Myśleliśmy, że mikroby mamy już pod kontrolą. Najwyraźniej byliśmy w błędzie. Upał. Wokół jak okiem sięgnąć nic tylko bagna. I komary. Miliony komarów. To pierwsze zauważył Steven Wiersma, gdy tylko latem wysiadł ze swojego samochodu gdzieś w Sirmans na Florydzie. Nic się tutaj nie zmieniło oprócz jednej stosunkowo nowej rzeczy, którą Wiersma – główny stanowy epidemiolog – właśnie przyjechał zbadać.

Jelita tych kłębiących się krwiopijców pełne  były wirusów z dalekiego kraju. Wirusów, które nie widziały zachodniej półkuli do 1999 r., ale natychmiast ją polubiły. Nazwane od swojej ojczyzny – prowincji Zachodniego Nilu w Ugandzie – mikroby uznały Stany Zjednoczone za istny róg obfitości. Pełno tu ptaków, w których można żyć i się namnażać. I mnóstwo komarów przenoszących wirusy z jednego ptaka na drugiego, a co gorsza – jak zaczęło   się regularnie przydarzać – z ptaków na ludzi.

Takich jak 73-letni Seymore Carruthers, który po ukąszeniu przez zawirusowanego komara leżał z zapaleniem mózgu, w śpiączce, w pobliskim szpitalu w Tallahassee. To wysunięty daleko na południe punkt w Stanach, gdzie wirus zawędrował dwa lata po tym, jak pojawił się w stanie Nowy Jork. I złowieszczy dowód na to, że postanowił na stałe pozostać na południu właśnie, w pobliżu milionów starych ludzi, najmniej przygotowanych do walki z zakażeniem.

Rozglądając się po okolicy, Wiersma od razu  dostrzegł, dlaczego Carruthers zachorował. Komary mnożą się w stojącej wodzie, a tej było tu pod dostatkiem, co pozostawało zresztą w bezpośrednim związku z ciągle zwiększającą się liczbą mieszkańców i rosnącą wraz z nimi liczbą zbiorników wodnych. Do bagien dołączyły przydomowe baseny, porzucone wiadra, wanienki dla ptaków... Miliardy komarzych larw kłębiło się w każdej kałuży, nawet w wypełnionych wodą zagłębieniach brezentu okrywającego stojące pod gołym niebem maszyny.

Zupełnie nieoczekiwana epidemia gorączki  Zachodniego Nilu w USA była dla urzędników ochrony zdrowia otrzeźwieniem. Wirus zaatakował dziesiątki tysięcy Amerykanów, kilka tysięcy zapędził do łóżek, a kilkunastu uśmiercił. O wiele poważniejsze jest jednak to, że ten mikrob to w zasadzie drobiazg w porównaniu z wieloma o wiele groźniejszymi sprawcami chorób zakaźnych pojawiających się i powracających na światową arenę.

Jednym ze znanych przykładów jest Ebola,  choć akurat ten wirus jest, jak się okazuje, zbyt groźny nawet dla siebie samego. Ludzkie ofiary zabija bowiem tak szybko, że rzadko zdąża zakazić kolejne, a co za tym idzie – ma nikłe szanse, by rozpętać prawdziwą pandemię. Za to kolejne drobnoustroje – niektóre dobrze znane, inne zupełnie anonimowe – z roku na rok stają się coraz większym zagrożeniem. Przenoszone przez komary wirusy śmiertelnej gorączki krwotocznej Denga i jej bliźniaczej siostry – żółtej febry, z powrotem zadomowiły się w Ameryce Środkowej i Południowej, choć wydawało się, że zniknęły stamtąd już w latach 40. ubiegłego wieku. Denga zawędrowała aż na Karaiby i do południowych stanów USA. W miarę jak naszą   planetę zamieszkuje coraz więcej ludzi, pojawia się też coraz więcej miejsc, w których mogą   się mnożyć komary. A to prosta droga do katastrofy zdrowotnej.

W krajach byłego Związku Radzieckiego i innych rejonach naszego globu coraz częściej występuje gruźlica oporna na działanie nawet najnowszych antybiotyków. Jako choroba przenosząca się niezwykle łatwo drogą oddechową, na najdrobniejszych kropelkach plwociny, a przy tym ściśle powiązana z HIV, gruźlica jest na dogodnej pozycji do wywołania w tym stuleciu pandemii na światową skalę. Podobnie jest z malarią, która już dziś zabija rocznie ok. 1,2 mln osób, ponad połowę ofiar stanowią dzieci, a odpowiedzialne za nią pasożyty z roku na rok stają się coraz bardziej oporne na standardowe leki.

