Żeglarze zmagać się muszą też z padającym poziomo śniegiem, wysoką falą i górami lodowymi.
 

Obszar od 40. do 50. stopnia szerokości geograficznej południowej nazywany jest w żeglarstwie  "ryczącymi czterdziestkami". Wieją tu stałe wiatry zachodnie o bardzo dużej prędkości. Były sporą pomocą w epoce odkryć, kiedy to z ich dobrodziejstw korzystały statki płynące na wschód, w kierunku Dalekiego Wschodu i Australii. – To dla żeglugi najtrudniejsze wody świata. Wiatry ryczą tu prawie nieprzerwanie, a ogromne fale dają się we znaki nawet dużym statkom – mówi Tomasz Łopata, kapitan jachtowy z Selma Expeditions.
 

Jeśli przesunąć się dalej na południe, warunki stają się jeszcze surowsze, a wiatry – najsilniejsze na świecie. Kolejne dziesięć stopni szerokości geograficznej żeglarze i marynarze nazywają "wyjącymi pięćdziesiątkami". Pędzone dookoła Antarktydy fale nie spotykają na swojej drodze żadnych kontynentów, dzięki czemu potrafią przybierać monstrualne rozmiary, osiągając wysokość kilkupiętrowych budynków.
 

Z pięćdziesiątkami sąsiadują z kolei "bezludne sześćdziesiątki". Jedyny ląd na obszarze między 60. a 70. stopniem to północna Antarktyda. Poza pracownikami stacji naukowych nie ma tu żadnych stałych mieszkańców. Panuje przeraźliwe zimno, wszelkie prognozy są wróżeniem z fusów, a góry lodowe – codziennością.
 

– W "ryczących czterdziestkach" nie ma Boga, w "wyjących pięćdziesiątkach" nie ma żadnych praw, w "bezludnych sześćdziesiątkach" nie ma już zupełnie nic – podsumowuje kapitan Łopata.