Zamiast tego skupiła się na przekształceniu ich wspólnych terenów w cudowny zestaw parków narodowych rozrzuconych na obszarze Chile i Argentyny. Zajęło to trzy lata, ale nabierało szybkości. W ciągu dwóch tygodni od pogrzebu męża Kris zawarła porozumienie chroniące ogromny ekosystem bagien w północnej Argentynie znany jako Iberá. A pod koniec marca 2019 r. sfinalizowała umowę z rządem Chile, w ramach której połączono 400 tys. ha należących do Tompkinsów z 4 mln ha terenów rządowych, tworząc pięć nowych parków narodowych i powiększając trzy inne. To, co kiedyś było prywatnym rezerwatem Pumalín, jest obecnie dobrem społecznym – Parkiem Narodowym Pumalín Douglas Tompkins.

Po lunchu w pensjonacie Kris zabiera mnie na spacer po okolicy. Za główną siedzibą Parku Narodowego Patagonia droga dojazdowa prowadzi do ścieżki biegnącej w górę strumienia. Zatrzymujemy się przy maleńkim cmentarzu otoczonym płotem z kamiennymi słupkami. Jest na nim 10 grobów oznaczonych drewnianymi krzyżami i małymi kapliczkami oraz jedna pionowa kamienna płyta z napisem: „DOUGLAS RAINSFORD TOMPKINS Birdie & Lolo 03-1943 -12-2015”.

Pracownicy kazali umieścić ten napis, nie pytając jej o zdanie, ale Tompkins mówi, że jej to pasuje. Podchodzi rzeczowo do rozmów o mężu i jego śmierci, ale rzeczowość nie oznacza braku emocji, toteż czasami przychodzi na grób i kładzie się w milczeniu na trawie, wspominając Douga.

Ścieżka wije się po kamienistych zboczachi trawiastych równinach porośniętych zaokrąglonymi, kolczastymi krzewami Anarthrophyllum o żółtych kwiatach, które z daleka wyglądają jak koralowce. Przekracza strumień, pnie się ku obozowisku, prostemu, ale dobrze utrzymanemu, po czym zawraca ku siedzibie parku.
W pewnym momencie dostrzegam kupkę wysuszonych białawych odchodów. Tak, to puma, mówi Tompkins, podnosząc grudkę i rozłamując ją, żeby pokazać mi zbitą sierść. Wzrost populacji pumy w dolinie Chacabuco jest jednym  z wymiarów przywracania dzikości będącego ważnym celem na ziemiach Tompkinsów w Chile i Argentynie, które utraciły znaczną część swojej pierwotnej fauny. Przywracanie dzikości oznacza więcej pum i huemali (południowoandyjskich jeleni będących gatunkiem zagrożonym),a także nandu plamistych (dużych nielotnych ptaków), tutaj, w Parku Narodowym Patagonia, oraz w innych miejscach, gdzie się je odtwarza i reintrodukuje.

To działanie budzi też kontrowersje, zwłaszcza wtedy, gdy oznacza powrót drapieżników, takich jak puma albo (na argentyńskim mokradłach Iberá) jaguar. Może do tego doprowadzić jedynie połączenie odwagi i cierpliwości, a tę cierpliwość w znacznym stopniu przejawia Kris Tompkins.

– Doug działał gwałtownie, jakby rzucał bomby – powiedział mi Gil Butler, kolejny filantrop oddany ochronie przyrody. – Kris mówi „Załatwmy to”.

 

Weterynarz Jorge Peńa trzyma na kolanach sarniaka pampasowego, opiekując się nim podczas podróż do nowego siedliska w parku Iberá. To uśpione zwierzę było jednym z kilku przewiezionych helikopterem z obszaru zagrożonego przez rozrastające się plantacje drzew.

 

Para młodych nandu plamistych wyklutych w centrum hodowlanym wyjdzie na teren ośrodka aklimatyzacyjnego, gdzie ptaki pozostaną przez miesiąc lub dwa przed wypuszczeniem do Parku Narodowego Patagonia. Plan przywracania dzikości przewiduje wypuszczanie 10–20 nielotów rocznie.

 

Po stronie argentyńskiej inicjatywy Tompkinsów zmierzające do przywracania dzikości przebiegają sprawnie w Esteros del Iberá, w północno-wschodniej części kraju. To rozległy, grząski ekosystem, zawiła mozaika kanałów wypełnionych ciemną wodą, trzęsawisk, lagun, połaci pływającej roślinności, pagórków na tyle wysokich i suchych, by mogły na nich rosnąć skrawki lasu, oraz fragmentów sawanny. Mnóstwo tu kajmanów i wodnych ptaków, a przy odrobinie szczęścia można też dostrzec żółtą anakondę. Słońce zalewa to wszystko blaskiem – nazwa regionu pochodzi z języka guarani, w którym y berá oznacza „lśniące wody”.

Iberá leży w prowincji Corrientes, wiejskim na ogół regionie graniczącym z Paragwajem, Urugwajem i Brazylią. Silne są tu wpływy rodzimej kultury i języka guarani oraz etos pogranicznej niezależności. Od stu lat hodowano tu niewielkie ilości bydła i polowano, by zdobyć mięso i skóry. Miejscowi często podróżowali łodziami lub jeździli konno przez wodę, ale suchego lądu było zbyt mało, żeby mogło się z niego utrzymać wielu ludzi. Myślano o tym, by w przyszłości uprawiać tu ryż na skalę komercyjną i sadzić plantacje sosen.

Potem, w 1997 r., przypadkowo pojawił się Doug Tompkins. Zaintrygowało go to miejsce i pewnego letniego dnia przyleciał z żoną, żeby jej je pokazać.

– Wysiedliśmy z samolotu, a ja powiedziałam „Hej, wynośmy się stąd” – wspomina Kris. „Tu jest gorąco, pełno robactwa, płasko jak na patelni. Wsiadajmy do samolotu”.

Ale Doug dostrzegł coś, czego ona nie widziała – bioróżnorodność i możliwości, jakie stwarzał ten teren – i kupił ranczo na wyspie pośrodku wielkiego bagna, wcale z nią tego nie uzgadniając, co zdarzało się rzadko. To ranczo, Estancia San Alonso, zostało przyczółkiem Tompkinsa w regionie Iberá i w końcu, z uwagi na swe oddalenie, stało się miejscem, gdzie mógł rozpocząć swój najbardziej spektakularny akt przywracania dzikości – reintrodukcję jaguarów.

Nieopodal budynku mieszkalnego w San Alonso stoi kilka zagród – mocnych płotów z metalowych prętów oraz stalowych pięciometrowych słupów zakończonych poprzeczkami z drutem pod napięciem po wewnętrznej stronie, uniemożliwiającym zwierzętom wydostanie się na zewnątrz. Jaguary bywają niespokojne, zwłaszcza trzymane w zamknięciu, a są silne.