Shangri-La to fikcyjna kraina w Himalajach, położona w Tybecie u podnóża góry Karakal (wyższej niż Mount Everest), stworzona przez Jamesa Hiltona w powieści „Zaginiony horyzont”. Choć od premiery poczytnej lektury mija 90 lat, marzenie o lepszym świecie nie ustaje. Jak wygląda życie w „tybetańskiej krainie szczęśliwości”? Przeczytajcie reportaż ze szczytu świata. 

Shangri-La – reportaż z mitycznej krainy szczęśliwości

Grupa rozradowanych turystów ze wschodnich Chin stara się poruszyć olbrzymim tybetańskim młynem modlitewnym. Wysoki na 15 m, średnicy sięgającej 7,5 m Młyn Modlitewny Szczęśliwego Zwycięstwa ozdobiony został płaskorzeźbami obrazującymi 56 chińskich grup etnicznych współdziałających ze sobą w harmonii.

Ubrani w brązowe szaty mnisi z ogolonymi głowami przybywają na pomoc turystom, którzy próbowali pchnąć młyn przeciwnie do biegu wskazówek zegara, czyli – według założeń tybetańskiego buddyzmu – w złą stronę. Mnisi odwracają kierunek obrotu młyna i rozkręcają go niczym gargantuiczny bąk-zabawkę.

Czyjś telefon rozbrzmiewa dźwiękami chińskiego przeboju. Kobieta w liliowych rajstopach sięga do olbrzymiej torebki. Mężczyzna w garniturze zaczyna przeszukiwać kieszenie skórzanego płaszcza. Dzwoniący telefon należy jednak do jednego z mnichów, który z fałd swojej szaty wydobywa aparat. Patrząc na rozciągające się u swoich stóp miasto, wykrzykuje coś do słuchawki.

Widać stąd hotel Paradise, pięciogwiazdkowego olbrzyma otaczającego basen pływacki i plastikową replikę świętej góry Kawagebo. Wokół rozciągają się rzędy betonowych bloków. Dalej, oparty o zbocze wzgórza, stoi odnowiony XVII-wieczny klasztor Ganden Sumtseling, nieco mniejsza, lecz równie imponująca wersja tybetańskiego kompleksu klasztornego Potala, błyszcząca pośród dymów unoszących się nad miastem niczym pałac z baśni.

Witajcie w Shangri-La! Dziesięć lat temu była to uboga wioska położona na krawędzi Płaskowyżu Tybetańskiego. Dziś, po zakrojonej na olbrzymią skalę rozbudowie, znajduje się tutaj jedna z najpopularniejszych atrakcji turystycznych, przejście prowadzące do mieszczącego się na północnym zachodzie prowincji Junnan systemu rezerwatów przyrody noszącego nazwę Chroniona Strefa Trzech Rzek Równoległych i wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Przed dekadą wioska zaczęła zmieniać się w miasteczko duchów, złożone z opuszczonych domów i piaszczystych dróg. Większość mieszkańców porzuciła tradycyjne domostwa – obszerne, przypominające górskie chaty budynki o kamiennych ścianach i dachach podpartych pięknymi drewnianymi belkami – i wprowadziła się do mieszkań wyposażonych w bieżącą wodę i kanalizację. Historyczna część wioski została skazana na zagładę.

Ocalenie przyniosła turystyka. Tybetańskie budownictwo wiejskie zostało odkryte ponownie jako unikatowa forma architektury, z której można czerpać zyski. Modernizacja rozpoczęła się natychmiast. Pod krętymi dróżkami położono rury doprowadzające wodę i odprowadzające nieczystości. Pojawiła się elektryczność i Internet. Stare domy przebudowano, zamieniając w modne sklepy. Nowe obiekty handlowe wznoszono w tym samym stylu, jednak aby przyciągnąć chińskich turystów, dodano im ozdobne fasady z rzeźbionymi smokami, łabędziami i tygrysami. Zadziałało: w zeszłym roku Shangri-La odwiedziło ponad 3 mln turystów, z czego 90 proc. stanowili Chińczycy.