Lista jest długa: gorączka Doliny Ryftowej,  hantawirusy, cholera. W ostatnim ćwierćwieczu co najmniej 20 poważnych chorób wróciło w nowej, jeszcze bardziej śmiercionośnej   albo opornej na leki postaci. W tym samym okresie naukowcy z  całego świata odkryli ponad 30 nowych, nieznanych wcześniej ludzkości chorób, na które nie ma lekarstwa, takich jak gorączka Marburg czy AIDS.




Współczesność uczy pokory, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie, że jeszcze parę dziesięcioleci temu eksperci wieszczyli kres wielu chorób zakaźnych. Wydawało się, że poprawa higieny, kontrola plagi komarów, światowe akcje szczepień i nowe antybiotyki wygrywają z mikrobami. Nasze samozadowolenie rosło w miarę kolejnych zwycięstw. Stwierdziliśmy, że jednokomórkowce nie są żadną konkurencją dla wielkich, rozwiniętych mózgów Homo sapiens.

Tymczasem świat niepostrzeżenie zaczął się  zmieniać. W krajach rozwijających się ludzie wydzierali naturze coraz to nowe, nieznane wcześniej terytoria, na których kłębiła się groźna menażeria bakterii i wirusów głodnych nowych, ciepłokrwistych ofiar. Metropolie krajów rozwijających się stawały się coraz bardziej zatłoczone, a za rosnącą lawinowo liczbą mieszkańców nie nadążały systemy kanalizacji i wodociągów, czyniąc z tych miast istne wylęgarnie nowych chorób. Wojny w krajach, które najmniej mogły sobie na nie pozwolić, wypędziły miliony ludzi z domów do prowizorycznych obozów uchodźców, gdzie rzadko można było mówić o jakichkolwiek warunkach sanitarnych czy opiece medycznej. W dodatku zmieniający się wzorzec temperatur i opadów na naszym globie sprawił, że przenoszące choroby owady poszerzyły swój zasięg występowania.

– Mikroby mają przewagę – mówi Jim Hughes, dyrektor krajowego centrum chorób zakaźnych w Centrum Kontroli i Prewencji Chorób (CDC) w Atlancie. – Ich jest więcej. Kolejne pokolenia pojawiają się co kilkadziesiąt minut, a nie lat. Bardzo szybko ewoluują. W dodatku bezwiednie im pomagamy. Podróżując, przewożąc na wielkie odległości żywność i zwierzęta, nie mówiąc już o niewłaściwym używaniu antybiotyków. Sami się im podkładamy.

Rzecz jasna epidemie to dla ludzkości nic  nowego, ale pod wieloma względami dzisiejsze mikroby mają łatwiejsze życie niż przed wie-kami. W krajach rozwiniętych nowoczesne technologie oraz scentralizowane systemy dystrybucji wody i żywności zwiększają znaczenie nawet takich ognisk choroby, które w innych okolicznościach uznano by za nieistotne. Jak przy skażeniu wód jeziora amerykańskiego Michigan bakterią Cryptosporidium w 1993 r., kiedy poprzez wodę zaraziło się setki tysięcy mieszkańców miasta Milwaukee. Gdy w tym samym roku jedna z sieci fast foodów sprzedała partię niedosmażonych hamburgerów zawierających niebezpieczny szczep pałeczki okrężnicy   (E. coli), zachorowały setki dzieci, a kilkoro zmarło. Niekiedy źródłem licznych ognisk nasilonej biegunki okazywała się „zdrowa” partia kiełków, które wyrosły z zakażonych nasion, a które rozesłano do sklepów w całym kraju. Za przykład takiego typu zatrucia można podać choćby epidemię E. coli w Japonii, w czasie której latem 1996 r. zachorowało 10 tys. osób, a 11 zmarło. W sierpniu 2010 r. w USA wycofano ze sprzedaży 380 mln jaj (1 proc. krajowej produkcji)   z powodu zagrożenia salmonellą, przyniesioną na kurzą fermę przez zakażone gryzonie. Do szpitali zgłosiło się prawie 2000 osób z biegunką.

