Walka kobiet o niepodległość

Jest listopad 1918 roku, we Lwowie trwają krwawe walki. 21 listopada od ukraińskiej kuli zginął 14-letni Jurek Bitschan. Dla jego matki Aleksandry Zagórskiej był to impuls – postanowiła stworzyć oddział kobiet walczących z bronią w ręku. Walki rozpoczęły się, gdy zbrojone przez Austriaków ugrupowania ukraińskie rozpoczęły przejmowanie władzy w mieście, dążąc do ustanowienia własnego państwa.

W odpowiedzi na zajmowanie przez Ukraiński Komitet Wojskowy gmachów publicznych, w zachodnich dzielnicach Lwowa zaczęły powstawać polskie oddziały, zajmując kluczowe obiekty. Rekrutowały się one głównie spośród młodych ludzi „Orląt Lwowskich”. Większość dorosłych mężczyzn znajdowała się jeszcze w wojsku lub obozach jenieckich. 34-letnia Zagórska nie była nowicjuszką w wojskowym fachu. Już jako dwudziestolatka produkowała bomby dla Organizacji Bojowej PPS Piłsudskiego, brała udział w zamachach, a po ucieczce do Galicji od 1911 roku była członkinią konspiracyjnego Związku Walki Czynnej Kazimierza Sosnkowskiego i Związku Strzeleckiego we Lwowie. 

Zagórska organizowała kobiecą służbę wywiadowczą dla I Brygady Legionów Polskich, a potem oddział kurierek, który w czasie wojny z Ukraińcami zajmował się werbowaniem i przeprowadzaniem do Lwowa polskich ochotników. Jej kolejną inicjatywą było stworzenie uzbrojonego kobiecego oddziału, którego zadaniem było utrzymanie porządku w mieście. Tak powstała Milicja Obywatelska Kobiet, na której bazie utworzono w grudniu 1918 roku Ochotniczą Legię Kobiet (OLK) – legendarny oddział amazonek.  

Amazonki bronią Wilna 

Gdy w maju 1919 roku Lwów został znów zagrożony przez Ukraińców, legionistki zostały wysłane do zajęcia wsi Sokolniki. Kiedy ich zwolnione już ze służby koleżanki dowiedziały się o tym, natychmiast stawiły się w koszarach z żądaniem wydania im mundurów i broni. Na wieść o zbliżaniu się legionistek Ukraińcy w pośpiechu opuścili Sokolniki, więc do bezpośredniej walki, ku rozżaleniu dziewcząt, nie doszło. 

Sława lwowskich legionistek obiegła kraj i spowodowała powstanie 2. Ochotniczej Legii Kobiet w Wilnie. W połowie 1919 r. tamtejsze legionistki pod dowództwem ppor. Wandy Gertz wzięły udział w obronie miasta przed bolszewikami. 23-letnia Gertz także miała już spore doświadczenie bojowe – w latach 1914–1916 w męskim przebraniu i pod nazwiskiem Kazimierz Żuchowicz pełniła służbę w I Brygadzie Legionów Polskich. Na trudne pytania była przygotowana. Gdy pewnego razu sierżant zarzucił jej, że nie poszła na badanie lekarskie, bo chce ukryć, że jest kobietą, odpowiedziała mu, że o nim lekarz mówił to samo.

Takich jak ona „przebierańców” było zresztą więcej; Zofia Kamińska służyła jako ułan Zygmunt Tarło, Maria Błaszczykówna jako Jan Tadeusz Zalewski a Maria Vetulani jako Marian Ipohorski. Ją akurat szybko zdemaskowano po tym gdy żołnierze stwierdzili że „Ipohorski nie chce rozmawiać o babach i nie klnie”. Ale dzięki swojej odwadze pozostała na służbie. 

Początkowo OLK działała jako milicja w ramach lwowskiej Straży Obywatelskiej. Potem organizowała i szkoliła kobiece oddziały do udziału w walkach. Stała się formacją ściśle wojskową. Fot. Archiwum Akt Nowych

Bez męskiego przebrania służyła zaś w II Ochotniczym Szwadronie Śmierci 34-letnia Janina Łada-Walicka, która służbę ułana na froncie łączyła ze zbieraniem materiałów prasowych. Publikowała je jako korespondencje wojenne we lwowskim czasopiśmie „Pobudka”. Podobnie jak Helena Bujwidówna, która odmówiła służby sanitariuszki i zażądała wydania karabinu, by walczyć na pierwszej linii. Natychmiast stała się tematem plotek, a o jej rzekomej śmierci krążyły po Lwowie legendy. 22 listopada 1918 roku, w czasie przemarszu przez wyzwolone lwowskie ulice, podbiegła do niej starsza kobieta, pytając: „A nie wiecie przypadkiem, jak zginęła Bujwidówna?”. „Ja jestem Bujwidówna” – odpowiedziała Helena. „O, paniusieczku, a tośmy słyszeli, że ją granat na połowę rozwalił…”. 

