Kolega miał problemy małżeńskie, więc poszedł z żoną do babki – mówi Roman, biznesmen z Drohobycza. – Babka poszeptała coś nad nim, poszeptała nad jego żoną i ciągle są razem.
– A nie lepiej by było umówić się do psychologa?

– Nie żartuj! Różnica między psychologiem a babką jest taka, że temu pierwszemu wszystko trzeba opowiedzieć, a babka i tak wie.

Uzdrowicielka, znachorka, babka. Gdzieniegdzie mówi się pięknie: szeptunka, bo szepcze, gdy się do niej przychodzi. Różnie się na Ukrainie nazywa starsze kobiety mające dar leczenia zarówno obolałego ciała, jak i niespokojnej duszy. Dar przekazywany z pokolenia na pokolenie. Zawsze chciałam sprawdzić, skąd się bierze ich moc, ale się bałam. Teraz jadę na Ukrainę, by się wyciszyć, i mam nadzieję, że szeptunki pomogą mi się uporać ze stresem. Skoro potrafią wszystko.

Nie muszę nawet szukać. Wynajmuję pokój we wsi Korostiv. Wychodzę rano na ganek, trzymając moją trzymiesięczną córkę w ramionach. Mała płacze. Podchodzi do nas kobitka i ni z tego, ni z owego całuje Jagnę trzy razy w głowę i tyleż razy spluwa. – Pewnie ktoś źle spojrzał i teraz dziecko się męczy. A i pani zdenerwowana. Pójdzie pani do kobiety, co zlewa wosk, i wszystko minie – mówi, a potem konspiracyjnym szeptem dopowiada: – Tu obok mieszkała wiedźma, która z zazdrości rzuciła urok na dom, w którym się pani zatrzymała. Dopiero jak zmarła, zaczęli przyjeżdżać turyści.

 

Babka Lusia leczy księdza

Idę. 70-letnia Lusia mieszka w żółtym domu z ogródkiem. Na ławce przy wejściu siedzi młoda dziewczyna, jest więc trochę jak w poczekalni u lekarza. Tyle że babka ma na sobie nie biały kitel, ale błękitną podomkę w chabry i motyle, a na głowie bordową chustę podobną do tych, jakie w Polsce noszą góralki. Wchodzę do środka i na wstępie mówię, że chcę poszargane nerwy ukoić, ale potwornie boję się całej tej magii. – Czego tu się bać? Ja się tylko modlę. Ostatnio księdzu opuchliznę z nogi zdejmowałam. Przy okazji przyniósł mi z cerkwi zapas wody święconej – mówi Lusia. Twarz ma dobrą i pogodną, całe życie pracowała jako pielęgniarka i wydaje się stworzona do tego zawodu. Kątem oka dostrzegam na ścianie ikonę Matki Boskiej i obrazek Jana Pawła II. – A to ksiądz sam nie może się pomodlić? – dziwię się. – Tych modlitw, które ja znam, on znać nie może. Dopiero przed śmiercią będę mogła podyktować je komuś ze swojej rodziny, tak jak mi kiedyś mama – tłumaczy i zapala elektryczny palnik. Stawia na nim stary aluminiowy kubek, a do niego wrzuca kulę z ciemnego wosku.

Siedzę wyprostowana na niskim stołku i obserwuję, jak Lusia szepcze coś nad misą z wodą, jak znak krzyża co rusz robi, świecę to zapala, to gasi. Kiedy wosk zaczyna bulgotać, bierze kubek, misę i trzęsącymi się rękoma leje wosk do wody tuż nad moją głową. (Stres mija w jednej chwili, bo zastępuje go przerażenie!). Potem długim nożem wykrawa zastygnięty kształt, a ja czuję się jak na wróżbach andrzejkowych. – To ty – mówi, wskazując mały dzyndzelek – a ten olbrzymi węzeł to twoje nerwy. – Wygląda jak baobaby z książki Mały książę porastające małą planetę.
Jest mi trochę nieswojo podczas tej wiwisekcji, ale Lusia uspokaja, że zaraz ten stres zabierze. Odstawia kubek na kuchenkę i dalej się modli. Przemywa mi twarz oraz ręce wodą, schyla się do łydek. Kiedy drugi raz leje wosk – na wodzie pływa tylko płaski placek. Napięcie się rozpuściło. Gdy wychodzę, Lusia omodloną wodę wlewa do plastikowej butelki po coca-coli i każe się nią myć trzy razy dziennie przez dziewięć dni. Resztę będę mogła wylać na ziemię, która rodzi owoce.