W 2001 r. nazwę chińskiego regionu Zhongdian zmieniono na Shangri-La / Fot. Dario Mitidieri/Getty Images

Spójrzmy na przykład na kobietę w czarnych skórzanych spodniach, która wysiada z hummera na parkingu przed klasztorem Sumtseling. Odkłada torebkę i wspina się na grzbiet kolorowo przybranego jaka, którego prowadzi ubrany w odświętny strój Tybetańczyk uzbrojony w tradycyjny miecz. Jej przyjaciele robią zdjęcia. Równie dobrze mogłaby wspinać się na grzbiet konia w Deadwood w Dakocie Południowej czy pozować do zdjęć obok byka w Jackson Hole w Wyoming.

Podobnie jak kultura Indian Ameryki Północnej, tak i dziedzictwo Tybetańczyków uległo komercjalizacji. W historycznych miasteczkach olśniewające bogactwem sklepy sprzedają podrabianą tybetańską biżuterię, noże oraz futra – cętkowana skóra dzikich kotów często okazuje się przefarbowaną psią skórą – które zastąpiły kury i świnie zajmujące niegdyś partery domostw w Shangri-La.

Turyści i mnisi odchodzą od młyna modlitewnego, zmęczeni próbami poruszenia tej gigantycznej pozłacanej karuzeli. Wtedy zbliża się do niego starsza kobieta, buddystka. Ma na sobie tradycyjną wełnianą szatę, straszliwie ubrudzoną. Widać w czasie długiej pielgrzymki wielokrotnie padała ze zmęczenia. Palce przesuwają się po złożonym ze 108 paciorków różańcu i słychać cichy szept mantry om mani padme hum, która ma zapewnić współczucie i oświecenie. Kobieta chwyta za korbę olbrzymiego wału i wykorzystując cały swój ciężar, z religijnym oddaniem rozkręca młyn.

Shangri-La – kraina stworzona przez Jamesa Hiltona

W odróżnieniu od innych miejsc o mitycznych nazwach, takich jak Timbuktu czy Machu Picchu, Shangri-La nigdy wcześniej nie istniała. Sama nazwa pochodzi z opublikowanej w 1933 r. powieści Jamesa Hiltona Zaginiony horyzont, opowiadającej historię rozbitków ocalałych z katastrofy lotniczej, którym udało się odnaleźć drogę do utopijnego klasztoru Shangri-La położonego w odludnych partiach Tybetu.

W książce klasztor został założony w XVIII w. przez katolickiego misjonarza Perraulta, a rządzony był przez najwyższego lamę. Budowla stała u stóp świetlistej góry Karakal. Będąc domem dla ponad 50 mnichów z całego świata pogrążonych w duchowych poszukiwaniach, stanowiła kopalnię ludzkiej mądrości i łączyła… to, co najlepsze w kulturach Wschodu i Zachodu. W połowie powieści okazuje się, że najwyższym lamą jest sam Perrault, żyjący od ponad 200 lat w dobrej formie dzięki głębokim studiom, niezmąconemu spokojowi Shangri-La i odizolowaniu od świata, bezmyślnie zdążającego ku wojnie i zagładzie.

Na szczycie wzgórza klasztor Songzanlin w Shangri-La / Fot. Dario Mitidieri/Getty Images

Uznaje się, że pisząc o Shangri-La, Hilton czerpał inspirację z publikacji ekscentrycznego botanika Josepha Rocka, którego opowieści o odkryciach i przygodach w odludnym Junnanie oraz innych miejscach publikowane były na łamach naszego magazynu w latach 1922–1935. Słynący z gwałtownego charakteru Rock prowadził wyprawy, szukając egzotycznych roślin oraz nieznanych kultur. Opisywał przeprawę przez Mekong za pomocą trawersu linowego, napady rozbójników, tajemnicze rytuały i spotkania z królami. Ekstrawagancja Rocka musiała w jakiś sposób rozpalić wyobraźnię Hiltona – brytyjskiego romantyka, który opublikował 22 powieści.