Ochotnicza Legia Kobiet

Podczas wojny z bolszewikami OLK rozrosła się do 2,5 tys. kobiet, które wzięły udział w obronie Lwowa, Wilna i Warszawy. Mieszkańcy Otwocka długo wspominali, jak uzbrojone kobiety przetrząsały lasy nad Świdrem, polując na ukrywających się w nich Rosjan.  

Z kolei legionistki Wandy Gertz weszły w skład oddziałów generała Żeligowskiego, które w październiku 1920 r. podczas pozorowanego buntu odebrały Wilno z rąk Litwinów. W tym czasie OLK była już znana z niebywałego wręcz rygoru i dyscypliny, jakich na próżno było szukać w oddziałach męskich. Powodem były formułowane często pod adresem legionistek obawy o ich prowadzenie się. Przyjmowana do służby w OKL kobieta musiała nie tylko wylegitymować się świadectwem szkolnym i zaświadczeniem lekarskim o dobrym stanie zdrowia, ale też dwoma „świadectwami moralności”, wydanymi przez proboszcza i policję. Za samą rozmowę z żołnierzem na ulicy legionistka dostawała dwa tygodnie ścisłego aresztu, a przy kolejnym takim zdarzeniu natychmiast wydalano ją z szeregów. Za zniewagę munduru żołnierza OLK ochotniczka otrzymywała karę chłosty – 25 rózeg przed całym oddziałem.  

Legionistki były jednak narażone na męskie zaczepki. O ile w „feministycznym” Lwowie ich widok nikogo nie dziwił, o tyle po przyjeździe do Poznania kobiety w mundurach oglądano jak przybyszów z innej planety. Wielkopolscy oficerowie postanowili też sprawdzić ich wojskową przydatność, stawiając każdej pół funta kiełbasy, duże piwo i kieliszek wódki. „Nie wolno się krztusić i duszkiem!” – padła komenda. „Rozkaz rozkazem  – skomentuje później we wspomnieniach jedna z legionistek kapral Lipowicz. – Ale mnie oczy na wierzch wyszły w gardle tak piekło, jakby ktoś tam węgle rozżarzone wpuścił”.  

Do służby w OLK przyjmowano Polki w wieku od 18 do 40 lat. Fot. Archiwum Akt Nowych

Nic więc dziwnego, że tak zorganizowana i szkolona formacja budziła nie tylko postrach wśród wrogów, ale stała się też kuźnią kadr, z której wyszły tak wybitne indywidualności jak Maria Wittek, pierwsza w historii Wojska Polskiego kobieta generał, czy Stanisława Paleolog, twórczyni Policji Kobiecej i komisarz Policji Państwowej. Jednak w marcu 1922 roku, wbrew protestom kobiet, Legia została rozwiązana. Stało się to, co przewidział Wańkowicz, opisując zdarzenia z 1918 roku: „Zajęliśmy Mińsk, rozkwieciły się ulice amarantami. Jeszcze w pierwszym dniu »baby«  same stały z karabinami pod wrotami swoich składów, ale drugiego dnia usunięto je i stamtąd. Zaczęły się wiwaty, nagrody.

Posypały się odznaczenia za obronę Mińska rozdawane hojnie każdej parze portek, która zdążyła defilować amarantowemi szaserami, już kiedy weszli Niemcy, już kiedy było bezpiecznie, już kiedy było po wszystkim. Kierowniczki pogotowia wojennego, które zebrały w ewidencję cały materiał ludzki, co pozwoliło opanować dla korpusu Dowbora imponujące zapasy rosyjskiego północno-zachodniego frontu, nie otrzymały ani odznaki ustanowionej dla obrońców Mińska, ani nawet wstążeczki amarantowej Korpusu. Za to pierwszym odesłane pociągiem z Mińska znalazły się w Bobrujsku, by kontynuować pracę”. 

