się elektryczną lampę czy telefon. Funkcję samochodów do dziś pełnią osiołki. Pod koniec ubiegłego wieku można było tu spotkać mnichów, którzy nie mieli pojęcia o wybuchu i zakończeniu II wojny światowej czy upadku komunizmu. Świat zewnętrzny dociera tu w ograniczony sposób. Rozbija się o barierę gór, o brak dróg (można się tu dostać jedynie morzem) oraz o ściśle reglamentowane certyfikaty zezwalające na wstęp.

Athos cieszy się statusem odrębnej republiki administracyjnej, a wstęp do niej od blisko tysiąca lat mają wyłącznie pełnoletni mężczyźni. Obecność przedstawicielek płci pięknej stanowiłaby dla pustelników zbyt dużą pokusę do porzucenia mnisiego życia. Wielu tutejszych rezydentów nie widziało więc kobiety od kilkudziesięciu lat. Paradoksalnie jednak, gdy już je widzą, często są to niemal nagie turystki, które podpływają w okolice półwyspu motorówką, by kąpać się tuż pod okiem osłupiałych mnichów. Prawo każe kobietom trzymać się minimum 500 m od linii brzegu; zanim jednak dotrze wezwana na pomoc policja, po rozbawionych, zrzucających kostiumy turystkach zwykle nie ma śladu. 

Ten zielony pasek lądu – mający zaledwie 50 km długości i zwieńczony górą Athos – przygarnął pierwszych mnichów w IX w. Z czasem rozsypało się po nim 20 prawosławnych klasztorów: 17 greckich i po jednym rosyjskim, serbskim i bułgarskim. Ich liczba, jak mówią mnisi, jest określona na wieczność, nie może być ich ani więcej, ani mniej. Jest jedną z ram, na której rozpięto tutejszy świat. Do monasterów kleją się zabudowania skitii – kameralnych osiedli – oraz kelii, czyli tarasowych upraw. Poletka marchewek, arbuzów i pomidorów pozwalają zachować mnisiej republice samowystarczalność. Bez niej nowoczesność wtargnęłaby tu dużo wcześniej i znacznie intensywniej.

W ponadtysiącletniej historii świat Athosu przeżywał zarówno złote czasy, jak i balansował na granicy upadku. Najlepszym miernikiem jego kondycji jest liczba zakonników – w czasach świetności mieszkało ich tu 20 tys., w latach 60. ubiegłego wieku zaledwie tysiąc. Dziś na półwyspie żyje niecałe 2 tys. mnichów i drugie tyle pracujących dla nich osób świeckich.

 

Tsipouro kontra ouzo

Przeźroczyste jak woda tsipouro pali gardło, które z wdzięcznością przyjmuje lukumi, twardą galaretkę oblepioną mielonym cukrem. Mocna wódka i obłędnie słodki deser wita każdego z pielgrzymów. To tradycja stara jak świat. Goście mogą liczyć też na mocną kawę i dzban źródlanej wody. Tsipouro, destylowane z winogron użytych do produkcji wina, jest zresztą tutejszym wynalazkiem. To właśnie mnisi z Athos zrobili je po raz pierwszy, pozwalając później trunkowi podbić całą Grecję i stoczyć, przegrany niestety, pojedynek z anyżowym ouzo kojarzonym dziś przez cudzoziemców z Helladą.

Gdy sączę alkohol, brat Makarios z klasztoru Simonos Petras po trzykroć odgina palce zwiniętej pięści. Świat mnichów opiera się na równym podziale: osiem godzin na sen, pracę i modlitwę – pokazuje. Codzienność upływa zgodnie z rytmem natury. Każdy, kto tu przybywa, staje się częścią tego porządku. Wyłamanie się z obowiązujących zasad kończy się zwykle spędzeniem nocy pod bramą klasztoru – wieczorem wrota zostają zamknięte, a pukanie spóźnialskich nie ma szans zmiękczyć niczyjego serca.

