To co czasami nazywane jest nowym ateizmem rozpoczęło się w połowie pierwszej dekady XXI wieku. To były lata wojny, kiedy Islam przedstawiano jako zagrożenie, a chrześcijaństwo wpływało na politykę Stanów Zjednoczonych, zarówno krajową jak i zagraniczną, co było szczególnie widoczne w napędzanych wiarą głosowaniach przeciwko małżeństwom tej samej płci.
 

W Stanach Zjednoczonych wielu stanowych legislatorów nadal posługuje się wąską interpretacją zasad chrześcijańskich, by odmówić usług osobom homoseksualnym i odpowiednich toalet transgenderystom.
 

Jednak gwałtowna reakcja obywateli na religijną legislację jest teraz jeszcze szybsza i ostrzejsza niż kiedykolwiek. Europejczycy zdecydowanie chcą poruszać temat islamofobii i działań, które mogłyby stworzyć konflikt z „szybko powiększającą się resztą”.
 

Porównując z poprzednimi kampaniami w amerykańskich wyborach prezydenckich, w tym roku religia usuwa się w cień. Donald Trump na pozór nie jest religijny (a jego zainteresowanie elektoratem ewangelikalnym stawia pod znakiem zapytania trwałość i motyw religijnych praw). Hillary Clinton powiedziała, że „robienie kampanii o wierze nie przychodzi jej naturalnie”. A z kolei Bernie Sanders nie jest „aktywnie związany” z żadną religią. Ich powściągliwość w tej kwestii odzwierciedla preferencje drugiej największej grupy religijnej w kraju, w którym chcą rządzić. Nie licząc Teda Cruza, czołowi kandydaci nie chcą rozmawiać o religii. Liczba Amerykanów opowiadająca się w kabinie do głosowania za boską interwencją zmniejsza się.
 

Przy całej pracy jaką grupy świeckie wykonują, by promować zrozumienie dla bezwyznaniowców, prawdopodobnie najskuteczniejsze będą zniechęcenie i upływ czasu. Podczas gdy świeccy milenialsi dorastają i rodzą dzieci, jedyną niedzielną tradycją poranną, jaką mogą przekazać, i co do tego wszyscy na świecie są zgodni, to: brunch.