Długi powrót z krańca świata

Zakończenie ekspedycji nie należało do łatwych. W drodze powrotnej z Alaski, już po przejechaniu Kanady, wyciekający z „Defe” w zastraszającym tempie olej zmusił podróżników do kilku interwencji w warsztacie mechanicznym. Wydawało się, że do Waszyngtonu „Charapa” (to druga nazwa, jaką Michał i Maciej ochrzcili swój dom na kołach) nie dojedzie, zwłaszcza gdy w okolicach Milwaukee po raz kolejny z drogi ściągnęła go laweta.  

Jakby tego było mało, podczas przejażdżki „rowerkiem” (dopinany do wózka inwalidzkiego motorek w kierownicą i dodatkowych kołem – przyp. autora) po ulicach Chicago, Michał został potrącony przez samochód. Na szczęście poza kilkoma otarciami i guzami, nie ucierpiał bardziej. Choć po prawdzie, pewnie cierpiał, ale ani o tym nie mówił, ani tego nie okazywał. Wsiadł z Maciejem do odreanimowanego samochodu i dotarli do Waszyngtonu, by spotkać się z Polonią i mieszkańcami DC, Wirginii i Marylandu w siedzibie Fundacji Kościuszkowskiej. Końcowym punktem podróży był Nowy Jork, gdzie przyjaciele oczarowali publiczność licznie zgromadzoną w The Explorers Club opowieściami o swojej ekspedycji, którą udowodnili, że samozaparcie i wizja celu do osiągnięcia niwelują przeszkody. 

Ograniczenia bez ograniczeń

Michała i Macieja znam już od dwóch lat. Na swój sposób – na odległość - podróżowałem z nimi przez Amerykę Południową, kawał Ameryki Północnej do jej alaskańskiego krańca i z powrotem, aż do Waszyngtonu, gdzie miałem okazję ich gościć. I właśnie podczas tego spotkania zrozumiałem, w czym tkwi sens ekspedycji WheelchairTrip. Wyprawa to branie od życia wszystkiego, co się da, wyciąganie z życia tego, co tylko możliwe przy ograniczeniach, z jakimi borykają się jej uczestnicy. Chciałoby się powiedzieć kolokwialnie, to branie z życia całymi garściami. Nagroda w postaci zwykłych i niezwykłych doznań, poznawania świata, ludzi i siebie okupiona jest nie lada wysiłkiem, wymagającym sporego samozaparcia, siły fizycznej i psychicznej oraz potężnych pokładów cierpliwości. Ale nie ulega wątpliwości, że ta nagroda warta jest każdego wysiłku.   

Podróż była ogromnym wyzwaniem dla tych dwóch wózkowiczów. O tym, jak ogromnym świadczy określenie jej przez Michała mianem „swojego K2”. 

- Z punktu widzenia osoby pełnosprawnej taka podróż może być czymś zwyczajnym, przemieszczaniem się z miejsca na miejsce. Dla nas czasem było to bardzo trudne. 
Niemal każdy dzień przynosił nowe wyzwania. Czasem droga była ciężka i męcząca, czasem awaria samochodu zmuszała do radzenia sobie z trudnościami. Do tego nader częsty brak zaplecza dla osób niepełnosprawnych, uniemożliwiający skorzystanie nie tylko z miejscowych atrakcji, ale korzystanie z czegokolwiek.  

- Były w czasie tej wyprawy niektóre rzeczy, o których gdybym wiedział wcześniej, to nie wiem, czy bym się podjął. Ale tak to już było w tej podróży, że realizowało się zadania krok po kroku. Teraz patrząc z perspektywy czasu, możemy powiedzieć, że kawał roboty wykonaliśmy. – mówi Michał. 

Sztuka trzymania się razem

Sukcesem dla przyjaciół jest również to, że ….. wytrzymali ze sobą przez cały czas trwania wyprawy. Dwie zupełnie odmienne osobowości zamknięte w małej przestrzeni land rovera defendera, właściwie skazane – na własne życzenie oczywiście – na swoje towarzystwo całą dobę, całe tygodnie, całe miesiące. 

- Znowu nawiązuję do K2 - obserwując wyprawę widać było jak ważna jest drużyna, współpraca zespołu. Widać, jak istotne jest dogadywanie się, a potem powrót w tym samym składzie, w którym się wyjeżdżało. Nam to się udało. – cieszy się Michał. 

Mimo różnicy charakterów, czasem różnicy zdań Michał i Maciej świetnie się uzupełniają, tworząc zgrany tandem, w którym każdy zna swoją rolę. Maciej jest silniejszy, a przede wszystkim ma mocniejsze ręce, o czym miałem okazję przekonać się obserwując jego grę w koszykówkę – na 10 rzutów, 7 celnych. Ta siła pozwala mu być dla Michała ogromnym wsparciem. 

Wielkie wrażenie zrobiła na mnie ta swoista symbioza dwóch niepełnosprawnych, którzy nawzajem pomagają i starają się ułatwić sobie wykonywanie pewnych czynności, tylko z pozoru prostych. Na przykład wysiadanie z samochodu. Wygląda to tak, że Michał siada na jedną z wind zamontowanych w „Defem” i powoli się opuszcza. W tym czasie Maciej, który już siedzi na swoim wózku, wyciąga pojazd przyjaciela, rozkłada go, podstawia do windy i pomaga koledze na nim usiąść. Któregoś dnia zauważyłem, że Maciej niemal bezwiednie, bez zastanowienia reaguje w sytuacji, gdy Michałowi trzeba pomóc – jego ręka niemal automatycznie wyciąga się, żeby przepchnąć wózek przyjaciela przez przeszkodę. W zamian Michał oferuje Maćkowi jazdę „na przyczepkę” swoim rowerkiem. Tym samym rowerkiem, którym godzinami przemierzał dziesiątki kilometrów, zwiedzając, obserwując i napawając się samym byciem w ruchu. 

