Otrzymali ją ex aequo Ola Bednarska za prezentację „250 dni na czarnym lądzie” i Grzegorz Lityński za poruszającą opowieść „Sri Lanka – podróż w głąb zranionych serc”. W nocnym maratonie 3 Żywioły – Festiwal Filmów Świata bezapelacyjnie zwyciężył – otwierający Festiwal – HOME – S.O.S. Ziemia!, dokument w reżyserii słynnego fotografa Yanna Arthusa-Bertranda. W sumie oddano blisko 2 tysiące głosów. W czasie Festiwalu dowiedzieliśmy się, że w Tanzanii policjanci zamiast pałek używają ogonów płaszczek. W Etiopii kobiety potrafią swoje wargi naciągać na głowę. Indianie Yanomami z Wenezueli nie znają jeszcze metalowych narzędzi. A w Pakistanie małżeństwa są zawierane głównie pomiędzy kuzynostwem. W ciągu trzech żywiołowych dni odwiedziliśmy ponad 20 egzotycznych krain geograficznych.            Tegoroczna edycja Festiwalu była szczególna. Prócz nowości – nagrody publiczności – pierwszy raz w historii Festiwalu był tak mocno zróżnicowany program. Nowością były warsztaty fotograficzne, projekcje podróżniczych fotokastów. Poprzeczka jakości przedstawianych fotografii zawisła w tym roku niebezpiecznie wysoko. Prezentacje i projekcje odbywały się w Sali Kinowej i dodatkowej Sali Galeryjnej, a uważny słuchacz mógł chłonąć intrygujące szczegóły. Organizatorzy wykorzystali profesjonalny sprzęt do cyfrowej prezentacji obrazu i nowy panoramiczny ekran.  Tradycyjnie pierwszy dzień, piątek – to filmy. Laureat „Czwartego Żywiołu” rzeczywiście wwiercał w fotel. Wspólny projekt Luca Bensona i fotografa Yanna Arthusa-Bertranda "HOME S.O.S Ziemia!" – to zapierające dech w piersiach, piękne i poruszające obrazy i jednocześnie ostrzeżenie przed zagładą, to wołanie naszej Planety o ratunek. Rozbawił do łez serbski dokument "Pretty Dyana". To opowieść o pomysłowych Romach, rozgrywający się na obrzeżach Belgradu. Citroeny 2CV po drobnych modyfikacjach zamieniają się w ich rękach w kosmiczne pojazdy,  patrolujące miasto w poszukiwaniu materiałów do recyclingu. Dla kontrastu "Afrykański sen" okazał się przejmującą historią bez szczęśliwego zakończenia. Wielowątkowa opowieść dotyczyła losów dwóch pokoleń gdańskiej rodziny Choszczów i afrykańskiej dziewczynki, Ekua Abew, sieroty z Ghany. Nie sposób opisać tu wszystkich filmów. Około 350 osób dotrwało do piątej rano, kiedy zakończyła się emisja ostatniego filmu nocnego maratonu! W sobotę i niedzielę była okazja do wysłuchania bezpośrednio opowieści z różnych stron świata. Najdłużej oklaskiwana w sobotę była Ola Bednarska, która przez 8 miesięcy samotnie podróżowała po Czarnym Lądzie. Odwiedziła 15 krajów. Jak podkreślała, była to niskobudżetowa podróż, średnio dziennie wydawała 15 dolarów. W Sudanie została aresztowana za robienie zdjęć. W Malawi zasypiała przy pochrząkiwaniach hipopotamów, przeżyła też szarżę słonia. W Tanzanii widziała płaszczki, których ogony policja używa zamiast pałek. W południowej Etiopii spotkała plemię, w którym kobiety nacinają sobie i naciągają dolną wargę tak, że niektóre potrafią ją nałożyć na głowę. Po kolejnej propozycji małżeństwa, kiedy mężczyźni przestali się już nabierać na tombakową obrączkę podróżniczki z Polski, w internetowej kafejce wydrukowała sobie zdjęcie Macieja Stuhra. Nachalnym panom wmawiała, że to jej mąż, który jest kapitanem statku i za którym właśnie podąża. Skutkowało. Z kolei Robert Robb Maciąg opowiadał o swojej podróży po Chinach rowerem. Był to bicykl „made in China” bez przerzutek. Bywało, że pod jedną górę wyjeżdżał, a raczej wydrapywał się rowerem 4 godziny. W Chinach urzekła go życzliwość i gościnność ludzi. Opowiadał też o kontrastach, które spotykał na każdym kroku – nowoczesności i wioskach rodem ze średniowiecza.  


