ATA przerabia listę 20 tys. czerwonych karłów. Richards wyjaśnia mi, że wieczorem sprawdza, czy wszystko działa prawidłowo, a w nocy, kiedy on śpi, talerze przyjmują właściwe położenie, anteny budzą się, fotony mkną przez światłowodowe kable i radiowa muzyka kosmosu płynie do ogromnych procesorów. Jeżeli sygnał przejdzie test sprawdzający, czy nie pochodzi z jakiegoś naturalnego źródła w kosmosie albo źródła pochodzenia ziemskiego – satelity, samolotu – komputer wysyła mejlowe powiadomienie. To mejl, którego Richards nie chciałby przegapić, więc ustawił komputer tak, że przesyła wiadomość na jego telefon. Nie można więc wykluczyć, że nasz pierwszy kontakt z obcą cywilizacją będzie miał postać SMS-a brzęczącego w telefonie na nocnym stoliku Richardsa. Jak dotąd jednak wszystkie interesujące sygnały okazywały się fałszywymi alarmami. W odróżnieniu od innych eksperymentów, w których postęp może następować narastająco, program SETI jest binarny – albo kosmici nawiążą kontakt, który wychwycisz, albo nie.

Nawet jeżeli tam są, prawdopodobieństwo, że szukasz ich we właściwym miejscu, w odpowiednim czasie i na właściwej częstotliwości radiowej, jest niewielkie. Jill Tarter, emerytowana szefowa badań SETI, porównuje te poszukiwania do zanurzenia kubka w oceanie – szansa, że po wyjęciu znajdziesz w nim rybkę, jest niezmiernie mała, ale to nie oznacza, że ocean nie jest pełen ryb. Niestety Kongres USA już dawno temu przestał się interesować zanurzaniem kubka i w 1993 r. gwałtownie zakończył swoją pomoc. Dobra wiadomość jest taka, że program badawczy SETI, choć nie Instytut SETI, otrzymał ostatnio znaczące wsparcie finansowe, co wywołało ekscytację w związanym z nim środowisku.

W roku 2015 Jurij Milner, urodzony w Rosji inwestor giełdowy, zapoczątkował program Breakthrough Initiatives, przeznaczając co najmniej 200 mln dolarów na szukanie życia we wszechświecie, w tym 100 mln na poszukiwanie obcych cywilizacji. Milner zainwestował wcześnie w Facebooka, Twittera i wiele innych firm internetowych, w które każdy chciałby wcześnie zainwestować. Przedtem sfinansował w Rosji przedsiębiorstwo internetowe, które odniosło ogromny sukces. Jego filantropijną wizję można podsumować następująco: jeśli zgodzimy się, że znalezienie dowodów na istnienie obcej cywilizacji jest warte 100 mln dolarów, to dlaczego nie miałoby to być jego 100 mln?

– Jeśli spojrzysz na sprawę w ten sposób, to ma sens – mówi, kiedy spotykamy się w szykownym barze w Dolinie Krzemowej. – Gdyby to miał być miliard rocznie, musielibyśmy porozmawiać.

Opowiada mi o swoim pochodzeniu – o ukończonej fizyce, o trwającej całe życie pasji do astronomii, o rodzicach, którzy nadali mu imię na cześć Jurija Gagarina, który jako pierwszy człowiek znalazł się w kosmosie, siedem miesięcy przed narodzinami Milnera. To było w roku 1961, tym samym, w którym, jak mi przypomina, rozpoczął się program SETI.

– Wszystko jest powiązane – mówi.

Poprzez jedną ze swoich inicjatyw, Breakthrough Listen, Milner zamierza wydać 100 mln dolarów w ciągu 10 lat, w większości poprzez Ośrodek Badawczy SETI na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Inny projekt, Breakthrough Watch, finansuje nową technologię szukania biosygnatur za pomocą Bardzo Dużego Teleskopu Europejskiego Obserwatorium Południowego w Chile.

Najbardziej dalekosiężny – w obu znaczeniach tego słowa – jest program Breakthrough Starshot, w ramach którego Milner inwestuje 100 mln dolarów w zbadanie realności wyprawy do najbliższego systemu gwiezdnego, Alpha Centauri, który obejmuje skalistą planetę Proxima b. Ocena skali tego wyzwania wymaga pewnej perspektywy.