Wywiad – kobieca specjalność 

6 sierpnia 1914 roku Zofia Zawiszanka – pierwsza w historii wywiadowczyni Wojska Polskiego, dostała rozkaz zbadania, czy pod klasztorem w Jędrzejowie Moskale nie przygotowują zasadzki na „Kadrówkę”, czyli Pierwszą Kompanię Kadrową – pododdział piechoty utworzony przez Józefa Piłsudskiego w Krakowie trzy dni wcześniej z połączenia członków „Strzelca” i Polskich Drużyn Strzeleckich. Z raportem dotarła do kwatery Piłsudskiego pod Chęcinami, gdzie natychmiast dostała propozycję kontynuowania działalności szpiegowskiej.  

„Wyznaczono mi dokładnie drogę: Bolmin–Piękoszów–Podzamcze–Ćmińsko, którą miałam pokonać jak najprędzej, wysyłając z kilku punktów meldunki, choćby o jednym napotkanym kozaku. Miałam ruszyć wskazanym mi szlakiem do Suchedniowa, stamtąd zaś uruchomić na stałe sieć wywiadowczą i dotrzeć aż do Radomia. Podniosłam się z głową nabitą mnóstwem nazw, miejscowości, cyfr, różnych aktualnych kwestii taktycznych i pytań, na które miałam zdobyć odpowiedź.  W tej chwili miałam w duszy więcej, niż niedawne żywiołowe uczucia na widok polskich mundurów i polskiej broni; teraz sama czułam się strażą tego ukochanego wojska”– wspominała Zofia Zawiszanka w wydanej w II Rzeczypospolitej monografii zatytułowanej „Wierna służba”. 

Niemal cała sieć wywiadowcza Kadrówki i Legionów opierała się na kobietach. Zdobywały informacje, przedzierały się z raportami przez opanowane przez obce armie tereny i linie frontów. Piłsudski w książce „Moje pierwsze boje” przyznawał: „Wielką jest zaiste zasługą Beliny i mojego biura wywiadowczego, złożonego prawie wyłącznie z kobiet, że mogłem posiadać wówczas dane o nieprzyjacielu”.  

Działalność biura wywiadowczego obejmowała nie tylko bieżące rozpoznanie sytuacji na froncie. Nelly Grzędzińska kursowała regularnie między kwaterą Piłsudskiego a Wielką Brytanią, Szwajcarią, Francją i Holandią, dostarczając do kraju memoriały obrazujące stan sprawy polskiej za granicą. Regina Boguszewska została wysłana przez Polską Organizację Wojskową na Kresach z misją wywiadowczą do Moskwy bez uprzedzenia, że trzech kurierów już stamtąd nie wróciło.

Mimo że była to jej pierwsza taka wyprawa, poradziła sobie doskonale, podobnie jak w kolejnych misjach do Charkowa i Odessy, gdzie zdobywała cenne informacje o planach bolszewickich władz i wojska. Takie akcje w bolszewickim państwie wymagały od kobiet poświęcenia także z innego powodu. Jak wspominała jedna z kurierek Wiktoria Jowisz, aby nie budzić podejrzeń ubranie powinno być jak najgorsze, rzeczy jak najmniej, w prostym worku. Uważać trzeba, żeby swym zewnętrznym wyglądem nie przypominać w niczym inteligenta i burżuja”. To była właśnie tajemnica sukcesów Reginy Boguszewskiej, która potrafiła ucharakteryzować się na taką „biedotę”, że współczuli jej nawet czekiści. 

W sumie w działalności wywiadowczej na Kresach kierowanej przez komendę KN 3 w Kijowie brało udział około 200 kobiet, z których wiele zapłaciło za to życiem. To właśnie wywiadowczyniom z KN 3 przyznano aż 26 orderów Virtuti Militari na 44 kobiety odznaczone nimi za lata 1914–1921. Niestety, większość pośmiertnie. 

Prawa kobiet w Polsce

I wojna światowa wyzwoliła kobiety, wywracając dotychczasowy patriarchalny porządek w Europie i systemy prawne państw zaborczych. W cieniu walki o niepodległość działał także ruch, którego celem było uzyskanie przez Polki pełni praw wyborczych.  