 

Umysł w panice

Półwysep Athos pozostał jedną z ostatnich na świecie enklaw odpornych na napór masowej turystyki. Na skalisty, porośnięty cyprysami teren wpuszczani są wyłącznie pielgrzymi – w liczbie nie większej niż 130 dziennie – od których oczekuje się dołączenia do klasztornego życia. Udziału w modlitwach, kontemplacji, pomocy w codziennej pracy. W zamian każdy może liczyć na miejsce do spania, posiłek i gościnność. I choć wśród odwiedzających pojawiają się zwykli ciekawscy i podróżnicy, większość osób szuka tu spokoju, życiowych porad, duchowego przebudzenia. Ze skupieniem na twarzy przemierzają żwirowe dróżki łączące klasztory, przesiadują na rozgrzanych słońcem kamieniach, dumając nad życiem i kojąc wzrok krajobrazem niemal nietkniętym ludzką ręką. Świat zewnętrzny pryska niczym bańka mydlana. Rzeczywistość zostaje zredukowana do sylwetek mnichów pracujących na warzywnych grządkach, dźwięku dzwonów, jaskółek przecinających niebo i prostej strawy spożywanej w milczeniu w klasztornych refektarzach. 

W tej ciszy i niedostatku bodźców mój umysł czuje się zagubiony. Przez pierwsze godziny szarpie się w panice. W końcu daje za wygraną, pozbywając się stopniowo tego, czym żyje na co dzień. Nawał pracy, życiowe rozterki ustępują miejsca wypełniającemu nos zapachowi pinii kłaniających się nad budynkami klasztorów i smakowi podsuniętego przez gościnnego mnicha koziego sera, wyjętego przed momentem z chłodnej piwniczki.

W nadziei na wyrwanie się z codziennego kieratu na Athos przyjeżdżają celebryci, artyści, politycy. Na miejscu wszyscy stają się równi, niezależnie od pozycji społecznej i zasobności portfela. Tu nikt nie prowadzi nauk, nie pobiera opłat, nie organizuje kursów. Jest się zdanym na samego siebie. Kamieniste drogi półwyspu przemierzał między innymi Janusz Palikot. – Przez sześć dni chodziłem od klasztoru do klasztoru – opowiadał. – Brałem udział w wielogodzinnych nabożeństwach. Jako nieortodoksyjny katolik nie mogłem przekroczyć granicy sieni. Przeziębiłem się. A jednak wróciłem wzmocniony, spokojny, pogodny.

Klasztory – i ich mieszkańcy – nie stanowią jednorodnego świata. Przylepiony do stromego nabrzeża Watopedi zachwyca bizantyjskim rozmachem; Iviron z 20 tys. ksiąg i tysiącami rękopisów jest jedną z okazalszych bibliotek w regionie; Simonos Petras wisi na skalistym wybrzeżu, jakby ułożył go tam sam Bóg. Kastamonitu skupia się na redukowaniu potrzeb. I wreszcie Esfigmenu słynący z prawosławnego radykalizmu, odrzucający ekumeniczny dialog i niechętnie patrzący na pielgrzymów niebędących prawosławnego wyznania. Czarna owca Athosu, wykluczona z tutejszej społeczności.

W murach monasterów żyją ludzie o zadziwiająco różnorodnych życiorysach: byli naukowcy, profesorowie, muzycy, hipisi, urzędnicy pocztowi. Każdy ma własną historię; łączy ich decyzja o podjęciu mnisiego życia. – Przybywając tu, nie staliśmy się lepszymi ludźmi – mówi Makarios. – Każdy z nas ma mnóstwo wad. Mamy jednak dużo czasu, by nad nimi pracować.
Dni są do siebie podobne. Proste czynności nabierają rangi rytuału: modlitwa, praca, przygotowywanie posiłku. A na przywitanie zmroku kilka łyków własnoręcznie zrobionego wina będącego nagrodą za podjęty wysiłek.

 

Żyj, nie zapominaj

W półmroku piętrzą się ludzkie czaszki. Promienie słońca wdzierają się przez okno, wydobywając z ciemności puste oczodoły. Obraz półwyspu Athos jako raju odciętego od świata rozsypuje się w jednej chwili. – Żyjąc, jesteśmy blisko śmierci – wyjaśnia Makarios, nie kryjąc lekkiego rozbawienia na widok osłupiałych min pielgrzymów. – Jeżeli chcesz dbać o życie wewnętrze, nie możesz uciekać przed tym tematem.

