Ludzie nie znają Indian. Nic o nich nie wiedzą. A przecież znaki rdzennej kultury – i tego, jak Indianie pomogli uformować historię Ameryki – są widoczne na każdym kroku. Tysiące miejscowości, szkół, parków, ulic czy rzek i strumieni bierze swe nazwy od słów w językach mieszkających tu plemion. 
Obrazy rdzennych Amerykanów – niektóre pochlebne, większość otwarcie rasistowska – wykorzystywane są, by sprzedawać samochody, motocykle, zabawki, pokoje hotelowe, papierosy i inne dobra. Można je zobaczyć na koszulkach zespołów sportowych. Te obrazy są wszechobecne, ale ludzie, których dotyczą – często zapomniani. Na szczęście dzięki Sayet możemy zobaczyć odmienny obraz tutejszej kultury i poznać, co to znaczy żyć w kraju, gdzie doświadczenia rdzennych mieszkańców są tak często marginalizowane. Sayet uważnie wybiera projekty, które reżyseruje i odrzuca te, które bazują na stereotypach.

– Odmówiłam wyreżyserowania wielu wersji Ostatniego Mohikanina – mówi, odnosząc się do wystawień pochodzącej z 1826 r. powieści Jamesa Fenimore’a Coopera.

Książka opowiada o czasach wojny Brytyjczyków z Francuzami i Indianami o kontrolę nad ziemiami Ameryki Północnej, na których ci ostatni żyli od tysięcy lat. Przez wielu jest postrzegana jako zlepek rozmaitych stereotypów, łącznie z tym, że Indianie współpracujący z Brytyjczykami byli dobrzy i szlachetni, zaś po stronie Francuzów opowiedziały się żądne krwi dzikusy. Sayet odmawia też uczestniczenia w projektach, w których role rdzennych Amerykanów mają grać biali aktorzy.

– Nie możesz nawet zacząć opowiadać swojej historii, dopóki nie poradzisz sobie z faktem, że wokół ciebie funkcjonują dziwne rzeczy jako identyfikatory miejscowej kultury – mówi reżyserka, opisując niektóre popularne negatywne stereotypy – Dlatego rdzenni Amerykanie czują, jakby ich własna kultura była przedstawiana w naprawdę pokręcony i przeinaczony sposób.

– Wszyscy korzystamy z historii, które słyszymy. Im więcej różnych historii, tym większy nasz potencjał – opowiada reżyserka. – Lepiej zdajemy sobie sprawę z tego, co jest możliwe, wykazujemy większą empatię, uczymy się i dostrzegamy, że istnieje wiele dróg. W mojej pracy staram się obalić pogląd, że istnieje tylko jedna narracja rdzennych Amerykanów. Opowieści i obrazy wciąż prześladujące rdzenne społeczności, takie jak amerykańska fiksacja na punkcie pióropuszy i rezerwatów, mają swój cel. Pozwalają przybyszom zapomnieć o ich udziale w ludobójstwie.

– Te przywłaszczone przez obcych historie nie pozwalają upowszechnić się innej narracji – wyjaśnia. – Tej, którą rdzenni mieszkańcy tej ziemi opowiadają sobie od stuleci: Żyj tu dobrze. Żyj dobrze z nami. Żyj dobrze ze wszystkimi naszymi pobratymcami.