Imię i nazwisko: Sir Ernest Shackleton

Urodzony/zmarł: 15 II 1874 r./5 I 1922 r.

Status: powrócił do żywych

Urodził się w Irlandii jako syn lekarza. W wieku szesnastu lat wstąpił do Brytyjskiej marynarki handlowej. Zdążył poznać kawał świata, pływając na regularnych połączeniach m.in. z Southampton do Kapsztadu, zanim w 1901 r. wyruszył na swoją pierwszą ekspedycję polarną – Narodową Wyprawę Antarktyczną na statku Discovery. Trzyosobowa ekipa złożona z Roberta Scotta, Edwarda Wilda i Shackletona dowlokła się wtedy 745 mil na północ od bieguna południowego. Ich zdrowie i kondycja były jednak tak nadszarpnięte, że musieli zawrócić, jeśli chcieli przeżyć. Osiem lat później Shackleton z trzema towarzyszami popłynął na Antarktydę na statku Nimrod. Na 88 stopniu, około stu mil od bieguna, Shackleton – głodny, wyczerpany i z odmrożeniami – znów musiał podjąć gorzką decyzję o powrocie. Mimo że nie odniósł sukcesu, został w Anglii bohaterem narodowym i otrzymał tytuł szlachecki. Stał się też znany jako dowódca, dla którego najważniejsi są ludzie. Już wtedy zapowiadał kolejną wyprawę.

Gdy w 1911 r. dotarła wieść o zdobyciu bieguna południowego przez Amundsena, a następnie przez Scotta, Shackleton musiał zmienić plany. Postanowił przejść Antarktydę od morza do morza – przez biegun. W broszurze na temat swojej Imperialnej Ekspedycji Transantarktycznej napisał: Z sentymentalnego punktu widzenia to ostatnia wielka wyprawa polarna, której można dokonać. Będzie ona znaczniejsza niż wyprawa na biegun i z powrotem. Uważam też, że do narodu brytyjskiego należy dokonanie tego, ponieważ pobito nas w zdobyciu bieguna północnego i w zdobyciu bieguna południowego. Teraz pozostaje największa i najbardziej niezwykła podróż ze wszystkich – przeprawa przez kontynent.

Plan jest następujący: Shackleton na statku Endurance (Wytrwałość) dopłynie do Morza Weddella i w Zatoce Vahsel rozpocznie z częścią załogi wędrówkę lądem; będą korzystać z nart, psich zaprzęgów i sań motorowych. Endurance powróci z resztą ludzi w cywilizowane rejony. Druga jednostka, Aurora, dotrze do Morza Rossa. Tam sześć osób wyruszy w kierunku bieguna, rozmieszczając po drodze zapasy żywności przeznaczone dla idącego z naprzeciwka Shackletona. Plan nie uwzględnia jednak specyfiki Morza Weddella, co okaże się brzemienne w skutki. Jego wody otoczone z trzech stron lądem płyną po półokręgu zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Z tego powodu lód, który tworzy się tu o każdej porze roku, nigdy nie wypływa na północ, na cieplejszy ocean, lecz zniesiony dryfem gromadzi się u wybrzeży Półwyspu Antarktycznego. Shackleton przygotowuje się do wyprawy przez kilka miesięcy – zbiera fundusze (m.in. sprzedaje z góry wszystkie „prawa do wiadomości i ilustracji” z ekspedycji), testuje w Norwegii nowe namioty, zasięga porad dietetyka, zamawia psy zaprzęgowe. Pod koniec lipca wszystko jest gotowe i 1 sierpnia 1914 r. Statek Imperialnej Ekspedycji Transantarktycznej wypływa z Londynu. Nagłówki gazet donoszą jednak o innym, ważniejszym wydarzeniu – Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji. Mimo generalnej mobilizacji Shackleton otrzymuje telegram, by kontynuować wyprawę.

8 sierpnia.

