Simon Worrall, National-Geographic: Pisze Pani, że jest dumna z talentu do kwiecistego i odpowiedniego do chwili przeklinania. Proszę opowiedzieć o swoim zainteresowaniu brzydkimi słowami i co z tego może wynikać dla nas dobrego?

Emma Byrne, Moje pierwsze wspomnienie kary za przeklinanie pochodzi z chwili, gdy nazwałam brata “pizdą” (ang. - twat), które myliłam z innym wyrazem ( ang. twit – głupek, cymbał). Miałam mniej więcej osiem lat, mój brat chodził do przedszkola. Mama stanęła jak wryta, a potem dostałam po uchu. Wtedy zrozumiałam, że pewne słowa mają znacznie więcej mocy niż inne, a głupia zmiana samogłoski potrafi sprawić, że wypowiedź nabiera mocnego emocjonalnego charakteru.

Zawsze ciekawiło mnie to, o czym mówiono, że nie powinnam się tym interesować. Dlatego właśnie trafiłam do miejsca zdominowanego przez mężczyzn. Kiedy mówiono mi “to nie dla ciebie” musiałam poznać jak najwięcej.

- Moja relacja z przeklinaniem to właśnie tego przykład. Zdarza mi się używać przekleństw by określić swoją pozycję bliżej kolegów (niż koleżanek – przyp. red.), coś jak chwalenie się znajomością zasad spalonego w piłce nożnej. To takie upewnianie się, że nie jestem kimś dziwnym i obcym tylko na podstawie mojej płci.

Istnieją badania z Australii i Nowej Zelandii pokazujące, że przeklinanie wśród bliskich znajomych jest oznaką wzajemnego zaufania. Widać to choćby w transkrypcjach rozmów badanych przypadków w branży produkcji i IT, gdzie w żartach odchodzi się od grzecznego języka i właśnie to pokazuje zaufanie w zespole.

- Jednym ze sposobów wytłumaczenia tego jest fakt, że przeklinanie ma zawsze charakter emocjonalny. Użycie przekleństwa potrafi pokazać jak dopasowujesz się do cudzej osobowości.

Czy mężczyźni zawsze przeklinali więcej od kobiet?

- Oczywiście, że nie! Historycy zajmujący się językiem angielskim opisują jak kobiety bywały chwalone za umiejętności w tworzeniu wyjątkowo wyrazistych przekleństw i wiązanek aż do około 1673 roku, gdy opublikowano książkę Richarda Allestree “The Ladies Calling”. Autor pisze w niej, że przeklinanie jest czymś podobnym dla kobiety jak posiadanie brody, czy bezpłodność – to cecha odbierająca jej kobiecość.

Niestety dzisiaj stoimy w tym samym miejscu. Choć kobiety wydają się mniej przeklinać – badania pokazują coś zupełnie innego. Klną tak samo, ale niestety są dużo surowiej oceniane, a to ma dalsze implikacje społeczne.

Zafascynowało mnie to, że nie tylko ludzie przeklinają – naczelne także to robią! Proszę opowiedzieć o projekcie Washoe.

- Na wolności szympansy znaczą swoje terytorium za pomocą odchodów, używają ich także do okazywania niezadowolenia. Tak więc jeśli próbujesz ich uczyć języka gestów zaczynach od treningu z nocnikiem. Podobnie jak u ludzkich dzieci – kończy się to wprowadzeniem tabu ekskrementów. W projekcie Washoe znak słowa “brudne” polegał na podparciu pięścią podbródka. Po krótkim czasie naukowcy zaobserwowali, że szympansy zaczęły używać znaku w taki sposób, w jaki ludzie używają przekleństw.

Washoe była szympansicą zaadoptowaną adoptowaną w latach sześćdziesiątych przez R. Allena Gardnera i Beatrix T. Gardner. Potem trafiła do naukowca nazwiskiem Roger Fouts, gdzie w waszyngtońskim ośrodku badawczym była przewodniczką dla trzech młodszych szympansow; Loulis, Taty i Dar. Sprawdzano, czy szympansy będą przekazywać sobie język z pokolenia na pokolenie, co przyniosło pozytywny rezultat.

Ale to nie wszystko: powiązały tabu toaletowe ze słowem “brudny” jako czymś wstydliwym. Zaczęły używać go by wyrażać wściekłość, zupełnie jak przekleństwo. Gdy Washoe i inne szympansy były naprawdę zdenerwowane przykładały pięści do podstaw szczęk, aż można było usłyszeć dźwięk szczękania zębów.

Washoe i inne pokazywały wiadomości w rodzaju “Brudny Roger!” albo “Brudna małpa!” gdy były rozgniewane. To nie ludzie ich tego nauczyli. Same zinternalizowały tabu, powiązały je ze znakiem w języku i nagle słowo zyskało potężną moc – można nim było rzucić tak samo jak odchodami.

Mówi Pani, że przeklinanie jest jak system rozpoznania tego co w danej kulturze podlega tabu. 

- Przykładem, który większosci anglojęzycznych czytelników będzie bliski (także polskojęzycznych – przyp. red.) jest pojęcie bluźnierstwa. To język, który nie pojawi się w telewizji i mediach. W USA “słowo na n” (nigger – czarnuch – przyp. red.), które kiedyś znajdowało się w tytule popularnej książki Agathy Christie, czy w wierszyku dla dzieci, obecnie jest tabu ponieważ jest symbolem rasizmu i bolesnej historii niewolnictwa i cierpienia afroamerykanów. W niektórych społecznościach używa się go by stać się odpornym na obrazę – anektuje się dane słowo, by nie mogło być bronią przeciwko nam (polskich przykładów także nie brakuje – choćby nazwanie bojówki kibiców krakowskiej Cracovii “Jude Gang” jako rozbrojenia obrazy jaką dla tej grupy jest nazwanie kogoś Żydem – przyp. red.). To tylko przykład słowa, które wypadło z literatury i codziennych rozmów, weszło w obszar słów niewypowiadalnych. Podobne mechanizmy działają dla całej ludzkości.