"Nieme Kino - portrety twórców filmowych" to cykl fotografii przedstawiających ludzi związanych z filmem. Iwona El Tanbouli-Jabłońska rozpoczęła projekt wspólnie z Maćkiem Jabłońskim w 2004 roku. Trwał on później przez kolejne 7 lat . Zdjęcia można było zobaczyć na trzech wystawach podczas festiwali filmowych Nowe Horyzonty w Cieszynie, a potem we Wrocławiu.

 

– Tylko nie fotografujcie mnie z tej strony. Wczoraj miałem wyrwany ząb i nie chcę wyglądać jak chomik – powiedział Wim Wenders jak rozstawialiśmy się przed nim z naszym wielkim aparatem. Był spokojny, skupiony i obserwował każdy nasz ruch bardzo uważnie. Wyraźnie było czuć, że wszystko lubi mieć pod kontrolą. – Good job! – powiedział po skończonych zdjęciach i poklepał nas po ramieniu. Poczuliśmy się prawie jak przy odbiorze Oscara. Usłyszeć słowa uznania od takiego twórcy, to nie byle co.

 

 

Teraz patrząc na te portrety, z perspektywy czasu, zdaję sobie sprawę, że były to przede wszystkim bardzo wartościowe spotkania. Każda osoba, która stanęła przed obiektywem była wyjątkowa i miała do zaoferowania dużo więcej niż mogliśmy sobie wyobrazić. A nie były to przypadkowe osoby. Wybieraliśmy tych twórców, których film, gra aktorska, czy muzyka miały na nas jakiś wpływ. Takie było początkowe założenie projektu i w takim duchu powstały pierwsze portrety. Stąd Lech Majewski siedzący na dnie basenu w kopalni Korfanty w Katowicach, a za nim na ścianach krzyże. A dokładnie kształt krzyży ułożony z terakoty, którą wyłożone były ściany basenu. Zauważyliśmy to będąc w tym obiekcie i od razu wiedzieliśmy, że to będzie sceneria dla Majewskiego, reżysera filmu “Angelus”, którego akcja dzieje się właśnie na Śląsku i opowiada o Janowskiej gminie okultystycznej.

W podobnym duchu sfotografowaliśmy Jiriego Menzla (reżyser “Jak obsługiwałem angielskiego króla”), który wcielił się w rolę kelnera. Bardzo był zadowolony z tego pomysłu i nasze spotkanie nie mogło zakończyć się inaczej jak wspólnym czeskim piwem.

 

 

Ale chyba najbardziej zaskoczyliśmy  Rutgera Hauera. Był wtedy w Polsce przy realizacji filmu “Młyn i krzyż”. Uparłam się, że musimy sportretować go z gołębiem. Mieliśmy pół dnia, żeby znaleźć ptaka i przejechać pół Polski. To nawiązanie do sceny z “Blade Runner’a” – jednego z moich ulubionych filmów – gdzie młody wtedy aktor trzyma gołębia w dłoniach. Maciek pędził autem, a ja rozgrzałam telefon do czerwoności. W końcu trafiliśmy do miejscowego hodowcy, który zapytał przepitym głosem – Jaki kolor chcecie? Ale oddacie? – Gołębia wypożyczyliśmy na dwie godziny i oddaliśmy w stanie nienaruszonym. A Rutger wziął drobne stworzenie w swoje duże dłonie i przytulił do twarzy. Nie musieliśmy nic mówić i wyjaśniać. – Chodź maleńki. Nie bój się. Nie jestem androidem. – powiedział  – Takiej niespodzianki, tu w Polsce, się nie spodziewałem! – dodał i złowieszczo łypnął okiem w stronę obiektywu. 