W dzisiejszym przeludnionym i ściśle powiązanym świecie nawet niewielkie ogniska zakażenia mogą niepostrzeżenie przerodzić się w wielkie epidemie. Jakby tego było mało, tę słabość współczesnych społeczeństw mogą wykorzystać także terroryści, celowo rozsiewając chorobotwórcze zarazki.

Atak bioterrorystyczny, tak samo trudny do  odparcia jak każdy inny akt zbrojnej agresji, łączy w sobie zabójczość mikrobów z ludzką pomysłowością. W niewielkiej fiolce można przechowywać miliardy zakaźnych drobin i przeszmuglować ją przez granicę znacznie łatwiej niż np. głowicę jądrową. Modele komputerowe pokazują, że celowe rozpylenie zarazków ospy prawdziwej mogłoby wywołać niekontrolowaną epidemię niemal jeszcze zanim władze zdążyłyby podjąć działania w celu jej ograniczenia. Zresztą nawet choroba, która nie przenosi się z człowieka na człowieka, taka jak wąglik, może spowodować ogólnonarodowy chaos, jeśli zarazki dostaną się np. do systemu poczty.

Dla terrorysty prawdopodobnie najbardziej  atrakcyjną cechą wszelakiej zarazy jest to, że w sposób niemal nieograniczony potrafi niszczyć społeczny spokój i polityczną stabilność. – Zarazki jak chyba żadna inna broń są zdolne wywoływać panikę i strach – wyjaśnia Michael Osterholm, dyrektor centrum badań chorób zakaźnych na Uniwersytecie Stanu Minnesota. – Strasznym jest być pożartym przez lwa, ale równie przerażającym jest zostać zjedzonym od środka przez jakiegoś złośliwego mikroba, a przy tym patrzeć, jak to samo dzieje się wszędzie wokół nas. To bardzo pierwotny lęk.

W obliczu rozmaitych kosztownych działań skierowanych na walkę z bioterroryzmem umyka nam o wiele bardziej przyziemna,   ale znacznie istotniejsza prawda o chorobach zakaźnych. Otóż nawet bez terrorystów są one przyczyną niewyobrażalnego cierpienia i siłą destabilizującą społeczeństwa. Są przyczyną niemal połowy przedwczesnych (czyli przed 45. rokiem życia) zgonów na świecie. W krajach rozwijających się 30 mln niemowląt nie ma dostępu do szczepień, które w państwach wysoko rozwiniętych są gwarantowane i powszechne. Co roku tylko z powodu odry umiera ich milion. Na obszarach z dobrze rozwiniętą służbą zdrowia to może nie wydawać się oczywiste, ale z punktu widzenia zarazka dzisiejszy świat – ze wszystkimi jego antybiotykami i wymyślnymi szczepionkami – to wciąż niewyczerpany „szwedzki stół”. Pojawiające się ostatnio także na Zachodzie zapomniane już choroby przypominają, że żaden kraj nie jest samotną wyspą.

Epidemie ostatnich lat pokazały nam, że  każde państwo może paść ofiarą zarazy – mówi David Heymann, dyrektor wykonawczy sekcji chorób zakaźnych przy Światowej Organizacji Zdrowia w Genewie. – Politycy muszą zdać sobie sprawę, że niezależnie od pochodzenia mikroby podróżują po całym świecie i mogą zarazić każdego. Żaden kraj, choćby nie wiem jak bogaty czy chroniony, nie może zapewnić sobie zdrowej i bezpiecznej przyszłości tak długo, jak długo w jakimkolwiek punkcie naszej planety istnieje region, w którym bakterie, wirusy i pasożyty mogą się spokojnie mnożyć.


Wrogowie publiczni

Sześć chorób odpowiada za 90 proc. światowej liczby zgonów z powodu chorób  zakaźnych. Różnie się rozprzestrzeniają i ulegają rozmaitym wpływom, ale wciąż  nie udaje się ich kontrolować. Stają się coraz większym zagrożeniem dla globalnego bezpieczeństwa. Podatne na atak są zwłaszcza wielkie miasta krajów rozwijających się.