Endurance wyrusza z Plymouth w swój dziewiczy rejs. Trzystutonowy drewniany trójmasztowiec długości 44 m pochodzi z norweskiej stoczni specjalizującej się w jednostkach polarnych.  Shackletona nie ma na pokładzie – dołączy dopiero w połowie października w Buenos Aires, gdzie dwa tygodnie potrwają załadunek i kompletowanie załogi.  Shackleton starannie dobiera członków wyprawy. Fizyka pyta o umiejętność śpiewu zamiast o szczegóły jego pracy naukowej na Antarktydzie. Doświadczony polarnik wie, że w trudnych sytuacjach ważne są charakter i temperament. Fizyk okaże się później jednym z najlepszych aktorów w skeczach, które będą gwoździem programu rozrywkowego na statku.  

26 października.

Statek obiera kurs na Georgię Południową. Samotna wyspa na Atlantyku ma być ostatnim portem pośrednim przed wyruszeniem na Antarktydę. Na pokładzie znajduje się 28 mężczyzn, 69 psów zaprzęgowych i kot. Załogę stanowi mieszane towarzystwo oficerów, naukowców i marynarzy, jest też fotograf wyprawy.

5 listopada.

W norweskiej stacji wielorybniczej Grytviken na Georgii Południowej wielorybnicy doradzają Shack-letonowi, żeby zaczekał do pełni lata ze względu na bardzo trudne warunki lodowe na morzu – tego roku pak, dryfujący po morzu lód, sięga na północ dalej niż kiedykolwiek. Niektórzy sugerują nawet, by wstrzymał się aż do następnego sezonu. Shackleton nie może sobie jednak na to pozwolić – zadłużył się, organizując ekspedycję, poza tym w Europie trwa wojna.

5 grudnia.

Statek z wypoczętą po miesięcznym postoju załogą kieruje się do Zatoki Vahsel u wybrzeży Antarktydy. Jest wyposażony w 160 ton węgla, żywność (m.in. dwie żywe świnie) i ciepłe ubrania kupione na kredyt u wielorybników. Na pokładzie znajduje się też odbiornik radiowy, ale z braku funduszy nie został zakupiony przekaźnik. 25 grudnia. Załoga hucznie obchodzi Boże Narodzenie. Od kilku tygodni statek kluczy w lodowym labiryncie. Ostatniego dnia 1914 r. Endurance przekracza krąg polarny. O północy Shackleton wymienia na mostku kapitańskim uściski dłoni z Wildem – swoim zastępcą, Worsleyem – kapitanem statku, oraz fotografem, życząc im szczęśliwego Nowego Roku.

10 stycznia 1915 r.

Statek podpływa do wysokiej na 30 m bariery lodowej, skąd widać ląd. Do Zatoki Vahsel pozostaje tydzień drogi, ale zła pogoda zmusza statek do dryfowania. Przez kolejne dni Shackleton z resztą załogi znosi kaprysy pogody i lodu. Pak raz się otwiera, pozwalając pokonać niewielkie odcinki, to znów zamyka. Wiatr osiąga 8 stopni w skali Beauforta. Niezakotwiczonym statkiem rzuca na wszystkie strony.

18 stycznia.

Wiatr słabnie i Endurance przepływa pod żaglami kilkadziesiąt mil, by znów utknąć w lodzie. Od planowanej bazy, Zatoki Vahsel, dzieli go tylko 80 mil. Jednak w nocy pak ściśle otacza kadłub.  

24 stycznia.

Sto metrów od statku otwiera się kanał. Endurance pod żaglami i pełną parą bezskutecznie próbuje się przebić na wolność. Wreszcie do ataku rusza załoga uzbrojona w dłuta i łomy. Trud jest jednak daremny. Kolejne dni także przynoszą same rozczarowania. Nie pojawia się żaden nowy kanał, temperatura spada do minus 12ºC i kra na dobre cementuje się wokół kadłuba. Na dodatek sonda, która jeszcze kilkanaście dni wcześniej wskazywała bliskość lądu, teraz pokazuje, że statek coraz bardziej się od niego oddala. Nawigator Hudson wielokrotnie próbuje zmusić radio pokładowe do odebrania sygnału z najbliższych stacji nadawczych zlokalizowanych na Falklandach. Pozbawiony przekaźnika odbiornik milczy – nikt na świecie nie pozna położenia statku.

24 lutego.

