Działania bojowników w Afryce. Praca w kopalni w Republice Środkowoafrykańskiej

Bojownikom Seleki udało się usunąć dyktatora, ale nie mieli pomysłu na to, jak rządzić tą częścią Republiki. Kontrolowali stolicę przez niespełna rok, zanim ONZ przysłała tu siły pokojowe. Seleka wycofała się w rejony kontrolowane przez muzułmanów, a sojusz wkrótce się rozpadł. Rebelianci podzielili terytorium tej części środkowej Afryki na udzielne księstewka rządzone przez byłych liderów rewolty.

Każdy wykorzystywał miejscowe bogactwa, by opłacać żołnierzy i kupować broń. W ubiegłym roku zaczęli wyrzynać się nawzajem, wzmacniając konflikty w Afryce. 70 tys. osób mieszkających w tamtych rejonach musiało uciekać ze swoich domów. Razem z fotografem Marcusem Bleasdale’em chcieliśmy przyjrzeć się, jak zasoby, które miały przynieść krajowi dostatek, stały się źródłem fortun dla tych, którzy nadal go dzielą.

Zdecydowaliśmy się pojechać do Bambari, drugiego pod względem wielkości miasta Republiki Środkowoafrykańskiej, położonego na skraju terytorium kontrolowanego przez byłych przywódców Seleki. Aby tam dotrzeć z Bangi, trzeba mieć terenowy wóz i jechać cały dzień drogą przecinającą gęste lasy i kilka wsi splądrowanych przez rebeliantów. Na ogół jest bezpieczna, o ile akurat patrolują ją siły pokojowe. Bywa jednak, że gdzieś w zaroślach czają się partyzanci.

Sama droga w Afryce Środkowoafrykańskiej jest nieutwardzona i zryta głębokimi koleinami, które zmuszają kierowcę do jazdy z żółwią prędkością, co ułatwia organizowanie zasadzek albo handel. Gdy nasz kierowca objeżdżał właśnie jakąś wyjątkowo głęboką rozpadlinę, z lasu wyłonił się mężczyzna wymachujący dwoma sporymi żółwiami. Szedł obok auta, wykrzykując cenę, i stopniowo obniżając ją, w miarę jak odjeżdżaliśmy coraz dalej. Później inny facet zachwalał nam udziec świeżo upolowanej antylopy, a chichoczący chłopcy – dwa sznury jeszcze trzepoczących się ryb.

Ledwie zatrzymaliśmy się, by przyjrzeć się rybom, a już z zarośli wypadła dziewczyna niosąca butelki wypełnione miodem dzikich pszczół. Człowiek, do którego jechaliśmy z Marcusem, nazywał się Ali Darassa i był kiedyś generałem Seleka, a obecnie kontrolował Bambari. Z największej chrześcijańskiej dzielnicy Republiki Środkowoafrykańskiej zostały tylko popioły i zgliszcza, zaś dziesiątki tysięcy mieszkających tam Afrykańczyków gnieździ się teraz w namiotach na skraju miasta.

Bojownicy Darassy jeżdżą po okolicy w otwartych półciężarówkach z zamontowanymi karabinami maszynowymi, bezczelnie ignorując oenzetowskie siły pokojowe. Zadaniem bojowników Republiki Środkowoafrykańskiej jest zbieranie po 50 dol. podatku od każdej z setek krów pędzonych co tydzień na targ w Bangi, wymuszanie od właścicieli sklepów haraczy za „opiekę”, pobór opłat od samochodów i podatków od handlu kawą. Perłą w koronie Darassy jest jednak kopalnia złota leżąca 60 km od miasta. Próbowałem spotkać się z tym watażką kilkukrotnie, ale jego pomocnicy nigdy mnie nie dopuścili. Powiedzieli jednak, że szef pozwala nam obejrzeć kopalnię. I tak któregoś pięknego poranka stanęliśmy z Marcusem nad krawędzią głębokiej schodkowej rozpadliny, w której pracowała prawdziwa armia mężczyzn.

Jeden z brygadzistów, niski, muskularny trzydziestolatek z dłońmi twardymi jak stal, powiedział mi, że pracuje tu od otwarcia, czyli już trzy lata. Przed Kryzysem miejsce badała kanadyjska firma, ale gdy wybuchł konflikt w Afryce, Kanadyjczycy zwinęli się, podobnie jak dziesiątki innych zagranicznych koncernów, które wcześniej szukały tu ropy, pozyskiwały cenne drewno, budowały drogi i tamy. Wróciło niewielu. Złoto uzyskuje się ze żwiru wydobywanego z dna kopalni, wyjaśnił. Zajmują się tym jakieś trzy setki żylastych mężczyzn ustawionych w kolumnach ciągnących się po poziomych stopniach aż do krawędzi. Patrzyłem, jak ci na samym dole przerzucali żwir przez ramię do tych, którzy stali stopień wyżej. Ci z kolei łopatami przesypywali go na kolejny poziom i tak dalej.

Działali jak żywy taśmociąg. Towarzyszące pracy śpiewy, krzyki i rytmiczny chrzęst żwiru tworzyły swoisty rytm. Jak wyjaśnił mi brygadzista, każdy z robotników zarabia dziennie jakieś 9 dol. Niedaleko przeszli żołnierze Darassy z kałasznikowami na ramionach i mój rozmówca zamilkł, ale gdy się oddalili, powiedział, że jego zdaniem kopalnia przynosi rocznie ok. 4 mln dolarów zysku. I dodał, że Darassa zabiera z tego 6 proc. za „ochronę”.