Martyna Wojciechowska: W swoich filmach dokumentalnych zwykle poruszasz tematy trudne albo bardzo trudne. Czy są jeszcze dla Ciebie jakieś granice w dziedzinie dokumentu?

Ewa Ewart: Faktycznie, tematy trudne to podobno moja specjalność. Ale biorąc się za jakiś temat nigdy nie oceniam, czy jest trudny czy łatwy, ta świadomość przychodzi dopiero w trakcie realizacji. Najważniejsza jest moja pierwsza reakcja - jeśli coś mi zagra w duszy,  to po prostu zaczynam go realizować. To pasja decyduje, czy film powstanie. Bez pasji tworzyć nie można.

A jednak podjęłaś się tematów wyjątkowo trudnych i kontrowersyjnych: Kolumbii, Korei Północnej, Czeczenii. Wydawałoby się, że im trudniej, tym dla Ewy Ewart lepiej.

Może to taka potrzeba udowadniania sobie, że właściwie nie ma wysokości, na której tej poprzeczki nie dałoby się ustawić? Przyznaję, że ustawiam ją sobie wysoko. W przypadku filmu o Kolumbii postanowiłam sobie, że muszę dotrzeć do wszystkich aktorów tego nieprawdopodobnego konfliktu, 30-letniej wojny domowej. Pozyskać bohaterów, do których nikt jeszcze nie dotarł. Takich, którzy mogliby opowiedzieć o problemie w taki sposób, który uczyni fascynującymi także ich samych. Taki film zapada też w pamięć, widz czegoś się dowiaduje. A taka jest zasadnicza funkcja dokumentu – opowiada o czymś, czego nie wiesz.

Bohaterowie, z którymi można się identyfikować i trudne tematy dają Twoim filmom liczne nagrody, zarówno w konkursach polskich, jak i międzynarodowych. Która z tych nagród jest dla Ciebie najważniejsza?

Każda z nich jest ważna, bo każdą miło jest otrzymywać. Ale opowiem o jednej szczególnej. Filmem, który jest mi najbliższy ze wszystkich, jakie zrobiłam, jest ten o dzieciach Biesłanu, ofiarach zamachu terrorystycznego. Zdobył chyba wszystkie nagrody, jakie można było zdobyć, ale nigdy nie zapomnę co stało się, gdy wysłałam bohaterom filmu, których syn był jednym z bohaterow filmu, paczkę kaset VHS. Oni mieli obejrzeć dokument, być pierwszymi recenzentami i przekazać go dalej, roznieść te kasety do rodziców innych ofiar. Nigdy w życiu nie byłam tak zdenerwowana jak wtedy, gdy wykręcałam numer do Biesłanu, do Kazbeka, ojca rodziny... Z duszą na ramieniu czekałam na reakcję i ocenę. Powiedział: "Ewa, oglądaliśmy film dwa razy, wylaliśmy chyba kubeł łez, ten film pozwolił nam zamknąć bolesny rozdział". I to była dla mnie najważniejsza nagroda. Potem oglądały go kolejne rodziny dzieci, które w nim wystąpiły. Po reakcjach zdałam sobie sprawę, że nie zawiodłam ich zaufania, że moje deklaracje i obietnice, jaki ten film będzie, potwierdziły się. Nawet dziś, gdy o tym mówię, wciąż jestem poruszona. Ten film wstrząsnął mną najbardziej. Pamiętam każdy kadr, każdą wypowiedź tych dzieci. Upływ czasu tego nie zamazuje.

Robisz dokumenty po to, by pokazać widzom coś, czego nie widzieli. To samo robi Towarzystwo Naukowe National Geographic. Na ile hasło "poznając świat, można go zmieniać i czynić lepszym" jest dla Ciebie aktualne?

