W większości tych relacji powyżej pojawiają się oskarżycielskie cytaty z Twittera czy innych mediów społecznościowych w których wskazuje się, że sygnatariusze to ludzie żyjący dziś w strachu, że zostali wykluczeni z aktualnej debaty publicznej, ale też tacy, którzy już mają ”dużą widownię” i ”nikt im ust nie zamyka”.
Odpowiedzialny za stworzenie omawianego tu listu Thomas Chatterton Williams, pisarz i jeden z autorów ”Harper’s Magazine” broni podpisanych pod listem w ”Washington Post”. Zwraca uwagę, że że choć sygnatariuszami są ”ludzie z określoną sławą, pewnością stałego miejsca pracy i możliwością dotarcia do większej grupy odbiorców” nie oznacza to jednak, że podpisali się mając na uwadze własne dobro.
- Tak właściwie, to jest to obowiązek ludzi z wieloma potencjalnymi odbiorcami, by przeciwstawić się temu nonsensowi i mówić uczciwie na temat tego, co się dzieje – skomentowała na Twitterze Meghan Daum, pisarka i jedna z osób sygnujących list swoim nazwiskiem.
Seeing predictable pushback to this along the lines of "lol all these people with large platforms complaining abt censorship boo hoo."
— Meghan Daum (@meghan_daum) July 7, 2020
Actually, it's the DUTY of people with large platforms to use their reach to stand up to the nonsense and talk honestly about what's going on. https://t.co/QWgIWWTVzy
Williams także bronił na Twitterze osób podpisanych pod wezwaniem do obrony wolności wypowiedzi. – Wydaje mi się, że wiele osób omylnie zrozumiało sens napisania tego listu. Jego sygnatariusze popierają wyrażone w nim idee, a nie każdą jedną myśl sformułowaną przez każdego sygnatariusza w jego życiu – napisał.