Grypa

Łatwo ulegające mutacjom wirusy grypy wciąż przybierają nową postać, co sprawia, że co sezon musimy produkować do walki z nimi nowe szczepionki. Ostatnia pandemia sezonu 2009-2010 była łagodna, ale i tak położyła do łóżek 600 tys. osób, zabijając ponad 18 tys., a są to tylko dane zweryfikowane serologicznie.

HIV/AIDS

Przenoszony z wydalinami i wydzielinami wirus nabytego upośledzenia odporności niemal zawsze w końcu pozbawia organizm możliwości walki z zakażeniami. Ponad 70 proc. wszystkich przypadków tej choroby rozpoznano w Afryce subsaharyjskiej.

Choroby biegunkowe

Co roku żyjące w wodzie drobnoustroje  wywołują 4 mld przypadków biegunki. Tymczasem  1 mld ludzi nie ma dostępu do czystej wody  pitnej, a kolejne 2,4 mld obywa się bez kanalizacji. Ostatnia epidemia cholery na Haiti pochłonęła  już ponad 1000 istnień.

Gruźlica

Prątki gruźlicy unoszą się w drobniutkich kropelkach  śliny chorego i z każdym kaszlnięciem lub kichnięciem mogą trafić na inne, podatne płuca. Odkryte w latach 40. XX w. leki hamują rozwój choroby, ale ostatnio gruźlica powraca z nową siłą.

Malaria

Mikroskopijne pasożyty przenoszone ze śliną  zakażonych komarów atakują czerwone krwinki. Globalne ocieplenie poszerzyło zasięg występowania brzęczących nosicieli, narażając na tę chorobę ponad 40 proc. mieszkańców naszego globu.

Odra

Zakaźna infekcja wirusowa mogąca prowadzić do  zapalenia płuc i mózgu to najważniejsza możliwa do uniknięcia dzięki szczepionce (wynalezionej w 1963 r.) przyczyna zgonów dzieci. Ale i tu wygrywamy. Jeszcze 10 lat temu zapadało na nią 30 mln maluchów, ginęło 900 tys. Wystarczyło 10 lat zmasowanych szczepień,  by liczba zgonów na świecie spadła do 242 tys.


Najbardziej śmiercionośne epidemie

W księdze Apokalipsy zaraza była, obok  głodu i wojny, najlepszym kompanem śmierci. Ale co tak naprawdę zabijało naszych pradziadów, często do końca nie wiemy. Przyczyn wielu nie poznamy być może nigdy, bo niektóre mikroby, jak wirusy RNA odpowiedzialne za gorączki krwotoczne, nie zostawiają trwałych śladów w DNA. Tajemnicą pozostają np. „angielskie poty”, które zabijały z piorunującą szybkością i których  w XVI w. bano się bardziej niż dżumy.

DŻUMA

Sądząc z opisów, bakteryjną  dżumą (Yersinia pestis) mogła być plaga zwana dżumą Justyniana, od imienia  rzymskiego cesarza, który też zachorował. W latach 540–590 spustoszyła ona Bizancjum i dotarła m.in. do Afryki Północnej, Azji Środkowej, a w Europie aż do Irlandii, zabijając na zajętych terenach połowę ludności, może nawet 100 mln ludzi. W Konstantynopolu zmarło 40 proc. mieszkańców, w szczycie zachorowań ginęło ich 5 tys. dziennie.

W XIV w. kilkoma falami przetoczyła  się przez Europę osławiona czarna śmierć (rycina z prawej), zabijając  według różnych szacunków od 1/4  do 1/3 jej mieszkańców (nawet 50 mln).

Na całym świecie życie oddało wtedy  75–200 mln osób. Większość naukowców była zdania, że zarazę wywołała pałeczka dżumy, którą przenoszą pchły bytujące na szczurach. Byli jednak i tacy, którzy twierdzili, że dżuma dotarła do Europy dopiero w XVI/XVII w., zaś za czarną śmiercią stała raczej wirusowa gorączka krwotoczna podobna do znanych dziś Ebola i Marburg, tylko o dłuższym (do 32 dni) okresie wylęgania, więc bardziej zdolna do wywołania epidemii. Dopiero wykonane ostatnio badania genetyczne jednoznacznie wskazały na Y. pestis.