 

Zaklęcia skuteczniejsze niż antybiotyk

Na Ukrainie rekordy oglądalności bije program Bitwa jasnowidzów, w którym rywalizują ze sobą osoby mające nadzwyczajne umiejętności. Muszą np. pomóc policji odnaleźć miejsce zbrodni. Ci eksperci od magii udzielają również widzom porad religijnych: nawołują, by przestrzegali postów, tłumaczą, jakie potrawy święci się w cerkwi w konkretne dni. W miejscowości Izky pytam księdza greckokatolickiego, czy Cerkiew nie ma nic przeciwko takiemu łączeniu religii i magii. – Na Ukrainie Zachodniej mnóstwo ludzi zwraca się do babek, ale jest to wielki grzech! One, owszem, leczą, ale trzeba pamiętać, że choć działają w imię Boga, to moc mają od szatana. Choć – młody ksiądz przestaje mówić potępiającym tonem – niektóre z nich znają modlitwy od ukąszenia żmii.
Jadę do znanej w okolicy Kaliny. Przyjmuje w letniej kuchni, która wygląda jak gotowa scenografia do filmów o Babie-Jadze gotującej tajemne mikstury. Pudła pełne żółtego wosku, kartki ze starych modlitewników, gałęzie osiny odganiającej złe duchy i wiechcie ziół. Kalina ma ustalony cennik. Bierze 100 hrywien, czyli kilkanaście złotych. Zawrotna cena jak na tutejsze realia. – Phi! – obrusza się! – Ludzie myślą, że ja bogata, ale ja mam ośmioro wnuków, a każdy na uniwersytecie. Wczoraj przy moim domu stanęła karetka, to sąsiedzi myśleli, że umieram. Jednego z ratowników zęby zaczęły boleć, więc przyszedł, bym się pomodliła. U mnie taniej niż u dentysty – mówi, a potem zaczyna rytuał, który sprawia, że mam ochotę uciec.

Krąży dookoła mnie z olbrzymim krucyfiksem i modli się na tyle głośno, że mogę zrozumieć niektóre słowa: „Przyzywam Boga w Trójcy Jedynego, Ducha Świętego, Najczystszą Bogurodzicę, świętego Michała Archanioła... Stańcie mi na pomóc! Choroby i zło, wywołuję was, wyrzucam z tego ciała! Idźcie tam, gdzie kury nie pieją, gdzie ludzie nie bywają, gdzie mszy się nie odprawia, gdzie słońce nie zachodzi, gdzie ptaki nie dolatują…” – i podsuwa mi krzyż do pocałowania, a ja mimowolnie zastanawiam się, ile osób całowało go przede mną. Potem polewa mnie wodą, tak że staję się mokra, i podsuwa mi kubek do ust. W końcu w garnku podpala święcone zioła i cały pokój wypełnia się szarym gęstym dymem. A ona krąży z tym garnkiem dookoła mnie i modli się dalej. W pewnym momencie wpatruje się w moje ręce i mówi pewnym siebie tonem: „Masz spracowane dłonie, ciężko pracujesz”, a mnie wstyd się przyznać, że moje palce na co dzień uderzają w klawiaturę laptopa, a nie przerzucają siano widłami. Kalina nie wie więc wszystkiego.

A był taki znachor, co wiedział wszystko. Dokładnie molfar. Tak nazywa się huculskich szamanów, którzy oprócz tego, że znają stare modlitwy, leczą ziołami i trawami, to umieją również przewidzieć przyszłość. Mówi się, że każdy ukraiński polityk co jakiś czas przyjeżdża do nich w Karpaty po radę. Najpotężniejszym współczesnym molfarem był Mychajło Neczaj. W 1989 r. dostał on od władzy zadanie: w czasie trwania festiwalu piosenki „Czerwona Ruta” miał utrzymywać dobrą pogodę. W całym regionie padały wtedy ulewne deszcze i żadne prognozy nie wskazywały na to, że ma się rozpogodzić. Dzień przed festiwalem Neczaj został przywieziony do siedziby centralnego komitetu partii, gdzie w ciągu nocy pracował nad tym, by chmury się rozeszły. Rano nie było ani jednej.

Uważał się w połowie za poganina, a w połowie za prawosławnego. Kilka lat temu zamordował go chory psychicznie mężczyzna. W sądzie mówił, że w ten sposób bronił wiary chrześcijańskiej.
To wydarzenie wpłynęło na innego molfara, Wasilija, z którym spotykam się we wsi Mikuliczyn. Nie przyjmuje celebrytów, nie udziela wywiadów, pomaga tylko ludziom prostym. Mówi, że ma o wiele mniejszą moc niż Neczaj. Wszystkiego nauczyli go dziadkowie, gdy był jeszcze chłopcem. Wiedzę przekazywali w najważniejsze dni roku: Wielkanoc, św. Jana i Wigilię. Wstydził się swoich umiejętności, bo był młody, miał kolegów, no i żył w kraju propagującym ateizm. – Ale wydało się. Pasę na przykład stado i widzę, że krowa zdycha. Nie miałbym serca, żeby ją tak zostawić, musiałem wyleczyć. Innym razem zachorował siostrzeniec, więc też trzeba było pomóc. No i rozniosło się po okolicy, że mam moc – mówi. Przychodzą do niego ludzie, którym wszystko z rąk leci, od których przyjaciele odchodzą, którym krowa przestała dawać mleko. Na ból żołądka każe jeść liście mniszka lekarskiego, na bezsenność – miód, na alkoholizm – specjalne grzyby do wódki wrzucać. Zna się na czarnej magii, ale jej nie praktykuje. Kiedyś przyszła do niego kobieta z prośbą: „Zrób tak, żeby mój mąż umarł”. Powiedział: „Oszalałaś, babo!”. – Człowiek ma moc uzdrowienia siebie, kiedyś wszyscy się leczyli trawami i szeptami. Ja sam sobie wątrobę wyleczyłem.

