Obiecujemy krajom rozwijającym się, ze jeśli tylko będą przestrzegać uczciwej polityki, również Będą mogły cieszyć się dobrobytem – ale taka obietnica to okrutny żart. Ziemia nie ma wystarczającej ilości surowców.

Już teraz mamy problem z utrzymaniem „zachodniego” stylu życia, którego doświadcza jedynie ok. 1 mld z 7,5 mld mieszkańców globu. Amerykanie często określają mianem „problemu” rosnąca konsumpcje w Chinach i innych rozwijających się państwach i woleliby, aby ten „problem” nie istniał. Oczywiście nie ma takiej możliwości: obywatele innych państw chcą się cieszyć takim samym dobrobytem jak Amerykanie. Jedynym niezmiennym skutkiem globalizacji są coraz bardziej wyrównane wskaźniki konsumpcji. Nie możemy jednakże nieprzerwanie wspierać obecnego poziomu krajów rozwiniętych, nie mówiąc już o podnoszeniu do takiego pułapu stopy życia państw rozwijających się.

Czy to prowadzi nas do nieuniknionej katastrofy? Nie! Moglibyśmy osiągnąć stabilna sytuacje, w której wskaźnik konsumpcji wszystkich państw byłby poniżej tego, jakim cieszą się dziś kraje rozwinięte. Amerykanie mogą się sprzeciwić: Nie poświecimy naszego standardu życia na korzyść gdzieś tam żyjących ludzi. Jak powiedział były wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Dick Cheney: „Amerykański styl życia nie podlega negocjacjom”. Ale okrutne realia zasobów naturalnych to zapowiedz zmian amerykańskiego stylu życia, czy to się komuś podoba, czy nie. To realia nie podlegają negocjacjom.

Jakkolwiek zatrważająco by to brzmiało, wierze, ze nie byłoby to duże poświecenie. Dlaczego? Dlatego, ze wskaźniki konsumpcji oraz dobrostan, mimo iż powiązane, nie idą ścisłe w parze.

Duża część amerykańskiej konsumpcji to marnotrawstwo, które nie wpływa na poprawę jakości życia. Dla przykładu, wskaźnik konsumpcji ropy naftowej na mieszkańca w Europie Zachodniej jest o mniej więcej połowę mniejszy niż w Ameryce – a mimo to poczucie dobrostanu jest tam wyższe niż u przeciętnego Amerykanina, biorąc pod uwagę istotne kryteria takie jak emerytalne bezpieczeństwo finansowe, zdrowie, umieralność noworodków, długość życia czy ilość czasu wolnego. Spojrzenie na jakakolwiek amerykańska ulice i przejeżdżające nią samochody i oszacowanie ich spalania pozwala sobie uzmysłowić, ze to marnotrawstwo niekoniecznie pozytywnie wpływa na znaczące aspekty jakości życia.

Podsumowując: jest pewne, ze już za naszego życia wskaźnik konsumpcji na obywatela w krajach rozwiniętych będzie niższy niż w tej chwili. Niewiadoma pozostaje jedynie kwestia, czy osiągniemy to z własnej woli, czy tez za pomocą nieprzyjemnych, narzuconych nam metod. Równie pewne jest to, ze wskaźnik konsumpcji w krajach rozwijających się nie będzie stanowił jednej trzydziestej wskaźnika państw rozwiniętych, lecz będzie prawie mu równy. Te trendy stanowią pożądane cele, zaś okrutne mu widmu przemocy powinniśmy się mocno przeciwstawić.

Wiemy już wystarczająco dużo, aby podjąć właściwe działania. To, czego nam brakuje, to niezbędna wola polityczna. Czy konsekwencje nierówności powinny przyprawiać nas o depresje? Ponownie – nie! Podczas kiedy problemy nasilają się, potencjał na ich zażegnanie jest również coraz większy. Międzynarodowe i światowe porozumienia już przyniosły sukces w rozwiązywaniu niektórych ważnych problemów.
Osobiście postrzegam nasz świat jako wyścig pomiędzy koniem zagłady a koniem nadziei. Wyścig ten nie jest normalnym wyścigiem, w trakcie którego konie biegną ze stała prędkością. To wyścig, który gwałtownie przyspiesza, gdzie każdy z koni biegnie szybciej i szybciej. W ciągu kilku dekad powinniśmy się dowiedzieć, który z nich wygra.