Epidemie dżumy dymieniczej pojawiały  się w Europie regularnie aż do XVIII w. Ta, która wybuchła we Włoszech w 1629 r.,  znana jest pod nazwą wielkiej dżumy mediolańskiej. W ciągu dwóch lat zabiła ok. 280 tys. ludzi, z czego w Mediolanie  60 tys. ze 130 tys. mieszkańców, a także 46 tys. spośród 140 tys. Wenecjan.

CHOLERA

Jej pandemie gnębiły ludzkość  od 1816 r. do lat 60. XX w. W Indiach od 1817 r. przez ponad cztery dekady z powodu odwodnienia zmarło 40 mln ludzi, w Europie i Ameryce Płn. 100 tys.

TYFUS

W Atenach podczas II wojny  peloponeskiej w 430 r. p.n.e. wybuchła epidemia, która zabiła 1/3 mieszkańców miasta. Wcześniej brano pod uwagę odrę, ospę, tyfus, wąglik oraz dżumę. „Szalę zwycięstwa” na korzyść tyfusu, czyli duru brzusznego, przechyliły badania zębów trzech ofiar tej zarazy – zaświadczyły,  że to on zdziesiątkował Ateńczyków.

Epidemia tyfusu plamistego była  również jedną z przyczyn klęsk i odwrotu Napoleona i jego wojsk z Rosji. Z choroby zmarło wówczas 220 tys. żołnierzy, czyli więcej niż zginęło w walkach.

OSPA

W Europie ospa była znana od bardzo dawna, co dało jej mieszkańcom pewną odporność, ale w XV w. zarazek ten nabrał wiatru w żagle, docierając do obu Ameryk z pierwszymi europejskimi konkwistadorami, i skuteczniej od nich Biali zaczęli używać chorób jako broni biologicznej, wysyłając do indiańskich rezerwatów koce po chorych na odrę, ospę czy tyfus. wyniszczył cywilizacje Inków i Azteków.  Szacuje się, że tylko do 1595 r.  europejskie mikroby uśmierciły ponad  18 mln rdzennych Amerykanów. Później było jeszcze gorzej, bo biali zaczęli używać chorób jako broni biologicznej,  np. wysyłając do rezerwatów koce po chorych na odrę, ospę czy tyfus. W XVI w.  Hiszpanie sprowadzili plagi na Wyspy Kanaryjskie, niszcząc całą populację Guanczów. W 1518 r. wyniszczyli ospą połowę rdzennych mieszkańców Kuby. Do Australii ospę zawleczono w latach 1789 i 1829, co niemal unicestwiło Aborygenów.

Jeszcze w 1963 r. epidemię czarnej ospy (Variola vera) przeżyła Polska. Jej źródłem był podobno tajny agent wywiadu, który przyleciał z Indii do Wrocławia. Pewnie dlatego stan epidemii ogłoszono dopiero po kilku tygodniach od pierwszych zachorowań. Miasto zostało na kilka tygodni odcięte od reszty kraju kordonem sanitarnym. Około 2 tys. tzw. kontaktów, czyli osób podejrzanych o styczność z wirusem, odizolowano w specjalnych ośrodkach. W sumie zachorowało 99 osób, z czego siedem zmarło. Szczepieniami przeciw ospie objęto wszystkich wrocławian (500 tys.), a w całej Polsce 8,2 mln osób.


Wiek mikrobów

Niezależnie od tego, czy atakują z ziemi,  wody czy powietrza, spadochronowym desantem, czy dywanowym nalotem, mikroby mają jeden cel: rozmnożyć się i zająć kolejne terytoria. A my w wyniku postępującej globalizacji znakomicie im to ułatwiamy. Weźmy choćby epidemię SARS, czyli ostrej niewydolności oddechowej, z 2003 r. Ten mikrob nie przenosi się jakoś szczególnie efektywnie. Potrzebuje bliskiego kontaktu (np. przez kaszlnięcie) i... gospodarza o specyficznym „genetycznym garniturze”, jaki najczęściej spotyka się wśród mieszkańców południowo-wschodniej Azji, gdzie epidemia miała swój początek. Można powiedzieć, że mieliśmy szczęście, bo być może dlatego nie rozprzestrzenił się na innych kontynentach, mimo że dotarł tam szybko. Wystarczyło kilka dni, by pojawił się w Europie, Kanadzie i na Bliskim Wschodzie. Kwarantanny zakładane w miejscach, gdzie ujawniono przypadki zachorowań, izolacja osób, które mogły zetknąć się z chorymi, zakaz importu zwierząt i towarów, a nawet ograniczenia w ruchu lotniczym na niewiele się zdały. Dzisiejsze mikroby mogą dotrzeć praktycznie wszędzie w ciągu   24 godzin. Jeszcze zanim ludzie „na miejscu” zorientują się, że grozi im epidemia.