Janusz Kasza, legenda wśród podróżników – tym razem zabrał wszystkich do wenezuelskiej dżungli. Opowiadał o ginących Indianach Yanomami, odkrytych dopiero w latach 50. ubiegłego wieku. Żyją oni z dala od wielkich rzek, w głębi deszczowych lasów, unikając kontaktu z innymi ludźmi. Jemu udało się nie tylko do nich dotrzeć, ale także zamieszkać w ich wsi, z bliska oglądając ich zwyczaje, obrzędy, codzienne życie. Plemię to żyje bardzo prymitywnie, nie zna np. metalu czy strun. Noże zastępują kości zwierząt. Dlatego igły, które Janusz Kasza zabrał w podróż, zrobiły na damskiej części wielkie wrażenie. Panie nosiły je w uszach jako ozdoby. Według tych Indian choroby to działanie czarowników z innych wsi. Dlatego chorego leczy szaman, wypędzając z niego złe duchy. W wiosce, w której mieszkał, kury i koguty były ptakami ozdobnymi, za to rosół robiło się z papug. Pobyt w Wenezueli był dla Janusza Kaszy także okazją do powiększenia zbiorów motyli. Ma już ok. 8 tys.  okazów z różnych stron świata.   Natasza Caban – gwiazda sobotniego wieczoru, opowiadała o swoim samotnym rejsie dookoła świata. O spełnienie tego marzenia walczyła 8 lat. Mimo różnych przeciwności, udało się. Przez dwa lata jej całym światem był jacht o długości 10 kroków, kilka książek, mała kuchenka i sprzęt nawigacyjny. We znaki dawało się zmęczenie,  zmaganie z awariami, samotność. Rozmawiała sama ze sobą, sama naprawiała silnik, walczyła ze sztormami. I jak przekonywała „w życiu, jak w sztormie, trzeba sobie jakoś radzić”. Niedziela była dniem podróży głównie do krajów ogarniętych wojną. Bartek Piziak dotarł do rejonu rzadko dziś odwiedzanego przez turystów. Mówił o irackim Kurdystanie – autonomicznym okręgu. Podglądał życie codzienne Kurdów – jednego z największych narodów bez własnego państwa.  
Ania Maciąg opowiadała o kobietach w krajach islamskich. Radziła też, jak kobiety powinny podróżować po tych rejonach. Przekonywała, że najważniejszy jest strój – spodnie po kostki, długie rękawy, nakryta głowa. Rowerem przemierzyła Iran i Pakistan. Kobiety w Iranie mogą wykonywać wszystkie zawody, można nawet spotkać płeć piękną za kierownicą taksówek (mogą przewozić tylko kobiety). Nigdy jednak nie dojdą tak wysoko, jak mężczyźni, choćby były lepsze. Udowadniała, że dziewczyny są tam tak samo spontaniczne, wesołe, lubią błyskotki. Tak swobodnie zachowują się jednak wyłącznie w towarzystwie innych kobiet. Nie mają szans na małżeństwo z miłości, o tym, kim będzie ich towarzysz życia, decyduje rodzina. Jeszcze bardziej rygorystyczny pod tym względem jest Pakistan, gdzie wszystkie śluby są aranżowane, najczęściej są zawierane pomiędzy kuzynostwem. W tym kraju kobietę na ulicy bardzo trudno spotkać, chyba, że na targu.   Grzegorz Lityński zabrał wszystkich w podróż na Sri Lankę, do kraju, który w 1983 roku przeżył pogrom, a w 2004 roku 40 tys. osób zabrało tsunami. Podczas słynnego „czarnego lipca” 27 lat temu w stolicy Sri Lanki – Kolombo doszło do pogromu Tamilów, których oblewano benzyną, a potem żywcem palono. W starciach pomiędzy Tamilami i Syngelezami zginęło 18 tys. osób. Prezentacja Lityńskiego „Wyprawa w głąb zranionych serc” to efekt spotkań z różnymi osobami, które opowiadają o swoich losach, często dramatycznych. Mnich, którego matka  oddała w wieku 10 lat do klasztoru, z perspektywą, że spędzi tu całe życie. Marzy tylko o jednym – o powrocie  do domu. Mężczyzna, który został kaleką. Został pobity przez policjantów po tym, jak nie chciał dać im pieniędzy. Rybak, któremu tsunami zabrało wszystko – żonę, sześcioro dzieci i dom. Nie stać go na łódź, więc  łowi ryby siedząc godzinami na żerdzi wbitej w morze tuż przy brzegu. Staruszek, który ciągle wraca wspomnieniami do obrazów z 1983 roku, kiedy żywcem palono dzieci, kobiety, starców. Dzieci to najlepsi żołnierze. Zdyscyplinowani, oddani, a do tego tani. W Ugandzie tworzą Armię Boga. Dotarł do nich Wojciech Jagielski, dziennikarz Gazety Wyborczej – gość specjalny tegorocznych „Trzech Żywiołów”. Jego książka „Nocni wędrowcy” to efekt wielu podróży do tego jednego z najbardziej niespokojnych krajów świata. Jeździ tam od połowy lat 90. To czasy rządów dwóch krwawych dyktatorów – Miltona Obotego i Idi Amina. Opowiadają za śmierć prawie miliona osób. W tym kontekście ugandyjskie przysłowie Tam, gdzie walczą dwa słonie, najbardziej cierpi trawa – nabiera szczególnego znaczenia. W poszukiwaniu dzieci-żołnierzy Jagielski dotarł do Gulu, małego miasteczka, gdzie znajdują się ośrodki resocjalizacyjne dla małych weteranów wojny, których przy pomocy specjalnych programów próbuje się przywrócić do normalnego życia.
W Ugandzie jest bardzo mocna wiara w duchy. Ludzie, duchy i natura – mają takie same prawa. Musi istnieć pomiędzy nimi równowaga. Jeśli zostanie zakłócona, dochodzi do różnych nieszczęść i kataklizmów – wojen, chorób, trzęsień ziemi. Duchy mszczą się, bowiem na tych, którzy zakłócili porządek. – Podróże do Ugandy nauczyły mnie jednego. Muszę opisywać tamtą rzeczywistość językiem dla nas zrozumiałym, ale nie mogę lekceważyć tego, co mi mówią – np. ich wiara w duchy to część ich rzeczywistości – przekonywał Jagielski. – Staram się nie mieć osobistego stosunku do tego, co opisuję. Nie mam misji. Ale mam pasję i profesję – to dziennikarstwo – wyjaśniał. – Bo dziennikarz, który chce zmieniać świat, minął się ze swoim powołaniem – dodał. Więcej o Festiwalu: www.3zywioly.pl