O śmierci króla nie wolno było rozmawiać. Tym, którzy by się jednak odważyli, groziło wieloletnie więzienie. Na straży zakazu stały podsłuchy, cenzura i słynny artykuł 112 o obrazie majestatu: Kto znieważa, obraża lub grozi królowi, królowej, następcy tronu lub regentowi, podlega karze pozbawienia wolności od lat 3 do 15. A głośne dywagacje o śmierci monarchy były uznawane właśnie za myślenie życzeniowe i groźby.

W zeszłym roku dwóch studentów trafiło za kraty za to, że w teatralnej scence, którą odgrywali, znaleziono podobieństwa do epizodu z życia króla – nawiązywał do wypadku samochodowego, w którym Rama IX stracił oko. Jednak ostatnimi czasy cenzura sięgnęła nowych szczytów absurdu. 37 lat więzienia dostał człowiek, który wyśmiewał się w internecie z królewskiego psa. Nic nie mogło jednak powstrzymać końca panowania Bhumibola. Sędziwy Rama IX coraz rzadziej występował publicznie, więcej czasu spędzał w szpitalach niż poza nimi. Do wiadomości publicznej przeciekały informacje o transfuzjach krwi, infekcjach narządów wewnętrznych, wysokich gorączkach. Wraz z kolejnymi wiadomościami o pogarszającym się stanie zdrowia rósł też niepokój o przyszłość kraju i samej monarchii. Ale na Tajlandczyków wciąż patrzyły wszechobecne portrety króla wyzierające ze złotych ram, wiszące na skrzyżowaniach ulic, w urzędach i szkołach, w ich własnych domach.

O wspaniałości monarchy przypominały banknoty z jego podobizną i filmy puszczane w kinach przed każdym seansem. Król Bhumibol miał w Tajlandii status niemal boga. Dla obywateli był wszechmogący, wszechwiedzący, doskonały. Prócz znakomitego władcy, wzoru do naśladowania, widziano w nim także świetnego fotografa, saksofonistę, żeglarza, wynalazcę. Większości z nich skutecznie to wmówiono. Przez 70 lat panowania mógł się nawet wydać nieśmiertelny. Oddani Tajlandczycy zawsze przychodzili pod szpital, by w razie potrzeby wymodlić ukochanemu królowi szybki powrót do zdrowia. Tym razem nie było inaczej.

Informacje o ciężkim stanie monarchy przywiodły tłumy pod szpital Siriraj, w którym przebywał. Ubrani na żółto i różowo – czyli w kolory, które miały sprzyjać Ramie IX – składali ręce, palili świeczki i oddawali się rytuałom. Ale 13 października ich prośby nie zostały wysłuchane. O 15.52 król zmarł.

Dzień, w którym pękło serce

Jako pierwszy wiadomość przekazał znany komentator tajlandzkiej polityki Andrew Marshall, dziennikarz, który nie chcąc podporządkować się cenzurze, musiał opuścić Tajlandię. Nie był to pierwszy raz, kiedy Marshall spekulował na temat śmierci króla, lecz tym razem przeciek z dworu okazał się prawdziwy. Oficjalne oświadczenie wydano dopiero wieczorem.

Weerasak Khobkhet, któremu powierzono zadanie odczytania oświadczenia, długo zastanawiał się, czy mu podoła. Ten doświadczony spiker telewizyjny na wieść o śmierci władcy zaniósł się płaczem. Zaczął więc modlić się do króla, by ten go wsparł i pomógł wypełnić obowiązek.

– Wkrótce po zakończeniu odczytywania tej smutnej wiadomości załamałem się ponownie. To był najgorszy moment w moim życiu. Wiedziałem, że taka jest rzeczywistość i że kiedyś będziemy musieli się z nią zmierzyć, mimo to nadal jest to bolesne – powiedział Thai Rath Online.

– Siedziałam przed włączonym telewizorem bez ruchu. Złożyłam ręce do modlitwy, powtarzając w myślach: „To nieprawda, jeszcze nie, niemożliwe”. Komunikat nadano po 20, może 21. Zaraz po nim po policzkach spłynęły mi łzy – wspomina ten smutny wieczór Sukhon, mieszkanka Bangkoku. – Tak bardzo go kochaliśmy...

Ludzie wylegli na ulice i zaczęli gromadzić się pod budynkiem szpitala. W ciągu pierwszej doby od podania informacji o śmierci Bhumibola ok. 400 osób szukało pomocy medycznej, nie mogąc poradzić sobie z traumą. W większości skarżyli się na kłopoty z sercem. Pochód, który następnego dnia towarzyszył przetransportowaniu ciała Ramy IX do Wielkiego Pałacu, liczył 500 tys. osób. Do stolicy zjeżdżali się ludzie z całego kraju. Kolejki, by po raz ostatni ujrzeć króla, stały dnie i noce.

Tajlandzkie profile społecznościowe zalała żałobna czerń i niezliczone pęknięte serca. Ci, którzy nie przyłączyli się do zbiorowych lamentów, narażeni byli na nieprzyjemności – zdarzały się nawet ataki na ludzi, którzy nie przywdziali żałobnej czerni.