Ograniczenia ekspansji wiążą się bardziej  z samymi mikrobami bądź ich wrażliwością na niesprzyjające w nowym miejscu okoliczności niż z efektywnością naszego arsenału działań. Szczepienia są skuteczne przeciwko niektórym, ale nie wszystkim zarazkom. Przykładem niech będzie HIV – prace nad szczepionką trwają już od dawna, a efektów nie widać. Dlaczego? Bo wirus atakuje właśnie te komórki, które w zdrowym organizmie zajmują się walką z mikrobami. Podobnie antybiotyki. Kiedyś wydawały się cudowną bronią, a dziś tracą skuteczność w błyskawicznym tempie. Bywa, że zanim jeszcze nowy preparat trafi na rynek, już istnieją szczepy na niego oporne. W połowie ubiegłego wieku w szpitalach pojawiły się pierwsze bakterie oporne na większość znanych antybiotyków. Dziś najbardziej znaną – wielolekoopornego gronkowca złocistego (MRSA) – można już spotkać nie tylko na oddziałach intensywnej terapii, ale i na ulicy. W Europie stał się sprawcą kilku ognisk ciężkiego zapalenia płuc i posocznicy (sepsy). Jego najnowsza odmiana, VISA, nie ginie nawet w obecności tzw. antybiotyków ostatniej szansy: wankomycyny i teikoplaniny.

Tymczasem koncerny farmaceutyczne jeszcze do niedawna nie kwapiły się do badań nad nowymi antybiotykami, ponieważ nie widziały w tym potencjalnych zysków. W ciągu 5 lat w Stanach Zjednoczonych wprowadzono na rynek zaledwie trzy leki z tej grupy! Nic dziwnego, że tak duże zainteresowanie wzbudził niedawno ujawniony nowy antybiotyk firmy Glaxo, ukryty na razie pod kryptonimem GSK 299423. W testach dowiedziono jego skuteczności m.in. w odniesieniu do gronkowców MRSA i groźnych szczepów E. coli.

Wielkim sprzymierzeńcem w walce z odwiecznym wrogiem okazała się w nowym stuleciu informacja. Doświadczenie z 2003 r. wystarczyło, żeby przy kolejnym ognisku SARS wykrytym w Chinach w 2004 r. sieć informacyjna zadziałała o wiele szybciej – dzięki temu epidemię zdołano zdusić w zarodku. W przypadku zeszłorocznej świńskiej grypy szybka wymiana informacji nie zapobiegła wprawdzie rozprzestrzenieniu się wirusa, ale pozwoliła o wiele sprawniej zgromadzić arsenał do walki z nim – zarówno szczepionki, jak i leki. WHO z uwagą monitoruje też wirusy ptasiej grypy podtypu H5N1. Od czasu pierwszego wykrycia wirusa zaraziło się nim 508 osób w 15 krajach, z czego 303 zmarły. Niby niewiele, ale po pierwsze – śmiertelność w tych zakażeniach wynosi 60 proc. (w zwyczajnej grypie nie przekracza 0,1 proc., a w słynnej hiszpance sięgała 2,5–4 proc.). Po drugie zaś H5N1 nie umie – na razie – przenosić się z człowieka na człowieka. Może atakować tylko od ptaków. Jak na tak nieefektywny sposób przenoszenia jest skutecznym zabójcą. I strach pomyśleć, co się stanie, gdy w wyniku jakiegoś genetycznego skoku umiejętność takową posiądzie. Bo że tak się stanie, eksperci nie mają wątpliwości. Nie potrafią   tylko powiedzieć, kiedy to nastąpi. Być może stąd wzięła się światowa nadgorliwość przy ogłaszaniu pandemii grypy A H1N1. To był sposób na przetestowanie gotowości do działania. Czy się udało? Trudno powiedzieć, bo przebieg choroby, łagodny jak przy zwykłej, sezonowej grypie sprawił, że wielu chorych nie szukało pomocy lekarskiej.