Shackleton oznajmia, że ekspedycja spędzi zimę w paku. Wcześniej załoga kilkakrotnie próbuje wycinać lód wokół statku, widząc otwierające się kanały. Pak jest jednak nie do ruszenia, a powolny dryf już przesuwa jednostkę na północ. Shackleton ani razu nie okazuje załodze rozczarowania, które przecież musi być wyjątkowo gorzkie. W perspektywie ma długą noc polarną, podczas której musi zadbać o zdrowie i morale załogi. Nie traci jednak nadziei, że na wiosnę, po otwarciu się paku, można będzie kontynuować wyprawę.

11 marca.

Naukowcy i oficerowie przenoszą się do ciasnych kwater ochrzczonych „Ritzem”, wybudowanych w nieco cieplejszej przestrzeni między pokładami. Temperatura na zewnątrz spada do –31ºC. Psy i świnie mieszkają poza statkiem w lodowych „psigloo” i „świgloo”. Życie toczy się ustalonym rytmem: śniadanie o 9.00, 13.00 lunch, 16.00 herbata, o 18.00 kolacja. Załoga je mięso fok, przy czym, jak wspomina Shackleton, wszyscy wolą foki krabojady od fok Weddela. Krabojady wydają się czystsze i zdrowsze. Kwiecień. Najwięcej rozrywki dostarczają wyścigi psich zaprzęgów. Szkolenie oraz doglądanie zwierząt, które jeszcze pozostały przy życiu (nikt nie przewidział, że jedną z najbardziej brakujących rzeczy na wyprawie okażą się leki przeciw pasożytom jelitowym) zajmuje kilka godzin dziennie. Wieczorami odbywają się wspólne śpiewy, którym przewodzi meteorolog grający na banjo. Dołącza do nich, fałszując, Shackleton. Dowódca z łatwością znajduje kontakt zarówno z marynarzami, jak i „wyższymi stanem” oficerami i naukowcami.

1 maja.

Słońce chowa się za horyzontem na długie cztery miesiące. W południe pojawia się poświata, która znika po dwóch godzinach. Powodzeniem cieszą się szachy, warcaby, karty. Załoga czyta książki ze świetnie zaopatrzonej biblioteki i prowadzi długie dyskusje na temat wojny w Europie. Pod koniec miesiąca wszyscy, nie wyłączając Shackletona, golą głowy i wśród ogólnej wesołości pozują do zdjęć. Dowódcy z pewnością nie jest do śmiechu, stara się jednak wyglądać na pogodnego, by zapewnić załodze poczucie bezpieczeństwa. Z nikim nie dzieli się swoimi obawami. Na początku kwietnia lód dwukrotnie wypiętrzył się niedaleko statku, ściskając burty i powodując ich lekkie wibracje. To był pierwszy pomruk niebezpieczeństwa, które miało osiągnąć niebywałe rozmiary w następnych miesiącach – pisze później w swojej książce South.

12 lipca.

Endurance znów drży pod naporem lodu. Do kajuty Shackletona wchodzą zaniepokojeni Wild i Worsley. Dowódca wyjawia im wreszcie myśli, które dręczą go od kilku miesięcy. – Statek tego nie wytrzyma – mówi spokojnie – i jest to kwestią kilku miesięcy, a może tylko tygodni lub nawet dni, bo jak lód chwyci, to nie puści.

1 sierpnia.

Kry miażdżą psie budy chwilę po wprowadzeniu zwierząt na pokład. Szaleje sztorm, napierający lód przechyla statek na lewą burtę i wygina wręgi. Shackleton oblicza, że w czasie trzech sztormowych dni wiatr zniósł Endurance aż o 37 mil na północ.  

2 września.

Wypaczają się żelazne płyty w maszynowni i framugi drzwi, ale po krótkim ataku lodu wszystko się uspokaja. Załoga wraca do codziennych zajęć: wyprowadzania psów i polowania na foki, które pojawiają się przy statku, zwiastując wiosnę. Shackleton oblicza odległość od najbliższego znanego lądu: wynosi ona 250 mil.

13 października.