„Trzeba iść do przodu”

Cechą charakterystyczną WheelchairTrip stało się współgranie niemożliwości, które daje się osiągnąć z ograniczeniami, które trzeba zaakceptować. Zatem na pierwszym biegunie przyjaciele stawiają podróż Amazonką, którą zrealizowali wbrew niezwykle trudnym i niebezpiecznym dla nich warunkom. Na drugim z kolei znalazłyby się na przykład Machu Picchu, które okazało się niedostępne bez fizycznego zaangażowania innych osób. 

Skąd motywacja do pokonywania przeszkód i stawiania sobie coraz trudniejszych celów? Zdaniem Michała jej źródło tkwi w … sercu. 

- Jeśli ma się cel i jest się zdeterminowanym, żeby go zrealizować, to wpada się po prostu w wir dążenia do niego i idzie się do przodu. Jeśli ten cel ma się w sercu, to ciało poradzi sobie w każdej trudnej sytuacji. Tylko trzeba działać. 

W kręgu wózkowiczów

- Kiedy się siedzi na wózku inwalidzkim, to właściwie zapomina się o tym. 

To zdanie Michała zabrzmiało trochę jak motto, a może nawet powinno być tytułem dla tej części opowieści o WheelchairTrip. A może dla całego cyklu relacji z wyprawy…. Odniosłem wrażenie, że to wcale nie niedogodności typu wysokie krawężniki w miastach czy brak łazienek przystosowanych dla osób na wózkach inwalidzkich, ani nie proste czynności, których wykonanie wymaga więcej skupienia i wysiłku przypominają podróżnikom o ich niepełnosprawności. Do tego już się przyzwyczaili i nauczyli z tym żyć. Okazuje się, ich niepełnosprawność najbardziej odbijała się w oczach innych wózkowiczów poznanych po drodze. W smutnych oczach. 

- Spotkania z innymi niepełnosprawnymi, rozmowa, obserwowanie, w jaki sposób oni patrzą na świat, powodują, że człowiek zaczyna myśleć o swojej niepełnosprawności. – mówi Michał

Niewątpliwie to spojrzenie na siebie przez pryzmat innych sprowadza się do porównań. 

- Wiele się w Polsce mówi o tym, jak jest źle niepełnosprawnym, że państwo nie pomaga, że inni nie pomagają. Wystarczy pojechać wózkiem inwalidzkim do Peru, by przekonać się, że tak mają jeszcze gorzej, że takie podróżowanie jak nasze, praktycznie nie jest możliwe. My sami czekaliśmy niecierpliwie przez 7 miesięcy, aż wjedziemy do Stanów Zjednoczonych, bo tam jest więcej udogodnień. Podobnie w Kanadzie i Europie. 

W Peru przyjaciele spotkali wózkowicza Remigio, który pokazał im niedostępne dla turystów zakamarki Pucallpy. W Kanadzie poznali natomiast Dave’a, chłopaka w podobnym wieku i stanie zdrowotnym do Remigia, także po wypadku samochodowym i także na wózku. Obaj z dwóch różnych światów niepełnosprawności. Ale obaj mieli podobny smutek w oczach. 

I była jeszcze Emilka, Polka z Kanady. 

- Emilka ma tę samą chorobę, co ja – zanik mięśni. Niestety jej choroba szybko postępuje. Dziewczyna jest młodsza ode mnie. Przepiękna. Przepiękna, jeśli chodzi o wygląd i wewnętrzną energię. Wyobrażam sobie, co musi się dziać w jej głowie….. – mówi Michał, kończąc swoją wypowiedź tymi trzema kropkami każącymi próbować poczuć jego myśli, albo nawet nie próbować ich odgadnąć. 

Spotkanie z Michałem i Maciejem przynajmniej na chwilę roziskrzyło smutne spojrzenia tej trójki wózkowiczów. Zresztą pewnie nie tylko tej trójki i nie tylko wózkowiczów. Większości spotkanych po drodze osób, a także tych „spotykanych” poprzez media społecznościowe, publikacje w mediach czy prezentacje takie jak na przykład ta w The Explorers Club w Nowym Jorku, dwójka przyjaciół z WheelchairTrip dała sporo do myślenia. Może zainspirowała do zmiany, do podjęcia nowych wyzwań, albo zapomnienia o swoich faktycznych i stworzonych ograniczeniach. Albo chociaż skłoniła do stwierdzenia, że dobrze jest być jak oni „pozytywnie stukniętymi”. 

Przesłanie wyprawy na długo pozostanie żywe, zwłaszcza dzięki po-ekspedycyjnym opowieściom Michała i Macieja czy cyklowi reportaży z ich transamerykańkiego przejazdu zawartych w zbiorze „Wyprawy i podróże”, który już wkrótce ukaże się na rynku wydawniczym. 

Na koniec, odpowiedź Michała na pytanie, co chciałby przekazać tym wszystkim, w których ich historia rozbudziła chęć do realizacji własnej wyprawy. 

- Jeżeli ktoś chce jechać w podróż, to niech się najpierw trzy razy zastanowi, czy na pewno chce pojechać, czy to ma sens. Jeśli serce mówi, żeby jechać, to trzeba jechać. W przeciwnym razie całe życie będzie się żałować, że się nie pojechało. 

 

Tekst: Piotr Chmieliński