Hilton czerpał również ze starszych źródeł. Shangri-La brzmi – i niemal na pewno do niej nawiązuje – podobnie jak Shambhala, słowo w tybetańskim buddyzmie oznaczające raj na ziemi, miejsce, w którym nie ma wojen i cierpienia, a wszyscy ludzie żyją w pokoju i harmonii dzięki medytacjom i samodyscyplinie. W buddyjskich tekstach Shambhala położona jest u stóp kryształowej góry w Himalajach, a jej mieszkańcy nie są skażeni chciwością i korupcją. Dla urodzonego w 1900 r. Hiltona, naocznego świadka ogromu zniszczeń przyniesionych przez I wojnę światową i kryzys lat 30., ta fascynująca wschodnia legenda musiała mieć olbrzymią moc oddziaływania.

Największą wadą zaginionego horyzontu jest cecha właściwa wszystkim powieściom opisującym utopijne krainy: autor zdaje się nie dostrzegać negatywnych, choć równie powszechnych ludzkich uczuć, takich jak zazdrość, pożądanie, chciwość czy ambicja. W rezultacie Shangri-La sprawia wrażenie wielkiego uproszczenia, którego przeciwieństwem jest dzisiejsze miasto o tej samej nazwie, miejsce skomplikowane i wprawiające w zakłopotanie.

Zhongdian stał się Shangri-La

W swoim poprzednim wcieleniu Shangri-La było położonym na wysokości 3 160 m miastem Zhongdian, punktem handlowym usytuowanym nieco na wschód od najgłębszych i najbardziej malowniczych wąwozów na świecie. Trzy wielkie rzeki – Jangcy, Mekong i Saluin rozdzielone górskimi łańcuchami i znane miejscowym jako Jinsha, Lancang i Nu – spływają z Himalajów na wschód, potem kierują się na południe, przez jakiś czas tworząc trzy równoległe koryta, by w końcu rozejść się w różnych kierunkach. W tej odległej krainie w latach 20. i 30. XX w. swoich odkryć dokonywał Joseph Rock.

Od tego czasu jednak wiele się tu zmieniło. W latach 50. rozpoczęto wielką wycinkę lasów. Gdy przez góry poprowadzono drogi, po tysiącach hektarów starodrzewu pozostały tylko nagie zbocza. W połowie lat 90. ponad 80 proc. całkowitego dochodu tych regionów pochodziło z wyrębu i przemysłu drzewnego. W 1998 r. z powodu nadmiernej wycinki w zlewisku Jinshy rzeka wystąpiła z brzegów. Śmierć poniosło prawie 4 tysiące osób, a miliony zostały pozbawione dachu nad głową. W rezultacie chiński rząd wprowadził oficjalny zakaz przemysłowego wyrębu w regionie Trzech Rzek.

Tybetańska wioska u podnóża Himalajów w prowincji Syczuan w Chinach / Fot. Dario Mitidieri/Getty Images

Zhongdian, zmuszone do całkowitej reformy swej gospodarki, przestawiło się na turystykę i zaczęło czerpać zyski z unikatowej architektury i olśniewających krajobrazów. W 2001 r. wpływy z turystyki po raz pierwszy przekroczyły sumę dochodów uzyskiwanych uprzednio z wyrębu drzew. W tym samym roku, po prowadzonej na dużą skalę akcji lobbingowej, urzędnicy regionalni zdołali uzyskać w Pekinie zgodę na zmianę nazwy miasta i okręgu na Shangri-La, co było doskonałym chwytem marketingowym. W kolejnym roku zbudowano Młyn Modlitewny Szczęśliwego Zwycięstwa, a hotele i sklepy z pamiątkami zaczęły rozkwitać niczym grzyby matsutake zbierane latem przez Tybetańczyków i eksportowane do Japonii.

