Jego plan przywrócenia na ranczu rodzimej roślinności przerodził się w coś większego. Tompkins stworzył i zasilał finansowo prywatną fundację Conservation Land Trust, dokonując poprzez nią zakupów, których celem było połączenie dwóch w większości dzikich obszarów,  – Pumalínu Północ i Pumalínu Południe. Pomiędzy nimi leżała inna działka, o nazwie Huinay, należąca wtedy do Papieskiego Uniwersytetu w Valparaíso, który chciał ją sprzedać. Jednak wpływowe czynniki polityczne, w tym ówczesny prezydent Eduardo Frei Ruiz-Tagle, były temu przeciwne. W tym momencie wkroczyła na scenę Kris McDivitt, emerytowana od niedawna dyrektorka innej firmy odzieżowej, o nazwie Patagonia. Kris wniosła własny majątek i przekonania, bardzo podobne do tych, które reprezentował Doug Tompkins. Pobrali się w 1994 r.

Kris Tompkins jest drobną, energiczną kobietą o żywej inteligencji. Snuje wspomnienia bez popadania w egzaltację. Huinay, owszem, było fragmentem, który połączyłby Pumalín, mówi mi. Miał jakieś 340 km2, nie był duży w porównaniu z Pumalínem Północ czy Południe, ale spinał długie chilijskie terytorium w jednym z jego najwęższych miejsc, między zatoką Ancud i szczytami Andów. Próby jego zakupu przez Tompkinsów zrodziły podejrzenia, opór i niechęć. Oskarżano ich o to, że ten zakup i ochrona wyłączy z produkcji ziemię uprawną. Że likwidują miejsca pracy. Że budują sobie w Chile „lenno”.

 

Kris Tompkins z organizacji Tompkins Conservation stoi nad laguną La Pepa, w chilijskim Parku Narodowym Patagonia. Odradzający się las stanowi schronienie dla coraz większej populacji huemali, zagrożonych andyjskich jeleni. – Krajobraz bez dzikiej fauny to tylko sceneria – mówi Kris. Jej mąż i partner Doug Tompkins (z lewej wraz z nią w 2010 r.) zmarł w wyniku wypadku na kajaku w 2015 r.

 

 

 

Takie reakcje były żywe do końca lat 90. i na początku bieżącego stulecia, w miarę jak małżeństwo kupowało i obejmowało ochroną kolejne tereny w Chile (łącznie z doliną Chacabuco, w której siedzimy teraz oboje). W rzeczywistości ich celem w Pumalínie było kupno ziemi, utworzenie chronionego parku i oddanie go społeczeństwu. Lecz Chile nie ma tradycji prywatnej filantropii poza projektami kościelnymi i edukacyjnymi. Taka niepojęta szczodrość wydawała się w najlepszym razie paternalistyczna, a w najgorszym złowroga. Huinay było szczególnie drażliwą kwestią, bo choć niewielkie, rozciągało się od granicy do granicy. Krytycy twierdzili, że jeśli bogaci gringos staną się właścicielami tego terenu, kraj będzie przecięty na pół.

– Przez cztery czy pięć lat pogardzano nami– mówi Kris Tompkins.