Trwająca od kilku dni odwilż sprawia, że pęka kra, do której jest przymarznięty Endurance. Pak jest na tyle luźny, że Shackleton każe postawić żagle, ale jednostka nie jest w stanie się przedrzeć. Trzy dni później kra wypiera kadłub i statek gwałtownie przechyla się na lewą burtę o 30 stopni. Wyją psy, które zsunęły się razem z budami, saniami i zapasami. Po kilku godzinach statek znów stoi w pionie.

24 października.

Irlandzka ballada płynie z gramofonu po niedzielnej kolacji, gdy nagle słychać przerażające uderzenie. Statek przechyla się na prawą burtę. Ludzie, oswojeni z ciągłym hukiem i wstrząsami, słuchają muzyki do końca i dopiero potem wychodzą na pokład. Shackleton stoi na lodzie i patrzy na przeciekający kadłub. Załoga rzuca się do uruchomienia pomp i budowy wodoszczelnej grodzi. Trwają pośpieszne przygotowania do zejścia na lód: gromadzenie ubrań, jedzenia i sprzętu. W bibliotece Worsley wyrywa z książek mapy i zdjęcia miejsc, w których potencjalnie będzie można lądować.

27 października.

Lód napiera coraz silniej. Po południu kra unosi rufę, odrywa ster i tylnicę, a następnie zwalnia morderczy uścisk. Woda wpływa do wnętrza statku. O 17.00 Shackleton wydaje rozkaz opuszczenia Endurance. Wciąga na maszt brytyjską banderę, a załoga, stojąc na lodzie, trzykrotnie wiwatuje. Okrutnym zrządzeniem losu na pokładzie zapala się światło awaryjne i mruga aż do następnego ranka. Shackleton zwołuje zbiórkę na lodzie, wydaje śpiwory i każe rozbić namioty niedaleko statku. Umęczonym ludziom nie dany jest jednak spokojny sen – w nocy kra trzykrotnie pęka pod nimi. Odgłosy lodu napierającego na kadłub przypominają, według jednego z członków załogi, „krzyki żywej istoty”. Shackleton całą noc chodzi po lodzie i patrzy na światło Endurance. Notuje później: Trudno mi opisać, co czuję. Statek dla marynarza jest czymś więcej niż tylko pływającym domem.

30 października.

Zaczyna się marsz w kierunku lądu. Każdy ma prawo wziąć nie więcej niż kilogram rzeczy osobistych. Shackleton wydaje to polecenie z myślą o przyszłej żegludze możliwej po otwarciu się lodu. Każe też zastrzelić psy nieprzyuczone do zaprzęgu i kota, który przez długie miesiące dryfowania stał się maskotką wyprawy. Po południu w bezmiarze bieli pojawia się osobliwy widok: bezładna kolumna ludzi ciągnących na płozach łódź ratunkową oraz siedem psich zaprzęgów. Do wieczora pokonują milę. Następnego dnia Shackleton zarządza rozbicie nowego obozu – nazwanego Oceanicznym – zaledwie półtorej mili od Endurance. Ma nadzieję, że dryf zniesie ich w pobliże wyspy Paulet odległej jakieś 250 mil na północ. Gdy kra pęknie, będzie można popłynąć dalej łodziami. Na razie załoga kursuje jednak między namiotami a wrakiem – udaje się jej uratować trzy tony zapasów oraz mnóstwo lin, desek i żagli.

21 listopada.

– Tonie! – w obozie słychać okrzyk Shackletona. Wszyscy wybiegają z namiotów, by po raz ostatni zobaczyć Endurance. O siedemnastej zatonął dziobem do przodu: rufa, przyczyna wszystkich problemów, ostatnia poszła pod wodę. Nie mogę o tym pisać – notuje Shackleton.

22 grudnia.

Odwilż sprawia, że obóz tonie w chlapie, a w namiotach panuje „nieznośny upał”: ponad 20ºC. Zgodnie z obwieszczeniem Shackletona dzień letniego przesilenia jest obchodzony jako Boże Narodzenie. Mimo świątecznej uczty w obozie panują ponure nastroje: następnego ranka obóz ma zostać zwinięty i mężczyźni po raz drugi podejmą marsz w kierunku lądu. Chociaż przeważa dryf na pożądany północny zachód, zdarzają się przesunięcia na wschód, które oddalają ludzi od najbliższych wysp. O świcie 23 grudnia rozpoczyna się marsz po rozmiękłym śniegu.