Zasilane monsunowymi deszczami trzy wielkie rzeki wyżłobiły oszałamiające wąwozy, sięgające często 3 km głębokości, czyli ponaddwukrotnie więcej niż średnia głębokość Wielkiego Kanionu Kolorado. Na terenie wpisanym na Listę UNESCO znajduje się też ponad setka szczytów przekraczających 5 000 m. Dzięki takim różnicom wysokości na obszarze kilku kilometrów można odnaleźć rośliny i zwierzęta przynależne zarówno do ekosystemów podzwrotnikowych, jak i arktycznych.

Strefa Trzech Równoległych Rzek

Strefa Trzech Równoległych Rzek to tereny porośnięte przez 6 tys. gatunków roślin – ponad 200 rodzajów rododendronów, 300 gatunków drzew nadających się do wyrębu oraz ok. 500 ziół leczniczych. Przy takim zróżnicowaniu flory fauna jest równie imponująca. Można tu napotkać co najmniej 173 gatunki ssaków, w tym tak rzadkie, jak pantera mglista czy goral brunatny, oraz ponad 400 gatunków ptaków. Oddzielone od siebie nieprzebytymi rzekami i górami ludy rozwinęły oryginalne tradycje. Przy Trzech Równoległych Rzekach żyją przedstawiciele co najmniej 12 grup etnicznych.

Umieszczenie na Liście UNESCO wiąże się z nakazem ochrony zróżnicowania kulturowego i przyrodniczego, dlatego fakt, że same rzeki nie podlegają statutowej ochronie, ma wydźwięk nieco ironiczny. Jednym z powodów jest osadnictwo na ich brzegach. Jednak wyłączenie ich z programu ochrony ma jeszcze jeden cel: Chiny ciągle potrzebują olbrzymich ilości energii. 80 proc. elektryczności dostarczają elektrownie zasilane węglem, które powodują olbrzymie zanieczyszczenia, groźne dla zdrowia milionów obywateli tego kraju.

Elektrownie wodne, generujące dzisiaj 15 proc. chińskiej elektryczności, stanowią oczywistą, choć kontrowersyjną alternatywę. Na Jinshy (górnym biegu Jangcy) ma powstać 12 zapór, a budowa pierwszych czterech już się rozpoczęła. Trzy zapory przecinają Lancang (górny bieg Mekongu), dwie kolejne właśnie powstają, a w planach jest budowa dziewięciu nowych. Na Nu (górnym biegu Saluinu) wzniesiono jedynie dwie, jednak w 2003 r. ogłoszono plan postawienia kolejnych 13 tam.

– Zapory na Nu stały się przedmiotem ogólnochińskiej debaty – mówi Yu Xiaogang, założyciel organizacji Zielone Zlewisko. Jak na razie Yu wraz z naukowcami i dziennikarzami zajmującymi się ekologią zdołali zablokować budowę kolejnych tam na Nu i doprowadzić do zredukowania liczby planowanych z 13 do 4.

Yaki pasące się na poboczu drogi z Shangri La / Fot. Dario Mitidieri/Getty Images

Podczas gdy do najbliższego z monumentalnych wąwozów łatwo dotrzeć z hoteli w Shangri-La, to w okolicy samego miasta biologicznego zróżnicowania charakterystycznego dla regionu Trzech Równoległych Rzek niemal nie widać. Jeśli gdzieś istnieje inne Shangri-La – odosobniona kraina niebiańskiego spokoju, która przypominałaby urzekający mit – to musi leżeć tam, gdzie Rock odkrył czarującą, choć surową krainę przekształconą w raj w powieści Hiltona. Tam właśnie wyruszyłem, aby odnaleźć Shangri-La bliższe wizji pisarza.

