Jakieś 120 km na południowy wschód od rodzinnego gospodarstwa Marcellego, Carmelina Colantuono, należąca do czwartego pokolenia serowarów i hodowców trzody mlecznej, także praktykuje transhumancję. Ona robi to w siodle, przeganiając należące do rodziny 300 krów, głównie rasy podolica, ponad 150 km, aby dotrzeć na i wrócić z zimowych pastwisk. Wielokrotnie nagradzany ser produkowany przez Colantuono – caciocavallo – pachnący dzikimi trawami i ziołami Apulii i Molise, podawany jest w restauracjach od Rzymu po Manhattan.

Niezależnie od tego, gdzie była praktykowana, transhumancja kształtowała krajobrazy. Przez tysiąclecia kapliczki, kościółki, zajazdy, a w końcu nawet wioski pojawiały się wzdłuż szlaków pasterzy. W Molise starożytne miasteczko Saepinum powstało przy jednym z głównych włoskich tratturi. Mówi się, że zostało nazwane od licznych zagród dla owiec (saepire po łacinie znaczy „ogrodzić”). Widniejący na jednej z bram napis z 168 r. n.e. zabrania mieszkańcom miasteczka krzywdzenia pasterzy przechodzących obok tratturo.

W Grecji Monopatia była jedynym sposobem na kontakt pomiędzy odseparowanymi na wszelkie inne sposoby społecznościami górskimi i nadmorskimi – wzdłuż jej szlaków kwitł handel, a nawet miłość. W pasterskiej wiosce Voskina leżącej na północ od Babali pewna przyjaciółka zajmująca się robieniem serów opowiedziała mi historię o tym, jak niespełna 60 lat wcześniej wyszła za młodego mężczyznę z nadmorskiej wioski oddalonej o dzień drogi pieszo od jej domu rodzinnego. Małżeństwo zaaranżował ojciec dziewczyny, który chodząc po szlakach, szukał odpowiedniego partnera dla swojej córki. Taka praktyka – powiedziała – była wówczas czymś powszechnym.

To transhumancji zawdzięczamy jodłowanie i róg alpejski, i niezliczone ludowe piosenki, wiersze, święta i festiwale, które rozkwitały, gdy nadchodzili pasterze. W Madrycie co roku w październiku podczas Fiesta de la Transhumancia przez samo serce hiszpańskiej stolicy przeganianych jest ok. 2 tys. owiec. Gdy pasterze i ich stada dotrą do centrum miasta, gromadzą się na eleganckim Plaza de Cibeles z neoklasycystycznymi rzeźbami i fontannami. Tam płacą burmistrzowi, który przewodzi całemu spektaklowi, 50 maravedis al millar – opłatę nałożoną w 1418 r. należną od tysiąca (millar) sztuk owiec.

Badania wykazały, że od Hiszpanii, przez Tyrol, aż po borealne pastwiska Norwegii szlaki transhumancji wspierają bioróżnorodność, łącząc łąki i lasy, często w regionach rozczłonkowanych zabudową i intensywnymi uprawami rolniczymi. Są także korytarzami migracyjnymi dla dzikich zwierząt i siedliskami flory i fauny. Zwolennicy umieszczenia transhumancji na liście UNESCO twierdzą także, że praktyka ta jest bardziej przyjazna dla środowiska niż intensywna hodowla trzody.

Badania poświęcone „tradycyjnej wiedzy ekologicznej” pasterzy praktykujących transhumancję w Hiszpanii pokazują, że taka wiedza – na temat flory, fauny i zjawisk naturalnych wynikających z kultury mającej od stuleci bezpośredni kontakt ze środowiskiem naturalnym – pomaga ludziom w adaptowaniu się do zmian klimatycznych i skutecznej ochronie ziemi. Marcelli opowiada, że jako dziecko wciąż słyszał: „jeśli nie będziesz się uczył, będziesz musiał pasać owce”. I stał się zaprzeczeniem tej prawdy. Skończył studia – ekonomię i handel na Uniwersytecie Sapienza w Rzymie – a pracę dyplomową napisał o wykorzystaniu zrównoważonych metod hodowli owiec w celu stymulowania wiejskiej gospodarki regionu Abruzja.

W 1977 r., trzy lata przed ukończeniem studiów, przeniósł się w rodzinne strony i zaczął hodować owce. Wraz z nim przyjechała tam Manuela Cozzi i razem stworzyli gospodarstwo La Porta dei Parchi.

Dziś Marcelli i Cozzi prowadzą je ze swoją 34-letnią córką Violą i 32-letnim synem Jacopo. Viola, która studiowała malarstwo i wzornictwo przemysłowe we Florencji, wiedziona tą samą pasją, która zainspirowała jej rodziców, dziś jest głównym serowarem w gospodarstwie i szefem kuchni agroturystycznej restauracji, a także prezeską regionalnej spółdzielni owczarskiej.

– W przeszłości w Abruzji było miliony owiec – mówi. – Teraz jest ich co najwyżej 200 tys. Hodujemy je, bo mamy nadzieję, że zachęcimy do tego innych. Praktykujemy transhumancję, bo to jest dobre dla zdrowia zwierząt i dla tego miejsca. To część górskiej kultury, którą chcemy podtrzymywać.

Nad transhumancją wisi wiele zagrożeń: od klimatycznych, które mogą zmieniać szatę roślinną, przez demografię, po ewoluujące polityki i modele zagospodarowania terenu. Z czasem niektóre szlaki uczęszczane przez stada przeistoczyły się w drogi dla pojazdów. Inne przecinają się z autostradami lub liniami kolejowymi.

Pastwiska przekształca się w tereny uprawne. Młodzi wyjeżdżają z wiosek lub nie są zainteresowani pielęgnowaniem tradycyjnego sposobu życia swoich rodzin. Mimo iż włoskie tratturi są własnością publiczną, Colantuono musi uzyskać pozwolenie na przekroczenie autostrady, a także przejście przez wioski i miasteczka, aby móc co roku poprowadzić swoje stado do i z Apulii. Dla Marcellego wyzwania to nie tylko drapieżniki zagrażające stadom, ale też politycy, którzy jego zdaniem tworzą nieprzyjazne rolnikom regulacje prawne.

Viola Marcelli jest wdzięczna za decyzję UNESCO. Ma nadzieję, że pomoże to sprawić, iż transhumancja, i ogólnie rolnictwo na małą skalę, będzie dla jej rodziny i innych bardziej opłacalne.

– Bycie rolnikiem to ciężka praca – stwierdza. – Ale warto stawiać czoło wyzwaniom – dodaje. – Owce, pastwisko, mleko, ser, który robimy, transhumancja, one są częścią Abruzji i Włoch od tysięcy lat. Są krwiobiegiem tego miejsca. Są duszą naszych ludzi.