Mając nadzieję, że zaraz przejdzie, Karla Pérez, 22-latka w piątym miesiącu ciąży, matka trzyletniej Genesis, poszła do sypialni mamy, żeby się na chwilę położyć. Ale ból jeszcze się wzmógł. Kiedy doszły wymioty, kazała bratu wezwać pogotowie.
 

Dochodziła północ 8 lutego 2015 r. Pérez została przewieziona z domu w Waterloo w Nebrasce do Methodist Women Hospital w Omaha. Na oddziale ratunkowym zaczęła tracić przytomność; wprowadzono jej do krtani rurkę intubacyjną podającą tlen, aby zapobiec niedotlenieniu płodu. Po tomografii komputerowej głowy wszystko się wyjaśniło: rozległy udar krwotoczny, a w konsekwencji wzmożone ciśnienie wewnątrzczaszkowe.
 

Doznała udaru mózgu, ale dziecku nic się nie stało, jego tętno było wyraźne i miarowe. O drugiej w nocy wykonano kolejną tomografię głowy. Niestety potwierdziły się najgorsze obawy: mózg Karli doznał takiego obrzęku, że jego pień został wypchnięty z czaszki przez otwór potyliczny.
 

– Ten stan oznaczał, że to się nie może dobrze skończyć – relacjonuje Tifany Somer-Shely, lekarka, która prowadziła zarówno poprzednią, jak i tę ciążę Karli.
 

Kobieta wylądowała w tym niedookreślonym pasie ziemi niczyjej między życiem a śmiercią. Jej mózg przestał działać i nie miał szans na odzyskanie sprawności – innymi słowy był martwy. Natomiast funkcje innych części ciała można było podtrzymywać środkami technicznymi.
 

W tym przypadku był do tego jeden ważny powód: utrzymanie przy życiu 22-tygodniowego teraz płodu do czasu, aż będzie zdolny przetrwać poza organizmem matki.
 

Ten nieokreślony obszar pogranicza staje się zatłoczony, bo naukowcy mają coraz więcej danych, by sądzić, że o życiu i śmierci nie decyduje jeden przełącznik – albo światło (życie), albo ciemność (śmierć). To raczej coś w rodzaju suwaka, ściemniacza, całe kontinuum półcieni między jasnością a czernią. W tej szarej strefie śmierć nie jest tak całkiem nieodwracalna, życie jest trudne do zdefiniowania, a niektórym zdarzało się przekroczyć granicę między nimi tam i z powrotem.
 

A są wśród nich tacy, co potrafią szczegółowo opisać, co widzieli po drugiej stronie. Śmierć to proces, nie jednostkowa chwila, pisze Sam Parnia lekarz oddziału intensywnej terapii
w książce pt. Erasing Death (Wymazywanie śmierci). Gdy serce przestaje bić, poszczególne narządy nie stają się martwe natychmiast. W rzeczywistości przez jakiś czas są żywe i sprawne, a to oznacza, jak pisze, że: przez znaczny czas po zgonie śmierć jest w rzeczywistości w pełni odwracalna.
 

Jak to? Śmierć, ten synonim ostateczności, ma być odwracalna? A co ze świadomością w czasie przejścia przez szarą strefę? Coraz więcej naukowców zmaga się z takimi kłopotliwymi pytaniami.
 

Mark Roth, biolog z Fred Hutchinson Cancer Research Center w Seattle, prowadzi eksperymenty, w których za pomocą środków chemicznych wprowadza zwierzęta w stan anabiozy, zawieszenia funkcji życiowych. Dobiera chemikalia, które spowalniają pracę serca oraz tempo przemiany materii do poziomu zbliżonego do hibernacji. Jego celem jest uzyskanie preparatu, który umożliwi wprowadzanie chorych po zawale serca w stan „trochę nieśmiertelności”, aby zyskać na czasie podczas zabiegów ratunkowych.
 

W Baltimore i Pittsburghu zespoły traumatologów pod wodzą chirurga Sama Tishermana schładzają w ramach badań klinicznych ofiary postrzałów czy ciosów nożem, aby zahamować krwotoki na czas wystarczający chirurgom do pozaszywania ran. Chłodzenie organizmu ma ten sam cel co stosowanie środków chemicznych przez Rotha – chodzi o tymczasowe „uśmiercenie” pacjentów po to, by im uratować życie.
 

W Arizonie w ośrodku krioniki, czyli techniki głębokiego ochładzania ciał ludzi (lub zwierząt), specjaliści utrzymują w stanie zamrożenia 130 zmarłych osób; mrożenie to jeszcze jeden sposób na odwracalne (być może) zawieszenie funkcji życiowych. Prowadzący ten ośrodek mają nadzieję, że kiedyś, może nawet za kilkaset lat, te osoby da się odmrozić i przywrócić do życia. Założenie jest takie, że medycyna i technika rozwiną się na tyle, że będzie można te osoby wyleczyć ze schorzeń, które doprowadziły do ich zgonu.