W poszukiwaniu Shangri-La 

Przedzierając się przez zaspy pod łukiem utworzonym przez flagi modlitewne łopocące w silnym wietrze, zostaliśmy z moim towarzyszem Rickiem Kentem dosłownie zdmuchnięci z położonej na wysokości 4 815 m przełęczy Shu i przerzuceni z prowincji Junnan do Tybetu. Przeszliśmy z rozlewiska Lancang do rozlewiska Nu. Odległość między obiema rzekami w prostej linii wynosi 35 km, jednak prostą drogą pokonać tego terenu nie można.

Dwudniowa wspinaczka na przełęcz rozpoczyna się na wysokości 2 150 m, gdzie nurt Lancang jest szeroki i brunatny od mułu, a wzgórza porośnięte są kaktusami – w dolinie tak ciepłej, że uprawia się w niej winorośl. Każde 300 m wspinaczki ponad rzeką wprowadza w nową krainę zoogeograficzną: las pełen pożółkłych liści zaścielających ścieżki; cichy, cienisty wiecznie zielony las z drzewami o szerokich liściach, należący do strefy umiarkowanej las iglasty, gdzie ostre sosnowe igły oplecione są porostami; alpejskie łąki z zielonymi źdźbłami traw wychylającymi się spod śniegu.

A nad tym wszystkim, niczym olbrzym wynurzający się z mgieł, góruje Kawagebo (6 740 m), której wierzchołek pokrywają budzące grozę nawisy śnieżne. W 1991 r. na jej zboczu zginęło w lawinie 17 alpinistów. Dziś wspinaczka została tu zakazana – z szacunku dla sakralnego charakteru góry. Kawagebo to jeden z najświętszych szczytów w tybetańskim folklorze. Co roku tysiące buddyjskich pielgrzymów okrążają ów masyw podczas trwającej dwa tygodnie kory, by zapewnić sobie oczyszczenie duszy, a tym samym pomyślniejszą reinkarnację.

Oszałamiający krajobraz w pobliżu przełęczy Hongla w prowincji Yunnan w Chinach / Fot. Dario Mitidieri/Getty Images

Czasy się jednak zmieniają. Pierwszą grupę pielgrzymów usłyszeliśmy dużo wcześniej, niż zdołaliśmy ją zobaczyć – sami młodzi, rozśpiewani i chichoczący Tybetańczycy. Minęli nas niczym trupa cyrkowa. Nie dla nich posępna powaga – pielgrzymka to zabawa. Jeden uniósł w powietrze odtwarzacz plików MP3, a muzyka odkręcona była na cały regulator.

Prowadzący wciąż w dół szlak, półmetrowej głębokości ścieżka wydeptana w miękkich skałach, staje się tak stromy, że kolejne zakręty wypadają co kilka metrów. Śnieg ustępuje miejsca kamiennym osuwiskom, następnie pojawia się las. W punkcie widokowym moim oczom ukazuje się inny świat. Setki metrów poniżej, w krętej dolinie u stóp porośniętego starodrzewem urwiska, widać prostokąt szmaragdowej zieleni – oto kolejna wizja Shangri-La.

Dotarcie do tego czarującego miejsca zajmuje wiele godzin wędrówki. Czeka na nas mężczyzna niosący wiązkę chrustu na plecach, który nas poprowadzi. Przechodzimy pod olbrzymim drzewem orzechowym, pomiędzy płochliwymi świniami i obojętnymi kozami, poprzez kamienne ogrodzenie, ścieżką pośród pól jęczmienia wprost do pobielonego wapnem tybetańskiego domostwa, które przypomina fortecę. Pociągamy za rzemień dzwonka wiszącego nad pochyłym wejściem i otwierają się niewielkie drzwi, przez które wkraczamy w XV wiek. Zgarbiona kobieta wita nas gestem obu dłoni i częstuje herbatą z masłem z mleka jaków. Potem znika.

