Zarzuty o faworyzowanie bogatych pojawiają się nie tylko wobec tej uczelni. Wiele innych prestiżowych brytyjskich uniwersytetów słyszy je pod swoim adresem. Choć Oxford chwali się około sześćdziesięcioprocentowym stopniem przyjmowania studentów ze szkół publicznych, zapowiada zmiany. W 2023 roku jedna czwarta miejsc ma być przeznaczona tylko dla pochodzących z mniej zamożnych środowisk i rodzin. Wicekanclerz uczelni Louise Richardson przekonuje, że zamierza „przyspieszyć tempo dywersyfikacji”.
 

Organizacja The Sutton Trust zajmująca się wyrównywaniem szans społecznych pokazała niedawno wyliczenia, wedle których Oxford przyjmuje więcej studentów z ośmiu elitarnych i głównie prywatnych szkół, niż ze wszystkich pozostałych prawie trzech tysięcy szkół w Wielkiej Brytanii. Tak, razem wziętych.
 

Związany z Partią Pracy parlamentarzysta David Lammy krytykował uczelnię także za przyjmowanie zbyt małej ilości uczniów ciemnoskórych.
 

Richardson dodaje, że „każdy wyjątkowy student może liczyć na równą szansę na miejsce na Oxfordzie”. Plan zakładający aż 25% miejsc dla osób z biedniejszych środowisk jest na tyle śmiały, że chwali go sir Peter Lampl, szef Sutton Trust, nazywając go „naprawdę imponującym”. Obecnie około 15% studentów uczelni pochodzi z biedniejszych regionów. Zwiększenie puli oznacza, że łącznie każdego roku będzie ona liczyła 200 miejsc. Studenci będą wybierani w czasie procesu rekrutacyjnego i poza miejscem mają otrzymać dodatkowe wsparcie na początku nauki. Kolejne 50 miejsc będzie zarezerwowanych dla wyjątkowo uzdolnionych, których proces edukacyjny został z jakiegoś powodu zaburzony (bieda, czynniki osobiste). Te osoby będą częścią rocznika „fundowanego”, który ma ich przygotować do studiów na uczelni.
 

Głównym kryterium wyboru ma być profil socjoekonomiczny środowiska, z którego pochodzi dana osoba. Progi zarobkowe oraz pochodzenie etniczne nie będą brane pod uwagę. Systemy ocen mają swoich krytyków, którzy wskazują na przykład na fakt, że w niektórych uznanych za biedne regionach sporo osób trafia na studia. Przykładem mają być biedniejsze regiony Londynu, które mają wysoki odsetek trafiających na uczelnie wyższe.
 

Pomysł przyznawania dodatkowej pomocy ze względu na pochodzenie społeczne wykorzystywany był niegdyś, na przykład w PRL. Realny socjalizm zakładał, że system punktów za pochodzenie pomoże wyrównać szanse osobom z biedniejszych rodzin lub miejscowości. Jest to forma dyskryminacji pozytywnej, która ma zarówno zwolenników jak i krytyków.
 

Szwecja w 2010 roku zrezygnowała z podobnego programu na uczelniach wyższych. Wcześniej, w 2005 roku, słowacki Trybunał Konstytucyjny uznał taką formę oceny za niezgodną z ustawą zasadniczą kraju, a konkretnie zasadą równości wobec prawa.
 

W USA forma pozytywnej dyskryminacji jest tak zwana akcja afirmatywna. Jej zwolennicy przekonują, że jest formą rekompensaty za dyskryminację w przeszłości (na przykład niewolnictwo przodków dzisiejszych Afroamerykanów) i sprawdza się w likwidacji społecznych rozwarstwień. Przeciwnicy przytaczają natomiast tak zwaną hipotezę niedopasowania, która opisuje przypadki niedopasowania kandydatów do wymagań i profilu uczelni czy miejsca pracy.
 

Jeśli Oxford spełni swoje plany rozkład miejsc oceniany jest na około 25% dla najbiedniejszych, 40% prawdopodobnie zajmą uczniowie szkół prywatnych. Co z pozostałymi 35 procentami? To statystycznie miejsca dla uczniów zwykłych szkół z regionów ani specjalnie biednych, ani specjalnie bogatych.
 

Sama uczelnia odrzuca takie szacunki stwierdzając, że nikt nie powinien z góry zakładać rozkładu miejsc poza wspomnianą pulą. Warto wspomnieć, że liczby te nie uwzględniają studentów zza granicy, którzy stanowią sporą część każdego rocznika.
 

Czy wprowadzenie zmian zmieni obraz elitarnych uczelni na bardziej przyjazne i otwarte? Według opisującej sprawę BBC niekoniecznie, z pewnością pojawią się także pytania o to, czy pomysł jest „fair” wobec innych grup społecznych.