Nasze filmowe portrety są proste, jak z początków fotografii. Symboliczne, bez nadmiaru szczegółów czy detali. Zależało nam na uniwersalności przekazu i sprawdzeniu, czy można fotograficznie choć trochę zdemaskować autora. Oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. Naszymi bohaterami głównie byli reżyserzy, którzy sami tworzą nową rzeczywistość na potrzeby filmu. Interesowało nas, jak będą reagować. Czy poddadzą się naszej wizji, czy wejdą w swoją rolę?

Petr Zelenka, którego mieliśmy przyjemność spotkać dwa razy, miał niełatwe zadanie. Musiał zdjąć buty, skarpety i spodnie. Otulić się kołdrą i “ograć” tę kołdrę, w taki sposób jak czuje. Oczywiście natychmiast domyślił się, że chodzi nam o scenę z jego filmu “Opowieści o zwyczajnym szaleństwie”, gdzie kołdra zaczyna żyć własnym życiem i atakuje głównego bohatera. Petr świetnie wcielił się w rolę bohatera swojego filmu, a my zrobiliśmy zdjęcie o jakie nam chodziło.

Były też sytuacje, gdzie słowa stawały się zbędne. Joannę i Krzysztofa Krauze zaprosiliśmy do domu. W salonie, tam gdzie światło najpiękniej wpada przez okno, stał stół. Nic więcej. Joanna wskoczyła na stół a Krzysztof usiadł obok. To było to. Zrobiliśmy cztery zdjęcia i już wiedzieliśmy, że wśród nich mamy właśnie to właściwe. Mimo, że efektu nie mogliśmy zobaczyć od razu. Tak jak teraz na aparatach cyfrowych.

Aparat, mimo że duży, bardzo duży, bardziej nam pomagał niż przeszkadzał. Wcale nie przestraszał i nie budował dystansu pomiędzy nami i bohaterem. Czasami nawet miałam wrażenie, że wręcz go skracał. Z dużym zainteresowaniem wszyscy patrzyli ile czynności trzeba wykonać, aby zrobić jedno zdjęcie. Nakrywaliśmy się czarną płachtą, ustawiali łamanie, ostrość, znów pod płachtę, kolejna kontrola ostrości, następnie włożenie kasety, wyciągnięcie szyberka, chwycenie wężyka ze spustem migawki i ten magiczny moment – wszystko zamierało na setne sekundy – pstryk. Potem ponowne włożenie szyberka, wyjęcie kasety i zdjęcie gotowe. Jeszcze tylko wywołać i naświetlić. Niezła gimnastyka. Byliśmy jak w transie. Myślę, że ta cała ceremonia im się podobała. W końcu to były osoby świadome fotografii pewnie bardziej niż my. Nawet przychodziły mi takie myśli, że niektórzy odczuwali zadowolenie z tego pozowania. Ale nigdy nie miałam odwagi o to zapytać.

 

 

Większość portretów powstała u nas w domu. Nie mamy studia fotograficznego. Mieszkamy na poddaszu i bardzo ładnie wpada światło przez okna połaciowe. Jest takie jedno miejsce w salonie, gdzie o odpowiedniej porze światło jest bardzo miękkie. Często jako tło służył arkusz czarnego papieru. W zasadzie jedynym naszym warunkiem, na którym nam zależało, to było światło dzienne. Od razu informowaliśmy o tym naszych bohaterów. Po zmroku nie fotografujemy.

 

 

Już na etapie ustawiania aparatu wybieraliśmy kadr docelowy. Później po wywołaniu błony negatywowej tzw. sheetki, naświetlaliśmy stykówkę. Stykówka była spora, 4x5 cala. To nam wystarczało do naszego archiwum. Szaleliśmy z formatem na wystawach. Były to wydruki wielkoformatowe 3x4 m każdy. Zawieszaliśmy te ogromne płachty na budynkach podczas festiwalu filmowego Era Nowe Horyzonty. Dwa razy w Cieszynie, raz we Wrocławiu. Bardzo miło wspominam tamten czas.

Tekst i zdjęcia: Iwona El Tanbouli-Jabłońska

 
ZOBACZ PORTRETY "NIEME KINO"