Konflikty w Afryce: jak wygląda życie w Republice Środkowoafrykańskiej?

W 2013 roku teren Republiki Środkowoafrykańskiej został zniszczony przez muzułmańskich rebeliantów walczących z chrześcijańską milicją o kontrolę nad stolicą kraju, Bangi. Dziś dzielnicę wypełniają piski dzieciaków grających w piłkę i krzyki sprzedawców zachwalających orzeszki, jaja, awokado, mango, miód dzikich pszczół i ziarna pieprzu. Konflikt wciąż jednak rządzi miastem, a Afrykańczycy czujnie reagują na każdy dźwięk wystrzału czy warkot wojskowych helikopterów.

Nowa siła obaliła skorumpowany, zdominowany przez chrześcijan rząd i zapoczątkowała brutalną, wciąż tlącą się miejscami wojnę domową w Afryce, w której zginęło tysiące ludzi. Ten kraj przykuł moją uwagę, gdy zobaczyłem go na mapie najlepiej utrzymanych przyrodniczo obszarów. Na tej zielonej wyspie mniej więcej wielkości Francji zachowały się ostatnie dziewicze fragmenty afrykańskiej puszczy. Z opisów wynikało, że ogromnych połaci tutejszych lasów nigdy nie tknęła ludzka stopa, że dzika przyroda wprost tam kipi, zaś pod ziemią znajdują się jedne z najbogatszych złóż kopalin, w tym diamentów, złota, uranu, a być może i ropy. Wydawało się logiczne, że przy niewielkiej populacji (tylko 5 mln w porównaniu z 65 mln zamieszkującymi podobną obszarowo Francję) taki kraj jest skazany na sukces. Tymczasem nic bardziej mylnego. Zacząłem się zastanawiać dlaczego. To pytanie prześladowało mnie przez ostatnie trzy lata, gdy opisywałem to, co Afrykańczycy nazywają Kryzysem.

Przy mojej pierwszej podroży do Bangi zadałem je oficerowi francuskiej armii, gdy siedzieliśmy w samolocie odlatującym z Paryża. Dla Francuzów, którzy skolonizowali ten obszar w XIX w., to niewygodny temat. Mimo że w roku 1960 kraj odzyskał niepodległość, dawni kolonizatorzy pozostali głęboko zaangażowani w miejscową politykę. Dziś większość środkowoafrykańskiej ropy wydobywa francuski koncern Total, zaś miejscową walutę wspiera francuskie ministerstwo skarbu. Mój współpasażer leciał właśnie na swą drugą misję pokojową.

– Największym problemem jest logistyka. To duży kraj bez dostępu do morza, a drogi ma fatalne – mówił.

Opowiedział, jak w porze deszczowej, czyli od maja do października, wioski na bagnistym północnym wschodzie Republiki Środkowoafrykańskiej są odcięte od świata. Szlaki handlowe przestają działać.

– Gospodarka w tym regionie nie może się rozwijać, a ludzi to wkurza – tłumaczył. – Tam właśnie narodziła się Seleka.

W tym momencie przerwał nam krzyk deportowanej kobiety. Na pokład samolotu eskortowało ją dwóch policjantów. Została przykuta do siedzenia kajdankami. Szarpała się i histerycznie zawodziła. Resztę samolotu wypełniali powracający do kraju Afrykańczycy, żołnierze sił pokojowych, dyplomaci. Słowa kobiety zaniepokoiły tych pierwszych.

– To czarownica – skarżył się jeden. – Przeklina nasz samolot – dodał drugi.

Personel pokładowy starał się uspokoić pasażerów, ale wystarczyło kilka minut, by spora grupa zaczęła wyciągać bagaże ze schowków i domagać się wysadzenia ich na lotnisko. Po godzinie pilot zażądał, by policja wyprowadziła kobietę, i ogłosił, że z powodu opóźnienia czeka nas nocne międzylądowanie w Kamerunie.

– W Bangi nie da się lądować nocą – wyjaśnił – bo na lotnisku nie działa oświetlenie. Francuski oficer pochylił się ku mnie i szepnął: – Tak się właśnie rzeczy mają w Republice Środkowoafrykańskiej.