Ograniczona, poorana skałami przestrzeń półwyspu sprawia, że nie ma tu tradycyjnych cmentarzy. Zmarłych grzebie się tam, gdzie da się wbić łopatę. Po dwóch latach mnisi wykopują czaszkę i przenoszą ją do kaplicy. Na nagiej kości czoła zaznacza się datę śmierci. Setki czerepów leżą na ziemi, przyprószone upływającym czasem. – Dla osób, które większość życia spędziły w odosobnieniu od świata, umieranie nie jest trudne. To tylko zrobienie kroku dalej – mówi miękkim głosem Makarios, jakby chciał utulić nas w naszych wątpliwościach.

Obraz czaszek wypełniających niemal zapomnianą kryptę towarzyszy mi podczas powolnej pieszej wędrówki pomiędzy klasztorami. Być może jest najcenniejszą lekcją płynącą z wizyty w świecie mnichów. Nauką pokory, dystansu do codziennych spraw i doceniania najprostszych rzeczy, na co dzień umykających nam zadziwiająco łatwo.

 

Warto wiedzieć

■ Kiedy jechać?

Od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Latem trzeba się liczyć z upałami, na szczęście łagodzonymi przez bryzę. Zimą temperatury są dodatnie (zwykle ok. 10ºC), ale odczuwanie zimna może zwiększać porywisty wiatr. Nocami zdarzają się przymrozki testujące w surowych wnętrzach klasztorów wytrzymałość pielgrzymów.

■ Wiza i waluta

Pobyt w Grecji nie wymaga wizy. 
By dostać się na półwysep Athos, potrzebne są jednak zezwolenia wydawane standardowo na 4 dni i 3 noce (można je zwykle przedłużyć o kilka dni w Karies, stolicy Republiki Mnichów). Glejt jest wydawany pełnoletnim mężczyznom i obowiązuje na konkretne daty. Rezerwacji można dokonać w Biurze Pielgrzyma w Salonikach (Egnatia 109, tel. +30 2310 252 578). Tylko 10 zezwoleń dziennie jest przeznaczonych dla obcokrajowców. Planując pobyt latem, najlepiej dokonać rezerwacji minimum trzy miesiące przed wyjazdem. Opłata za zezwolenie wynosi 30 euro.

■ Dojazd, transport

Z Polski najłatwiej samolotem do Salonik. Na półwysep Athos można dotrzeć jedynie drogą morską, najpopularniejsze są promy pomiędzy Ouranoupoli 
i Dafni. Cena od 7,5 do 20 euro za osobę, zależnie od szybkości łodzi.

Niewielka ilość dróg na półwyspie sprawia, że poruszanie się między klasztorami jest utrudnione. Autobusy rzadko jeżdżą. Większość pielgrzymów wybiera wędrówkę górskimi ścieżkami lub korzysta z transportu łodziami.

■ Nocleg

Na półwyspie nie ma hoteli ani pensjonatów. Każdy pielgrzym ma prawo do darmowego noclegu w monasterach. Warunki są skromne. Po zapadnięciu zmroku bramy klasztorów są zamykane aż do świtu. Spóźnialscy muszą spać na łonie natury.

■ Jedzenie

Jedyne sklepy znajdują się w Karies, stolicy Republiki Mnichów. Każdy pielgrzym otrzymuje jednak darmowy posiłek w klasztorach. Dania są proste, ale po całodziennej wędrówce smakują wyśmienicie. Osobom o większym apetycie pozostaje zabrać ze sobą na półwysep trochę prowiantu.

Rozrywka

Życie turystyczne, z klubami i tawernami, toczy się jedynie na północy półwyspu, poza granicami Republiki Mnichów. Jeżeli nie chcemy spędzać czasu w klasztorach, możemy zdecydować się na rejs wokół półwyspu. Łodzie wypływają z Ouranopoli lub  Ierissos. Piesza wędrówka pomiędzy klasztorami może być atrakcyjna nie tylko dla poszukujących duchowych doznań.