Duży postęp dokonał się za to w produkcji grypowych szczepionek. Ocenia się, że koncerny farmaceutyczne potrafią dziś wyprodukować przed sezonem około miliarda dawek, jeśli tylko   wystąpi takie zapotrzebowanie. Co ważne, znacznie skrócono sam cykl produkcji. Nadal nie wiadomo jednak, czy to wystarczy na wypadek prawdziwej pandemii, przy której WHO ocenia zapotrzebowanie na blisko 7 mld dawek w ciągu pół roku.

Z grypą, jak się zdaje, jesteśmy oswojeni. Co  innego choroby, o których przynajmniej w naszej części świata już zapomnieliśmy albo wydawało nam się, że mamy je pod kontrolą. Okazuje się, że cichcem, chyłkiem, milczkiem pojawiły się znowu. Tak jest w przypadku gruźlicy. Co prawda w Polsce liczba zakażeń spada, ale nadal mamy 5 do 8 mln osób (głównie starszych) prątkujących, czyli takich, które w przeszłości zakaziły się tą bakterią, a teraz   z jakichś przyczyn choroba się u nich uaktywniła. Co gorsza, tuż za naszymi wschodnimi granicami gruźlica jest nie tylko o wiele bardziej rozpowszechniona, ale i groźniejsza, bo oporna na większość standardowych preparatów. To z kolei jest skutkiem wyjątkowej przemyślności mikroba, który w obliczu trucizny zapada w swoisty sen, nie mnoży się i dzięki temu unika zniszczenia. Dlatego leki przeciwgruźlicze trzeba podawać przez wiele miesięcy, a to sprzyja... ich nieprzyjmowaniu. Pacjenci sądzą, że skoro lepiej się czują, to już się leczyć nie muszą. Zarazek tylko na to czeka.

Do tego Europa Wschodnia stała się w ostatniej dekadzie jednym z nielicznych rejonów świata, w którym szaleje AIDS. Liczba zakażonych w tym okresie wzrosła z ok. 530 tys. w 2000 r. do 1,4 mln w roku 2009, zaś liczba zgonów wzrosła aż czterokrotnie, do ok. 76 tys.


Największym rezerwuarem wirusa stały się  Ukraina i Federacja Rosyjska. W Rosji ponad 1/3 z 1,8 mln narkomanów żyje z HIV, a na Ukrainie zakażonych jest już ponad 1 proc. dorosłych. W pięciu krajach regionu częstość zakażeń wzrosła o ponad 25 proc. Tymczasem AIDS to dla gruźlicy prawdziwa drabina do sukcesu, bo wśród zakażonych HIV zapadalność na gruźlicę jest 30-krotnie wyższa niż w zdrowej populacji. W naszym regionie liczba nowych zachorowań na gruźlicę nie spada od lat 90., przy czym większość to gruźlica lekooporna, której w 2008 r. odnotowano pół miliona przypadków. Powagę problemu ilustruje fakt, że w tym samym czasie w 34 krajach Afryki liczba nowych infekcji zmalała o 25 proc.

Wciąż nie udaje się też wyeliminować polio,  i to mimo dostępności skutecznych szczepionek. W 2010 r. epidemia wybuchła w Tadżykistanie (450 chorych dzieci), ogniska choroby zanotowano też na terenie Federacji Rosyjskiej i byłych republik Zakaukazia. Tylko dzięki zmasowanym akcjom szczepień zdołano ograniczyć rozprzestrzenianie wirusa.

Aby nie malować obrazu w zbyt czarnych  barwach, trzeba przyznać, że na wielu frontach wojny z mikrobami odnosimy też sukcesy. W  2009 r. Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła, że okołoporodowe zakażenia tężcem udało się wyeliminować na całym świecie prócz siedmiu krajów w Afryce i czterech w Azji. Wszystko dzięki programowi szczepień kosztującemu zaledwie 1,2 dol. za trzy dawki. Szacuje się, że te działania co roku ratują życie 180 tys. noworodków. Sukcesem jest też program szczepień noworodków przeciwko żółtaczce zakaźnej (WZW typu B) wprowadzony już w 164 krajach oraz szczepienia przeciwko pałeczce Haemophilus influenzae typu B, które stosuje rutynowo 108 państw.

