Opowiedz jak w twoim przypadku wygląda praca koncepcyjna. Czy wychodzisz w teren z pierwszym zamysłem, wyobrażeniem tego, co chcesz uchwycić i potem czekasz na idealny moment? Czy raczej idziesz „na plan” bez żadnych założeń, „na żywca”, i obserwujesz co się wydarzy? 

Nigdy nie jadę w teren bez planowania. Każdy wyjazd jest związany z długimi i żmudnymi przygotowaniami. Co będzie tematem, gdzie i kiedy najlepiej się pojawić, jak zachowuje się dany zwierzak. Na co mogę sobie pozwolić, a czego pod żadnym pozorem nie można robić, aby nie szkodzić zwierzakom, jakiej pogody się spodziewać, gdzie będzie słońce, gdzie będzie księżyc albo droga mleczna. Im więcej czasu poświęcimy przed wyjazdem na przygotowania, tym lepszy efekt uzyskamy w terenie i tym łatwiej będzie nam zrealizować dany materiał.

Oczywiście jest cała masa rzeczy, która się zmieni albo rzeczy, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Wtedy trzeba improwizować i dopasować się do warunków. To momenty, kiedy fotografowanie jest „na żywca”, tak więc jest trochę tego i tego. 

Makaki w świątyni małp. Monkey Temple, Kathmandu Olympus OM-D E-M1 + mZD 9-18 Fot Marcin Dobas / dobas.art.pl

Niektórzy amatorzy fotografii dokarmiają dzikie zwierzęta, aby zwabić je w pobliże czatowni i móc je wtedy w spokoju fotografować. Takie praktyki budzą sporo kontrowersji w środowisku, nie tylko fotografów, ale też szerzej – działaczy na rzecz przyrody. Jakie jest twoje zdanie na ten temat? 

Temat jest długi i raczej na osobną rozmowę, bo myślę, że aby poruszyć ważne kwestie potrzebowalibyśmy co najmniej godzinę. Najważniejsza rzecz to dobro fotografowanych zwierząt i o tym musimy pamiętać, jednak każda skrajność w poglądach jest złem. Zarówno beztroskie dokarmianie, jak i całkowita negacja karmienia. Naukowcy w przypadku wielu gatunków wręcz zalecają dokarmianie, podkreślając choćby sukces na przelotach czy większy sukces lęgowy.

W wielu cywilizowanych państwach dokładnie wiadomo, czy i kiedy można wykładać pożywienie, czym można karmić, a fotograficzne czatownie działają w ramach narodowych programów dokarmiania danego gatunku i w oparciu o restrykcyjne przepisy.

Renifer swalbardzki w zimowej aurze. Olympus E-M1X + mZD300 Fot Marcin Dobas / dobas.art.pl

Zgadzam się z naukowymi publikacjami, które podkreślają, że najważniejsze jest uregulowanie tego tematu. Które zwierzęta można dokarmiać, gdzie, kiedy i czym. Niestety w wielu miejscach, w tym w Polsce, mamy do czynienia z totalną partyzantką, każdy robi co chce, jak chce i czym chce. Mamy więc takie smaczki, że zwierzęta są nęcone karmą dla psów, odpadami z cukierni albo psującymi się odpadami z rzeźni, które w normalnych warunkach należałoby zutylizować.

Zresztą prym w wyrzucaniu karmy bez jakiejkolwiek kontroli wiodą koła łowieckie. Tu krótki cytat z Łowca Polskiego – branżowej gazety dla myśliwych: „Nierzadko zdarza się, że dziki na śniadanie pożerają kilogramy drożdżówek, a jelenie ucztują przy hałdach marchwi, która z pewnością nie pochodzi z ekologicznych upraw. W normalnych okolicznościach piekarz z rolnikiem musieliby zapłacić za utylizację niesprzedanego towaru, ale na ich szczęście pojawiają się myśliwi gotowi zabrać wszystko do lasu. Wysypiska z chlebem i marchwią stały się plagą naszych łowisk”.

Konkluzja jest taka: przykład powinien płynąć z rozwiniętych państw, w których te kwestie są uregulowane prawnie. Dokarmianie w wielu miejscach jest częścią ochrony przyrody, ale jeśli robimy to bez wiedzy i jakiejkolwiek kontroli to zamiast pomagać, zaczynamy szkodzić.   

Żółw zielony w Morzu Czerwonym. Olympus EPL1 + mZD 9-18 Fot Marcin Dobas / dobas.art.pl

Jak mówiliśmy wcześniej, teraz pandemia nas wszystkich nieco uziemiła, ale czy masz już plany na kolejną wyprawę fotograficzną, w którą ruszysz po rozmrożeniu granic? 

Jak wspominałem – nie planuję obecnie, bo ciężko przewidzieć kiedy i czy granice zostaną rozmrożone. Na pewno po powrocie do normalności jadę tam, gdzie nie udało mi się pojechać w ubiegłym roku. Gdy granice zostaną otwarte to również czekają mnie wyjazdy na fotowyprawy, które prowadzę. Z ciekawszych to Spitsbergen, Grenlandia, Tonga.

Na koniec takie być może typowe pytanie, ale zawsze ciekawe – gdybyś nie został fotografem, to kim byłbyś dzisiaj? 

Nie wiem, czy taki scenariusz w ogóle byłby możliwy. Podejrzewam, że wsiąkłbym bardziej w ratownictwo, które ze względu na pracę fotograficzną musi być tylko pasją, a nie może być zawodem. Kto wie? Może zamiast ochotnikiem zostałbym zawodowym ratownikiem górskim lub zawodowym strażakiem. Albo jedno i drugie. Prawdę powiedziawszy nigdy nie rozważałem scenariusza zmiany zawodu. 

 


Marcin Dobas - specjalizuje się głównie w fotografii podróżniczej krajobrazowej, przyrodniczej oraz podwodnej. Od lat związany z „National Geographic” (zarówno w polskiej, jak i w ogólnoświatowej edycji). Jest laureatem wielu międzynarodowych konkursów fotograficznych: European Wildlife Photographer of the Year, Memorial Maria Luisa, Grand Press Photo czy Wielkiego Konkursu National Geographic. Angażuje się w edukację fotograficzną podczas prowadzenia stacjonarnych kursów oraz dalekich wyjazdów. Autor książki “Fotowyprawy, czyli dziewięć opowieści o fotografii”.

web: www.dobas.art.pl

insta: www.instagram.com/marcindobas 

blog: www.dobas.art.pl/blog 

fb: www.facebook.com/dobas.art