– Tak generalnie działa percepcja człowieka – powiedział van Bavel. – W pierwszym ułamku sekundy oceniamy ludzi pod kątem ich przynależności grupowej. Troska o członkostwo w grupie nie jest czymś, czego musisz się uczyć, jak czytania albo prowadzenia auta. To coś, co robisz automatycznie, coś jak oddychanie. W rzeczywistości znaczna część naszej wrażliwości na grupę rozwija się na długo przed opanowaniem mowy. Bardzo małe dzieci wolą dorosłych podobnych do tych, którzy się nimi opiekują, od tych, którzy wyglądają inaczej. I bardziej lubią dźwięki języka, który słyszały w łonie matki i na początku życia, niż obcą mowę. Te preferencje trwają. W dorosłym życiu większość z nas lepiej rozpoznaje twarze i odczytuje emocje ludzi, którzy wyglądają i zachowują się tak jak my. 

Przywrócony pokój

Kiedy ich spotkałem w październiku zeszłego roku, Solomon Igbawua i Dahiru Bala brali udział w ogólnym zebraniu społeczności Tivów i Hausa-Fulanich. Po raz pierwszy od trzech lat, odkąd rozpoczął się kryzys, Tiv taki jak Igbawua był gotów odwiedzić znajome niegdyś Daudu. Spotkanie rozpoczęło się od modlitw (chrześcijańskiej i muzułmańskiej), po których nastąpiły przemówienia sławiące przywrócony pokój. Potem rozmawiałem z ludźmi z obu stron. Opowiadali o tym, jak tracili bliskich, domy, jak ukrywali się w buszu, stając się uchodźcami. A mimo to twierdzili, że teraz się dogadują.

Igbawua i Bala mówią, że znów mogą być przyjaciółmi. Po chwili z meczetu rozległo się wezwanie do modlitwy. Co jakiś czas z pobliskiego poligonu wojskowego dawał się słyszeć potężny huk, który budził przerażenie w kozach i kurach, co skłaniało ludzi do śmiechu i żartów. Trudno było sobie wyobrazić, że ci uprzejmi, odprężeni ludzie mogli się bać i nienawidzić nawzajem. Uderzająca zmiana. To wyglądało tak, jakby pasterze i rolnicy zażyli jakiś lek, który stłumił lęk i nienawiść, przywracając zaufanie i sympatię dla osób spoza własnej grupy. I w pewnym sensie tak się stało. Ale to nie była tabletka.

W 2015 r. ekipa pozarządowej organizacji Mercy Corps przybyła do Zongo i Daudu wraz z lokalnymi grupami pokojowymi. Przedstawili ofertę. Organizacja miała dostarczyć środki do budowy wierconych studni. Dzięki nim obie osady zyskałyby czystą wodę. Ich mieszkańcy mieli wziąć udział w programie uczącym negocjacji i zapobiegania konfliktom. Potem mieli wykorzystać zdobyte umiejętności do wspólnego wykonania odwiertów i ich eksploatacji. Ten program, opracowany przez specjalistów z zakresu nauk społecznych w oparciu o to, co wiadomo na temat ludzkiej grupowości, jest jednym z przykładów tego, w jaki sposób naukowcy próbują zastosować swoje teorie w przypadkach rzeczywistych konfliktów typu My przeciw Nim.

– Chodzi o to, by osłabić psychologiczne korzyści z konfliktu i zwiększyć psychologiczne korzyści ze współpracy – mówi Christopher Grady, student wydziału nauk politycznych Uniwersytetu Illinois w Urbana-Champaign, który pomaga w analizie skutków projektu. Arthur Martirosyan z firmy CMPartners, który opracował program szkoleniowy, mówi, że aby zostać dobrym negocjatorem, trzeba postępować „niemal jak przy medytacji – powstrzymywać się przed działaniem”.

– Tu chodzi o to, żeby sobie powiedzieć: „Rozumiem tę sytuację, a ponieważ ją rozumiem, wiem, że może we mnie wywołać bardzo destrukcyjne emocje. Chcę zachować kontrolę”. Nie ma jednej teorii wyjaśniającej, dlaczego ludzie padają ofiarą nastawienia My przeciwko Nim. Nie ma też jednego podejścia do prób wydostania się z tej pułapki.

Lecz coraz większa liczba badaczy pracujących nad tym problemem stosuje wspólną metodę naukową. Zaczynają od dających się potwierdzić faktów związanych z ludzkimi umysłami, zachowaniem i społeczeństwem. Wykorzystują je do opracowania działań interwencyjnych. Potem testują te działania tak jak firma farmaceutyczna nowy lek: ludzie pozostający w konflikcie są losowo dzieleni na grupy, z których jedna jest „leczona”, a druga nie. Następnie badacze porównują grupy, aby ocenić, czy działania rzeczywiście doprowadziły do spadku przemocy i większej sprawiedliwości.