W większości tych relacji powyżej pojawiają się oskarżycielskie cytaty z Twittera czy innych mediów społecznościowych w których wskazuje się, że sygnatariusze to ludzie żyjący dziś w strachu, że zostali wykluczeni z aktualnej debaty publicznej, ale też tacy, którzy już mają ”dużą widownię” i ”nikt im ust nie zamyka”.

Odpowiedzialny za stworzenie omawianego tu listu Thomas Chatterton Williams, pisarz i jeden z autorów ”Harper’s Magazine” broni podpisanych pod listem w ”Washington Post”. Zwraca uwagę, że że choć sygnatariuszami są ”ludzie z określoną sławą, pewnością stałego miejsca pracy i możliwością dotarcia do większej grupy odbiorców” nie oznacza to jednak, że podpisali się mając na uwadze własne dobro.

- Tak właściwie, to jest to obowiązek ludzi z wieloma potencjalnymi odbiorcami, by przeciwstawić się temu nonsensowi i mówić uczciwie na temat tego, co się dzieje – skomentowała na Twitterze Meghan Daum, pisarka i jedna z osób sygnujących list swoim nazwiskiem.

 

 

Williams także bronił na Twitterze osób podpisanych pod wezwaniem do obrony wolności wypowiedzi. – Wydaje mi się, że wiele osób omylnie zrozumiało sens napisania tego listu. Jego sygnatariusze popierają wyrażone w nim idee, a nie każdą jedną myśl sformułowaną przez każdego sygnatariusza w jego życiu – napisał.