29 grudnia.

Po kilku dniach morderczego wysiłku i buncie jednego z członków załogi Shackleton decyduje się przerwać marsz i założyć kolejny obóz – „Cierpliwości”. Lód nie jest tu jednak tak stabilny jak w poprzednim obozie i mocno nasycony wodą. Pobyt w nowym miejscu okazuje się poważną próbą dla wszystkich. W paku nie pojawia się żadne pęknięcie, doskwiera nuda, zapasy jedzenia szybko topnieją. W połowie stycznia zostają zastrzelone psy z pięciu zaprzęgów – psie jedzenie staje się podstawą wyżywienia załogi. Wkrótce zaczyna brakować mięsa fok. Pod koniec lutego udaje się jednak zabić trzysta małych pingwinów Adeli.

9 marca 1916 r.

Pod stopami daje się odczuć falowanie paku. Na rozkaz Shackletona odbywają się ćwiczenia w ładowaniu łodzi na wypadek nagłego pęknięcia kry, na której stoi obóz. Dwa tygodnie później na zachodzie ukazuje się ląd, pierwszy od szesnastu miesięcy – wyspa Joinville. Nie ma jednak możliwości dotarcia do niej: pak jest zbyt zbity, by płynąć, i zbyt luźny, by iść na piechotę. Shackleton w milczeniu przygląda się mijanej wyspie. Obawia się teraz najgorszego – zniesienia przez dryf poza krańce Półwyspu Antarktycznego. Z końcem marca żywot kończą pozostałe psy; te młodsze zostają zjedzone. Zamiast żalu załoga wyraża zaskoczenie dobrym smakiem ich mięsa.


9 kwietnia.

Shackleton wydaje długo oczekiwany rozkaz wodowania i trzy łodzie zaczynają kluczyć między ścierającymi się masami lodu. Pierwszą noc rozbitkowie spędzają na niewielkiej rozkołysanej krze. Przed północą Shackleton, tknięty złym przeczuciem, wychodzi rozejrzeć się po obozie. Gdy mija jeden z namiotów, kra pęka i do wody wpada dwóch marynarzy. Jeden wydostaje się o własnych siłach, drugiego wyciąga dowódca wyprawy. Chwilę później szczelina w lodzie się zamyka. Nikt już nie śpi tej nocy. Kolejne dni okazują się koszmarem. Załoga osłabiona monotonną dietą zmaga się z wiatrem osiągającym 9 stopni w skali Beauforta. Niemożliwe okazuje się płynięcie po otwartym, wzburzonym morzu i łodzie muszą błądzić w labiryncie paku. Shackleton poważnie się niepokoi, że prąd zniesie ich na otwarty Atlantyk. Wszyscy są przemoczeni i zziębnięci, niektórzy cierpią na chorobę morską. Wokół łodzi złowieszczo pływa stado orek. Na dodatek przeprowadzone naprędce pomiary wskazują, że nie przybliżyli się do lądu ani o milę. Wyspy Króla Jerzego i Deception znalazły się poza zasięgiem, najbliższym lądem jest Wyspa Słonia.

15 kwietnia.

Po trzech potwornych nocach na wzburzonym morzu, bez słodkiej wody, ludzie wychodzą na kamienistą plażę Wyspy Słonia. Niektórzy wyglądają jakby oszaleli – tarzają się albo napychają kieszenie kamieniami. Shackleton nie przespał ani jednej nocy od chwili opuszczenia Obozu Cierpliwości. Mimo to kilka dni po wylądowaniu ogłasza, że z pięcioma osobami wyruszy najlepszą łodzią do stacji wielorybniczej na Georgii Południowej odległej o 800 mil. Kolejne dni oznaczają przygotowywania do zadania, które – gdyby rozważyć wszystkie okoliczności – jest niewykonalne. Zaledwie 7-metrowa łódź James Caird ma się zimą zmierzyć z najgroźniejszym oceanem na świecie. Jeśli nie dotrze do celu, reszta załogi ma na wiosnę spróbować dopłynąć na wyspę Deception odwiedzaną przez wielorybników.