Szczególnie silny był w zaborze rosyjskim, gdzie od ponad 100 lat status kobiet regulował... Kodeks Napoleona. Narzucał on Polkom status niemal niewolnicy: zamężne kobiety nie mogły posiadać osobnych dokumentów tożsamości, nie wolno im było opuszczać wyznaczonego przez mężów miejsca zamieszkania, nie miały też prawa do własnych dochodów ani nie mogły same zeznawać w sądach, ich prawa rodzicielskie mogły być ograniczone przez instytucję rady familijnej, a rozwód na wniosek kobiety był możliwy wyłącznie w sytuacji, gdy „mąż trzymał nałożnicę w domu”.  

Obowiązujące w dwóch pozostałych zaborach kodeksy cywilne były nieco bardziej liberalne. Mimo złagodzenia w 1902 roku przepisów prawa małżeńskiego, Kodeks Napoleona stał się symbolicznym wrogiem rodzącego się pod wszystkimi trzema zaborami ruchu feministycznego i został publicznie spalony na zjeździe Związku Równouprawnienia Kobiet Polskich w 1908 roku. Był to symboliczny początek rozpoczęcia przez Polki otwartej walki o uzyskanie pełnych praw wyborczych, której impuls dała decyzja parlamentu Finlandii z 1906 roku o przyznaniu ich kobietom w tym kraju. Tak się złożyło, że o prawa kobiet i niepodległość walczyły często te same bojowniczki. 

Już pierwszego dnia po przybyciu Józefa Piłsudskiego z więzienia w Magdeburgu do Warszawy 51-letnia Justyna Budzińska-Tylicka, międzynarodowa działaczka feministyczna, zażądała od niego w imieniu Centralnego Komitetu Równouprawnienia Kobiet wydania dekretu o przyznaniu Polkom tych samych praw politycznych, jakie mają mężczyźni. Akcja była skoordynowana na terenie całego kraju. „Powiadają, że powinno być jak dawniej: niechże już wybierają robotnicy, chłopi, nawet analfabeci, ale zbrodniarzom, wariatom i kobietom głosu dać nie można. Drogie czytelniczki, w ładnym jesteśmy towarzystwie!” – pisało w te dni krakowskie feministyczne czasopismo „Na Posterunku”. 

Kobiety zasiadały w ławach poselskich od pierwszego posiedzenia sejmu w 1919 roku. Niestety jednak, parlamentarzystek tych nie było zbyt wiele. Na zdjęciu powyżej: sylwetki nowych posłanek w magazynie „Świat” z 1931 r. Fot. Archiwum Akt Nowych

Co ciekawe, postulaty równouprawnienia pojawiły się również na łamach prasy katolickiej. Poznański „Przegląd Katolicki” w numerze z 17 listopada 1918 roku pisał: „Wojna obecna zrównała kobietę i mężczyznę, składając na ich barki równy ciężar obowiązków i licznych trudów. We wszystkich dziedzinach życia i zawodach stanęły do pracy kobiety, zastępując mężczyzn, przebywających na polu walki. Ich pracy zawdzięczamy, żeśmy szczęśliwie przetrwali zawieruchę wojenną.

Stąd też organizacje kobiece podniosły żądanie, aby wobec równych obowiązków, równe zyskały dziś prawa obywatelskie i polityczne. Cokolwiek ludzie o tej sprawie równouprawnienia sądzić mogą lub sądzą, to jednakże nie ulega wątpliwości, że oddanie kobietom pełni praw obywatelskich odpowiada duchowi naszej katolickiej religii (…). Ruch ten nowy witamy ze szczerą radością”. 

Piłsudski dekret podpisał 28 listopada 1918 roku. A po wyborach do Sejmu Ustawodawczego, na pierwszym posiedzeniu 10 lutego 1919 roku w ławach poselskich zasiadło pierwszych osiem Polek: Zofia Moczydłowska z chrześcijańskiego Narodowego Zjednoczenia Ludowego, Anna Piasecka i Franciszka Wilczkowiakowa z Narodowej Partii Robotniczej, Zofia Sokolnicka i Gabriela Balicka-Iwanowska z endecji, Irena Kosmowska i Jadwiga Dziubińska z lewicowego PSL „Wyzwolenie” oraz Zofia Moraczewska z PPS. Walka o niepodległość kraju wciąż trwała – ostateczne granice Polski zostaną ustalone dopiero w 1922 roku – jednak Polki mogły już świętować swoje własne zwycięstwo.

Materiały pochodzą ze zbiorów Archiwum Akt Nowych.