To był znój. Codziennie okopywanie buraków, rozrzucanie obornika, dojenie krów. Kilkuletnia Julia Doszna, żeby zabić nudę i zapomnieć o bolących ramionach i spuchniętych nogach, słuchała natury. Liści unoszących się nad łąkami, szumu potoku. I kamieni, z zaklętymi w nich dźwiękami. Potrafiła usłyszeć nadchodzący deszcz. Śpiewała na polu i przy pracach domowych. I marzyła – że będzie tancerką, muzykiem, pisarką. Kimś wyjątkowym. Odkąd pamięta, czuła się naznaczona, stworzona do czegoś więcej niż praca na roli. 
 

Bielanka, wieś położona na odludziu w Beskidzie Niskim, w której mieszkała, wielkich perspektyw nie oferowała. 
 

Zwłaszcza kobietom. Marzeń Julii nie traktowano tam poważnie. Wręcz tłamszono je z okrucieństwem wiejskiej społeczności, gdzie każde wybijanie się ponad ustalone zasady było źle widziane. 
 

Tamte czasy były ciężkie, szczególnie dla Łemków. Choć wyrośli z tej ziemi, po II wojnie światowej większość z nich została przesiedlona. Kojarzeni byli bowiem z Ukrainą: wywodzą się z Karpat, a ich język przypomina bardziej ukraiński niż polski. 
 

W akcjach wysiedleńczych na ziemie Ukrainy i w akcji „Wisła” w 1947 r. 60 proc. Łemków musiało opuścić swoje ziemie. Pod pozorem likwidowania bojówek Ukraińskiej Armii Powstańczej zniszczono ponad 200 miejscowości. Pod pozorem, bo UPA na wiele z tych terenów nigdy nie dotarła lub zyskiwała na nich minimalne poparcie. Wojskowi brutalnie wyrzucali rodzinę po rodzinie, nie pozwalając im nawet zabrać dobytku. W Bielance zostało kilka rodzin, w tym dziadkowie Doszny. Fakt, że byli małżeństwami mieszanymi, uchronił ich przed tragedią przenosin na obce Ziemie Odzyskane. Julia o tragicznej historii Łemków dowiedziała się jako nastolatka. 
 

W domu się o tym nie mówiło. Babcia wspominała tylko czasem, że zaraz po wysiedleniach jedyne, co zostało w Bielance, to smutek. 
 

I potworna cisza. Łemkowie są narodem barwnym, rozśpiewanym, znanym też z zamiłowania do piękna i sztuki. Łemkowską krew mieli w sobie Andy Warhol, Nikifor czy Jerzy Nowosielski.
 

Gdy Julia odkrywała kolejne fragmenty tej tragicznej historycznej układanki, coraz bardziej czuła niesprawiedliwość, ale też trudno wytłumaczalny wstyd, że jej rodziny to nie dotknęło. Przecież ona czuła się stuprocentową Łemkinią. – Przesiedlenia pozostawiły we mnie tęsknotę i niewyobrażalny smutek na zawsze – mówi, a w jej oczach pojawiają się łzy. Widok zdziczałych sadów, zarośniętych fundamentów czy opuszczonych krzyży kamiennych, z których znani byli Łemkowie, przejmuje ją do dziś. Tylko 3 proc. wysiedlonych powróciło na swe ziemie. Tę melancholię słychać w jej pieśniach.  
 

Zawsze śpiewa po łemkowsku. Po łemkowsku mówiła w rodzinnym domu i tak rozmawia z szóstką swoich dzieci do dziś. Choć, jak mówi, nie zawsze jest to mile widziane. Wybiera tradycyjne pieśni. Skąd je zna? Po prostu. Gdy miała kilkanaście lat, śpiewanie było jedną z ulubionych form spędzania czasu z rówieśnikami. – Nas po
prostu rwało do śpiewania – mówi. Śpiewa głównie o miłości. Jedną z jej ulubionych jest pieśń Ponad hory wysokiji, która opowiada o zbuntowanej dziewczynie. Łemkowskie pieśni są rzewne, sentymentalne, choć można w nich znaleźć czardaszowe rytmy. Śpiewane białym głosem, z zawodzeniami i przeciąganiami, trafiają do serc i dusz nie tylko Łemków. Po koncertach ludzie często przychodzą do Julii i dziękują. Za to, że ich otworzyła. Oczyściła duszę. Że jej głos „coś” w nich zmienia. – Mam nadzieję, że na lepsze – kwituje. Choć Julia Doszna nie odebrała muzycznego wykształcenia, występuje na całym świecie i w całej Polsce. – Na wsi nie było komu mnie uczyć – przyznaje. I dodaje, że dla niej śpiewanie to esencja wolności i bycia stuprocentową Łemkinią.  
 

Tekst: Julia Lachowicz
 

Foto: Iwona El Tanbouli-Jabłońska