28 kwietnia.

Piątego dnia żeglugi uspokaja się wiatr, który gna stateczek po wzburzonym morzu, fale stają się jednak nieprawdopodobnie wysokie. Pojawia się dodatkowe niebezpieczeństwo: pył wodny zamarza, tworząc na łodzi skorupę grubości ok. 40 cm. Przeciążona James Caird zaczyna tonąć. Załoga, której każdy ruch sprawia nieznośny ból z powodu odmrożeń i czyraków wywołanych słoną wodą, rozpoczyna żmudne skuwanie lodu.

2 maja.

Wichura przybiera na sile, Shackleton widzi jednak za łodzią skrawek czystego nieba. W następnej chwili zdaję sobie sprawę, że nie jest to szczelina między chmurami, lecz biały grzbiet kolosalnej fali. Łódź cudem przeżywa to uderzenie. Piętnastego dnia podróży otuchy dodają załodze kormorany, które nie oddalają się od lądu na więcej niż 15 mil. Po południu ludzie mogą już cieszyć oczy widokiem ziemi. Brzeg jest jednak niedostępny – fale rozbijają się na podwodnych skałach. Następnego dnia zrywa się wichura, która zmienia się w huragan. Wyczerpana załoga stara się utrzymać stateczek z dala od zdradliwych klifów, na które pcha go wiatr. W tym samym czasie u brzegów wyspy tonie z ludźmi pięćsettonowy parowiec.

10 maja.

Po siedemnastu dniach żeglugi łódź z trudem dobija do brzegu w zatoce Króla Haakona. Rejs Jamesa Cairda zostanie później uznany za jeden z największych rejsów łodzią, jakie kiedykolwiek się odbyły. Jednak koniec wyczerpującego rejsu nie oznacza jeszcze wybawienia. Sześciu ludzi znajduje się w wąskiej cieśninie otoczonej wysokimi górami i odległej ok. 150 mil od stacji wielorybniczych. Na mapach wnętrza lądu zieją białe plamy. Zima zbliża się wielkimi krokami i szanse na wydostanie się z zatoki maleją z każdym dniem.

19 maja.

W księżycową noc Shackleton, Worsley i Crean (drugi oficer na Endurance) wyruszają w kierunku stacji Husvik na wschodnim wybrzeżu. Zesztywniali ze zmęczenia i zimna kilkakrotnie mylą drogę, co zmusza ich do uciążliwego szukania nowych przejść. 20 maja. Po trzydziestu sześciu godzinach marszu docierają do obrzeży Stacji Stromness. Obdarci, brudni, ze skołtunionymi włosami i twarzami czarnymi od dymu wyglądają strasznie. Napotkanego brygadzistę proszą, by zaprowadził ich do zarządcy. Okazuje się nim Thoralf Sørrle – Shackleton poznał go dwa lata wcześniej, jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy.

Sørrle staje w drzwiach swego domu i rzuca pytające:

– Tak?
– Nie poznaje mnie pan? – pyta jeden z obdartych mężczyzn.
– Kim, u diabła, jesteście?
– Nazywam się Shackleton – pada cicha odpowiedź.


Następnego dnia statek odebrał resztę załogi z Zatoki Księcia Haakona, zaś Shackleton z zarządcą stacji omawiali plany uratowania ludzi z Wyspy Słonia. Podczas przedłużających się poszukiwań statku ratowniczego Shackleton, posiwiały z troski o załogę, wysłał z Falklandów depeszę do Anglii z wiadomością, że żyje. Wywołała ona prawdziwą sensację. Król przesłał gratulacje, żywiąc jednocześnie nadzieję, że ludzie z Wyspy Słonia zostaną wkrótce uratowani. Nie nastąpiło to szybko. Dopiero 30 sierpnia, dwa lata po rozpoczęciu ekspedycji, wkroczyli oni na pokład chilijskiego holownika Yelcho.

Shackleton powrócił na Georgię Południową po sześciu latach, 4 stycznia 1922 r., na pokładzie statku Quest. Następnego ranka zmarł na atak serca. Nie ukończył 48 lat. Zgodnie z wolą żony został pochowany w stacji wielorybniczej Grytviken.