Układ pięter ma tradycyjny tybetański charakter: w centrum znajduje się duże, otwarte atrium wpuszczające do wewnątrz promienie słońca. Drewniana balustrada, na której ustawiono doniczki z ziołami, otacza atrium na wysokości pierwszego piętra, chroniąc raczkujące dzieci przed upadkiem na parter, gdzie trzymane są kury i świnie. Po drewnianej drabince można wspiąć się na dach. Jego płaska, gliniana powierzchnia pełni funkcję magazynu na suszącą się żywność i paszę dla zwierząt.

W domostwie mieszkają dziadkowie, rodzice, dzieci oraz jeden z wujków, ale całością rządzi żylasta kobieta, która powitała nas na progu. Ponad balustradą wylewa prosiętom pomyje z wiadra, potem wychodzi, by wydoić krowy, nakarmić konie i ubić masło.

Nocą w domu panuje nieprzenikniona ciemność i mróz. Ciszę rozdziera przeraźliwe skrzypienie. Patriarcha obraca metalową korbą przymocowaną do ściany i nawija kabel. Po zablokowaniu korby we właściwym miejscu w całym domu zapalają się rozwieszone w różnych miejscach żarówki. Jak się okazuje, kabel sięga aż do strumienia położonego niedaleko zabudowań. Tam przyczepiono go do drewnianego koryta. Kręcenie korbą naciąga kabel, koryto się unosi, woda zaczyna wpadać do dużej drewnianej beczki. U jej spodu znajduje się plastikowa rura, która doprowadza wodę do napędzanego nią niewielkiego generatora.

Na stole pojawia się kolacja: ryż oraz różne dodatki – tłuszcz wieprzowy z sosem czosnkowym, mięso jaka z papryką, smażone warzywa, szklanki z przepalającym gardło winem jęczmiennym, a na deser jabłka. Patriarcha otwiera drewnianą komodę i naciska guzik na pilocie – będzie oglądał mecz.

Jak wygląda życie w Shangri-La? / Fot. Dario Mitidieri/Getty Images

 

Kobiety wstają z łóżek na kilka godzin przed świtem, przynoszą drewno i wodę, doją i karmią zwierzęta. Młoda matka imieniem Snaw nalewa nam herbatę z masłem. Ma 17 lat. Jej trzymiesięczne dziecko cierpi na bliżej nieokreślone schorzenie. Marzy o opuszczeniu tego miejsca – mojej krainy szczęśliwości – i przeprowadzce do prawdziwego miasta Shangri-La. Słyszała, że kobiety w jej wieku chodzą tam do szkoły, a w soboty na zakupy, spacerując po deptaku.

Marzenia młodych kobiet czasem się spełniają, czego przykładem jest Yang Jifang. Ta wysoka, piękna 22-latka z plemienia Naxi zdobyła dyplom Wschodniotybetańskiego Instytutu Kształcenia działającego w Shangri-La. Nauczyła się tam angielskiego i obsługi komputerów; dziś pracuje jako przewodniczka w biurze turystycznym wyspecjalizowanym w trekkingach. Dorobiła się mieszkania, co miesiąc jednak wraca do rodzinnej wioski, przywożąc pieniądze i lekarstwa dla rodziców.

Instytut kształcenia został założony w 2004 r. przez Bena Hillmana, profesora Australian National University, specjalisty do spraw rozwoju zachodnich Chin. Szkoła prowadzi 16-tygodniowe, w pełni refundowane intensywne kursy zawodowe, które pomagają uczniom z terenów wiejskich w zdobyciu umiejętności potrzebnych do pracy w miastach. Przyjezdni mają zapewniony internat oraz posiłki.

– Kultura nieustannie się zmienia – twierdzi Hillman, sugerując, bym nie patrzył na współczesne Shangri-La okiem romantyka. Siedzimy na starówce w kawiarni Raven, słuchamy Boba Dylana i pijemy piwo. Raven powstała na miejscu warsztatu szewskiego – w menu jest tybetańskie ciasto marchewkowe, a na ścianie wisi plakat z Johnem Coltrane’em. Właściciele pochodzą ze Seattle i Londynu, a lokal prowadzą zatrudnione przez nich Tybetanki.