Szczepienia stają się bronią w walce z chorobami, które na pozór nie mają z mikrobami wiele wspólnego, takimi jak rak szyjki macicy. Nadal jednak nie umiemy skonstruować szczepionki na HIV, zapalenie wątroby typu C, malarię czy gruźlicę. Z tej czwórki tylko prątki mają się czego obawiać, bo trzy nowe potencjalne szczepionki wydają się bardzo obiecujące.

Na koniec dobra wiadomość dla zagrypionych: do drugiej fazy badań klinicznych weszła niedawno szczepionka o nazwie Multimeric-001, która ma chronić nas przed większością szczepów wirusa na wiele sezonów. Do tego przypominające dawki trzeba by przyjmować najwyżej co 3–5 lat. Cóż, trzymamy kciuki. Do 2011 r., kiedy to mają być znane pierwsze wyniki szerszych testów.


10 MITÓW O SZCZEPIENIACH

1. choroby znikną w miarę poprawy warunków sanitarnych – szczepienia nie są konieczne.

FAKT: Poprawa higieny chroni przed wieloma chorobami zakaźnymi, takimi jak cholera czy WZW A, ale większość mikrobów szerzy się niezależnie od tego, jak czyści jesteśmy. Bez szczepień choroby, o których zdążyliśmy już zapomnieć, powrócą.

2. często chorują także osoby szczepione.

FAKT: Żadna szczepionka nie daje stuprocentowej ochrony, ale większość chorych nie była wcześniej szczepiona lub zrobiono to źle. 90 proc. stwierdzonych w 2009 r. przypadków odry dotknęło osoby, które nie przyjęły dwóch zalecanych dawek szczepionki.

3. szczepionki moGą mieć wieLe ciężkich efektów ubocznych, a nawet być przyczyną Śmierci.

FAKT: Szczepionki mają działania niepożądane, ale żadne nie są tak ciężkie jak sama choroba, której mają zapobiegać. Polio może wywołać paraliż, odra – zapalenie opon mózgowych i ślepotę.

4. szczepionki wieLowaLentne, np. przeciw durowi, tężcowi i krztuścowi (diteper) oraz polio, mogą być przyczyną tzw. nagłej śmierci łóżeczkowej.

FAKT: Szczepionki te podaje się niemowlętom w okresie największego narażenia na nagłą śmierć łóżeczkową, ale nie udowodniono żadnego związku
między nimi a przypadkami takiej śmierci niemowląt.

5. w Europie nie warto się szczepić,  bo choroby zakaźne są niemal wyeliminowane.

FAKT: W 2009 r. ponad 82 proc. wszystkich zachorowań na odrę stwierdzono w Europie Zachodniej, bo odsetek szczepionych dzieci spadł tu poniżej 95 proc., czyli poziomu, przy którym ryzyko epidemii jest minimalne.

6. choroby dziecięce trzeba przejść, to część procesu dorastania.

FAKT: Większość dzieci przechodzi te zakażenia łagodnie, ale odra, świnka i różyczka mogą prowadzić do poważnych powikłań, takich jak głuchota, ślepota czy bezpłodność, zwłaszcza u dorosłych, którym „nie udało się” zachorować w dzieciństwie.

7. podawanie wielu szczepionek jednocześnie przeładowuje układ odpornościowy dziecka.

FAKT: Układ immunologiczny codziennie spotyka setki obcych cząsteczek, które musi rozpoznać i zaklasyfikować jako przyjazne, obojętne, szkodliwe. Szczepionki nie przydają mu więc zbyt wiele pracy.

8. zwykła grypa jest niegroźna.

FAKT: Sezonowa grypa zabija co roku 0,5 mln ludzi. Choroba jest szczególnie groźna dla małych dzieci, osób starszych, z chorobami płuc, układu krążenia i z upośledzonym układem odpornościowym.

9. szczepionki przeciw grypie nie są zbyt skuteczne.

FAKT: Chronią ok. 70 proc. zaszczepionych. To, co wielu uznaje za grypę, może być wywołane zupełnie innym wirusem albo typem wirusa, którego nie uwzględniono w szczepionce.

10. przechorowanie daje lepszą odporność niż szczepienie.

FAKT: Choroba daje układowi odpornościowemu dokładniejsze informacje o agresorze niż szczepionka, ale zawarte w niej fragmenty mikroba wystarczają do zapamiętania go i skutecznej walki.

Informacje za serwisem WHO