– Piotoru-san, jesteś taki jak my – mówili, poklepując mnie po plecach. – Jesz ryż, pijesz sake i mówisz po japońsku.

– Staram się, ale jeszcze dużo nauki przede mną – odpowiadałem, odwzajemniając ich gesty.
– Nie bądź taki skromny! – wykrzykiwali. – Dobrze się z tobą pracuje. Nie wywyższasz się, rozmawiasz ze wszystkimi i bardzo się starasz – powtarzali, dolewając mi sake i dokładając smakołyki na mój talerz.

Atmosfera rozluźniała się z każdą kolejną czarką. Alkohol dodawał odwagi. W rozmowach powoli zacierała się granica między tematami ogólnymi a intymnymi.
– Nie tęsknisz za żoną? Nie tak łatwo spędzać czas w samotności – mówili z troską w głosie.
– Która z dziewczyn w dziale najbardziej ci się podoba? – Puszczali do mnie oko, łamiąc przestrzegane na co dzień konwenanse oraz ograniczenia hierarchii społecznej i etykiety. – A może masz już jakąś sympatię w mieście?

Udawałem, że poważnie traktuję ich pytania, a oni udawali, że naciskają na odpowiedź. Odpowiadałem zagadkami, które próbowali rozszyfrować. Potem pytałem ich o zdanie, na co wymieniali imiona koleżanek i czekali na moją reakcję. Na koniec wybuchaliśmy śmiechem.
Do późnej nocy przyjmowałem kolejne toasty wznoszone na moją cześć i słuchałem kolegów, którzy przez minione dwa tygodnie nie odważyli się odezwać do mnie ani słowem. Tego wieczoru nie odstępowali mnie ani na krok, obdarzając niekończącym się potokiem miłych słów i przyjaznych gestów.

– Pamiętaj, że możesz do nas zawsze zadzwonić. Pomożemy. Jesteśmy przecież przyjaciółmi! – Prześcigali się w ściskaniu mi dłoni.

Przybyłem z daleka, nie mówiłem ich dialektem i wciąż jeszcze nie potrafiłem tak jak oni w pełni rozpoznać smaku miejscowego ryżu, ale nie byłem już obcy. Stałem się jednym z nich. Czułem się częścią większej całości i było to dobre uczucie.