– A na stres jak zaradzić? – dopytuję.

– Trzeba zamknąć oczy. No, już, zamykaj! A teraz wyobraź sobie ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa. Widzisz, jest ciemno i stoi krzyż? W myślach mów Ojcze nasz. Jest lato, więc zdejmij buty i stawaj na gołej ziemi – mówi stanowczo, ale tak łagodnie, że temu człowiekowi mogłabym opowiedzieć o wszystkich życiowych bolączkach. A może on i tak wszystko wie?
Wasilij mówi, że człowiekowi nie da się pomóc w dwóch sytuacjach: gdy ten nie wierzy w Boga i jeśli w chorobę, na przykład depresję, wpędzili go rodzice. Za swoje usługi nie bierze ani grosza, co odróżnia go od innych znachorów i szeptunek, z którymi rozmawiałam.

A były też takie, z którymi rozmawiać nie chciałam. Reklamują się na miejskich słupach. Np. tak: „Znachorka. Posiadam dziedziczny dar przepowiadania przyszłości, który przeszedł na mnie od babci. Za pomocą sił bożych, starodawnych obrzędów, uzdrawiających modlitw i białej magii odczyniam uroki, oddalam przekleństwa, zdejmuję przestrachy, leczę z alkoholizmu, odganiam stres. Cena: 150 hrywien. Numer licencji 1 750 711 623”.

 

Warto wiedzieć

■ Kiedy?

Klimat zachodniej Ukrainy jest zbliżony do polskiego. Warto jechać latem i wczesną jesienią, ale jeżeli wybieramy się w Karpaty, to nawet w sierpniu powinniśmy jednak mieć ze sobą polar i kurtkę, bo noce bywają tam chłodne.

■ Wiza

Jeśli chcemy spędzić na Ukrainie mniej niż 90 dni, nie potrzebujemy wizy, wystarczy paszport.
Na stronie polskiej straży granicznej warto sprawdzić, jak duże są kolejki na przejściach granicznych. Czasem na wjazd czeka się
10 min, czasem 10 godz.
Walutą jest hrywna; 1 zł – ok. 6 hrywien.

■ Dojazd

Podróż autobusem warto zaplanować przez Lwów lub Iwano-Frankiwsk, skąd odjeżdżają marszrutki, busy i pociągi do najważniejszych miejsc w regionie.

Do dużych miast takich jak Użhorod czy Kijów wiodą porządne szosy. Gorzej, gdy chcemy powłóczyć się po wsiach lub pozwiedzać małe miasteczka.
Ilość połączeń autobusowych jest mocno ograniczona, a samochodem na drogach lokalnych czasami nie da się rozpędzić bardziej niż do 10 km/godz.
W terenach górzystych trzeba nieraz jechać pod prąd, omijając dziury. Najlepszym rozwiązaniem jest więc podróż samochodem terenowym.

Zamiast korzystać z zachodnich wyszukiwarek, warto zajrzeć na ukraiński portal ruraltourism.com.ua lub lokalny karpaty.info.

■ Nocleg

Pokój z dostępem do łazienki wynająć można już za kilkanaście złotych.

■ Jedzenie

Dania kuchni ukraińskiej są proste i pożywne. Barszcz z dużą ilością śmietany i kawałkiem mięsa, ziemniaki smażone na oliwie ze słoniną i cebulą, banosz huculski, czyli kasza kukurydziana gotowana na słodkiej śmietance, posypana bryndzą.  

Za narodowy napój uważany jest kwas chlebowy, a najważniejsze obrzędowe pieczywo to korowaj – duża drożdżowa bułka pięknie zdobiona figurkami z ciasta.

■ Zakupy

W każdym miasteczku jest sklep z tzw. wyszywankami, czyli haftowanymi koszulami dla dorosłych i dzieci. Ukraińcy zakładają je na święta, zarówno państwowe,
jak i religijne. W maju obchodzony jest nawet Dzień Wyszywanki.

Od czasów rosyjskiej inwazji na Ukrainę w 2014 r. w dobrym tonie jest noszenie patriotycznych podkoszulków. Najbardziej popularne są te z tryzubem, czyli herbem państwowym. Sporym wzięciem cieszą się te z napisem Putin to ch... A także papier toaletowy z podobizną prezydenta Rosji.

 ■  Przeczytaj, zanim wyjedziesz...

Jako że na wschodzie kraju wciąż trwają działania wojenne, zwiedzanie należy ograniczyć do zachodniej jego części. Tu życie płynie normalnie.

Tekst: Ewa Wołkanowska-Kołodziej