Kilka razy wylano mi na głowę kubeł zimnej wody i mocno przytemperowano mój idealizm.
Bardzo wierzyłam i wciąż chcę wierzyć w misję, tę samą, co Towarzystwo National Geographic. Moje dokumenty powinny zmieniać świat. Niestety, w większości przypadków tak się nie dzieje. W filmie o Korei Północnej po raz pierwszy pokazaliśmy rzeczy straszne, które dziś, w XXI wieku, wyczynia północnokoreański reżim, tę współczesną formę holokaustu. Dowody, które przytoczyliśmy nie podlegały żadnej wątpliwości. Film pokazaliśmy m.in. w Kongresie USA, a więc ludziom, którzy mają władzę, możliwości. Skończyło się jednak tylko na odgłosach przerażenia w trakcie seansu. Film dostał nagrodę Amnesty International - podczas jej odbierania zwróciłam się z apelem o reakcję, spacyfikowanie Korei, zmuszenie jej do negocjacji. Niestety, wielka polityka okazała się ważniejsza od praw człowieka, które złożono na ołtarzu interesów. Z czasem stonowałam swoje oczekiwania. Ważne, by moje filmy pomagały jednostkom. Niech to będzie nawet jedna osoba, albo kilka, jak w przypadku „Dzieci Biesłanu”, to ja już będę zadowolona. Nie będę współczesnym Don Kichotem, który z kamerą na plecach wędruje przez świat. Mam bardzo ograniczony wpływ na to, co można dalej z tym robić. Ale absolutnie nie wpływa to na temperowanie mojego entuzjazmu! Bo warto, nawet jeśli nie dzisiaj, to może za jakiś czas zobaczę rezultaty. Staram się, poza informowaniem, pokazać szerszy kontekst i pozwolić odbiorcy zrozumieć, co się dzieje. Zauważ, że półtoraminutowe przekazy telewizyjne zwykle bombardują nas straszliwymi obrazami z sensacyjnym komentarzem. Widz ogląda je, po czym siada z otwartymi ustami i nie bardzo wie, dlaczego to się stało. Dokument trwa 45 lub 60 minut, a to już czas, w którym można wyjaśnić przyczyny. To też moja pasja: informowanie, tłumaczenie, ale bez pontyfikowania. Uciekam od własnych ocen, choć to trudne. W moim pojęciu nie istnieje coś takiego jak przekaz do końca obiektywny. Bo już sam fakt kogo dobieram do filmu, mając do wyboru dwóch albo trzech innych bohaterów, ma jakieś zabarwienie subiektywne. To moja ocena, mój wybór. To ogromne wyzwanie dla dokumentalisty. Mając poczucie ogromnej odpowiedzialności, trzeba być świadomym i bardzo uważnym, jak się tych bohaterów dobiera. Przyjęło się, że jeśli coś potwierdzają dwa źródła, to wystarczy do emisji. Pracując nad filmem o Korei Północnej, informacje sprawdzałam czterokrotnie.

Na łamach Magazynu National Geographic staramy się także celebrować świat, pokazywać jego najpiękniejsze miejsca. Gdzie one są dla Ewy Ewart?

Byłam w wielu niesamowitych miejscach. Często miejsca piękne dla oka są traumatyczne dla duszy, ciała i umysłu. Wiele jest takich zakątków. Wyobraź sobie, że jesteś zamknięta przez tydzień w głębokiej dżungli kolumbijskiej, przez którą przedzierasz się na drugą jej stronę. Jesteś w otoczeniu zupełnie nieprawdopodobnej przyrody, w miejscu, które wymaga refleksji, ale chwilę później przeprowadzasz tak trudne rozmowy i zdajesz sobie sprawę, że nijak tej urody świata nie pokażesz. Przemierzam ten świat z kamerą na plecach – choć na szczęście nosi ją za mnie operator – i wszędzie czuję się jak u siebie. Czuję się jak obywatelka świata, bardzo szybko się adaptuję, dopasowuję do każdych warunków. Nawet w tej okrutnej Czeczenii, gdzie 10 km od nas spadały bomby z rosyjskich samolotów. Obezwładniające góry Kaukazu, które były świadkami tylu dramatów, ocierają się dla mnie o jakąś metafizykę. Bardzo chętnie wracam też do Brazylii. To chyba jedyne miejsce, do którego jeżdżę też prywatnie. Mam tam wspaniałych przyjaciół, który w dżungli prowadzą ekologiczny ośrodek wypoczynkowy. W ogóle najlepiej czuję się w prostych, nieskomplikowanych środowiskach. Zawsze przełożę jakąś chatkę z drewna i naturalnych materiałów w środku dżungli nad pięciogwiazdkowy hotel. Najchętniej uciekam więc do prostoty, do natury.

W podziękowaniu za to, że taka jesteś, że inspirujesz nie tylko mnie, ale i rzesze innych ludzi, którzy oglądają twoje filmy, chciałabym wręczyć ci dzisiaj flagę National Geographic Society, która symbolizuje 125 lat eksploracji.

Jestem naprawdę wzruszona. Bardzo dziękuję. Jest to nagroda, która jest bardzo bliska mojemu sercu, bo w jakimś sensie zawiera moją pasję, mój pomysł na życie. Bo to, co robię ja i Ty, to nie jest praca, zawód, a właśnie pomysł na życie. Traktuję tę flagę jako uznanie mojej pasji. Mam nadzieję, że te rocznice są nieskończona, że eksploracja nigdy się nie skończy. Przekazywanie wiedzy, otwieranie ludzi na tolerancję, zapraszanie do ciekawszego życia to wspaniała misja.

Trzy kolory naszej flagi symbolizują żywioły: niebo, ziemię i oceany. Mam nadzieję, że dotrze ona z Tobą w jakieś odległe miejsce.

W sierpniu znów lecę do Brazylii i nie ma to związku z pracą. Zawodowo – pewnie cię zaskoczę – wkrótce będę realizowac projekt w Polsce. Flaga będzie mi towarzyszyć i przynosić szczęście jako uznanie mojej pasji i pomysłu na życie.

Na wszelki wypadek jest jeszcze wersja kieszonkowa, którą łatwiej przemycić do krajów takich jak Korea Północna.

W takim razie ta duża zostanie wyeksponowana w domu. Małą schowam w moim „kapowniku” formatu A4, będzie ze mną podróżowała. Co ciekawe, ten mój notatnik zawsze musi mieć kolor nieba, z żadnym innych nie jestem w stanie pracować.
Jakie jest ulubione miejsce na Ziemi zdaniem Ewy Ewart? - video