Potem, 29 marca, nadeszły rozkazy zamknięcia miasta. W Moskwie ludzie mieli wychodzić z domów tylko w celu uzyskania pomocy medycznej, wyprowadzenia zwierząt na spacer, pójścia do sklepu spożywczego i tak dalej. Jako dziennikarce pozwolono mi wyjść na zewnątrz, ale na początku byłam trochę zagubiona. Wielu z nas – fotografów próbujących prowadzić dzienniki pandemii – mówiło o tych samych wyzwaniach. Puste półki w supermarkecie, puste ulice – jak fotografować niebezpieczeństwo, którego nie widać?
Przed nami była wówczas prawosławna Wielkanoc, 19 kwietnia, najważniejsze święto roku w Rosji, podobnie jak Boże Narodzenie dla krajów zachodnich. Burmistrz Moskwy powiedział, że kościoły nie mogą zezwolić na tradycyjne procesje lub tłumne nabożeństwa w cerkwiach. „Jesteśmy u stóp krzywej zachorowań” – powiedział dziennikarzom. „Nie jesteśmy nawet blisko szczytu”. Kapłani, którzy kropili wodą święconą przed świątyniami, powiedzieli mi, że w końcu zostali zmuszeni do przerwania wieczornych procesji. W połowie kwietnia poinformowano, że pracownik klasztoru był hospitalizowany z podejrzeniem zakażenia COVID-19.
Toczyło się wiele sporów, nawet wśród przywódców religijnych, na temat bezpieczeństwa pandemicznego w porównaniu z wagą kultu grupowego. Sprawę obchodów Wielkanocy pozostawiono poszczególnym namiestnikom kościoła. Udałam się do starego miasta Twer, około dwóch godzin pociągiem od Moskwy, gdzie zdecydowano, że kościelne obchody Wielkanocy mogą się odbyć, pod warunkiem przestrzegania specjalnych zasad.
Ślady na podłodze miały utrzymywać ludzi w odległości półtora metra od siebie, a każda cerkiew, do której weszłam, miała ochroniarzy sprawdzających maski, upewniających się, że wierni zdezynfekowali ręce i upominających ludzi, aby stanęli na wyznaczonych miejscach. Czasami to nie działało. Widziałam ludzi śpiewających razem, spacerujących po kościele, nie zachowujących dystansu.