– Rozwój gospodarczy może pomóc w ponownym rozbudzeniu zainteresowania tradycyjną kulturą, ale związana z tym komercjalizacja zawsze ją wypacza – mówi Hillman. – Nie sądzę, byśmy mogli oceniać to zjawisko, pomijając pewnego rodzaju elitaryzm polegający na tym, że bogaci szczęśliwcy, których stać na odwiedzanie odległych zakątków świata, chcą traktować je niczym kulturowe zoo.

Hillman twierdzi, że prawdziwym wyzwaniem dla mniejszości zamieszkujących Shangri-La jest zdobycie umiejętności niezbędnych do przetrwania w nowoczesnym świecie. – To jest ludność rolniczo-pasterska, prowadząca samowystarczalne gospodarstwa, w których uprawia się jęczmień, hoduje jaki i świnie. Nie są to umiejętności przydatne współczesnym młodym ludziom.

Na pierwszym skrzyżowaniu na drodze prowadzącej z lotniska stoi wielka biała stupa, święta budowla, którą buddyści okrążają zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Jednak samochody skręcające na skrzyżowaniu muszą objeżdżać ją w przeciwnym kierunku. W związku z tym wracające do domu kobiety, zgięte pod ciężarem niesionej na plecach kukurydzy, oraz mężczyźni pędzący stada jaków, którzy okrążają stupę zgodnie z wielowiekową tradycją, wchodzą wprost pod koła autobusów wyładowanych turystami. Oczywiście, zdarzały się wypadki, ale wszystko to jakoś działa.

„Shangri-La. Raj w budowie” na Millennium Docs Against Gravity

W świat tybetańskiej utopii zabierają nas także Mirka Duijn i Nina Spiering, czyli reżyserki filmu „Shangri-La. Raj w budowie”, który premierowo będzie można zobaczyć podczas jubileuszowej, 20. edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity.

Dokument jest niejako kontynuacją słynnej powieści Jamesa Hiltona z 1933 roku. Mirka Duijn, jedna z twórczyń produkcji, rusza w podróż do Tybetu, by odpowiedzieć na pytanie, czy mityczna kraina szczęśliwości istnieje, a opisane przez autora wydarzenia jakoby miały miejsce w rzeczywistości. Przypomnijmy, że angielski pisarz opisał losy czterech bohaterów, którzy po tym, jak rozbijają się samolotem w górach Kunlun, odkrywają krainę pełną szczęścia i harmonii, zarządzaną przez tybetańskich duchownych.

Jak to możliwe, że fikcyjne zdarzenia na stałe wpisały się w historię tego miejsca? Aby poznać odpowiedź na to pytanie, zachęcamy do udziału w tegorocznej edycji Millennium Docs Against Gravity, w czasu którego odbędzie się premierowy pokaz filmu „Shangri-La. Raj w budowie”. Największy festiwal filmów dokumentalnych w Polsce potrwa od 12 do 21 maja w kinach w 8 polskich miastach (Warszawa, Wrocław, Gdynia, Poznań, Katowice, Łódź, Bydgoszcz i Lublin) oraz od 23 maja do 4 czerwca online na mdag.pl.

Hasło tegorocznej edycji MDAG brzmi „Nie bądź obojętny_a” i odwołuje się do słynnych słów Mariana Turskiego, które stały się także hasłem obchodów 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim organizowanych przez Muzeum POLIN. Te słowa korespondują z misją Millennium Docs Against Gravity oraz prezentowanym na festiwalu od lat programem filmowym. To wyraz wartości, które towarzyszą festiwalowi od początku istnienia – uważności i wrażliwości na otaczających nas ludzi.

„National Geographic Polska" jest patronem medialnym festiwalu Millennium Docs Against Gravity.