Są dziś miejsca na mapie Indii, przy których Polska wydaje się ubogą prowincją.Nie
interesują one jednak turystów czy „travellersów” – młodych ludzi z plecakami,
na szczęście fascynują filmowców.Wędrowcy na szlaku wciąż poszukują starożytnychIndii, niezmienionych przez czas.Nie zauważają, że nawet tam,gdzie znajdują zabytki, pod pozorami idylli toczą się takie same procesy jak wszędzie na świecie.
W Indiach całe wioski i plemiona są wysiedlane z powodu budowy tam wodnych, całe
połacie ziemi zostają skażone przez produkcję przemysłową. Tysiące rolników odebrało sobie życie w ostatnich latach z powodu radykalnych reform mających wprowadzić w kraju wolny rynek. Niektóre rejony kraju kontroluje lewicowa partyzantka,winnych silne są dążenia niepodległościowe. Indie to wielki subkontynent, w teorii jedno państwo, gdzie w każdej szkole śpiewa się rano hymn państwowy o wielkości i potędze kraju.
W praktyce Indie to kolaż różnych kultur, języków i religii, grup społecznych iwizji
świata.Żeby próbować dziś je poznać trzeba zająć się nie tylko ich wielowiekową przeszłością, ale też równie fascynującą teraźniejszością, trzeba by nakręcić dziesiątki filmów i napisać wiele książek.Każde uogólnienie byłoby fałszywe, ale każda opinia może być prawdziwa.
Zachodni odbiorca egzotycznych krajów woli zazwyczaj proste skojarzenia,
zamieniające kontynenty w parę haseł z katalogu turystycznego.W wypadku
Indii od przynajmniej stu lat poruszamy się w zaklętym kręgu nic nie znaczących haseł–wytrychów. Na przykład „Bieda i duchowość” to ulubione schematy. Albo odwrotnie: „przyrost gospodarczy”. Jednak dopiero w połączeniu, zderzeniu tych haseł ma szansę objawić się jakaś prawda. Taki zróżnicowany obraz subkontynentu prezentują trzy filmy wydawane w serii
„Planete Doc Review”.

           
 Więcej o filmie>>
W John i Jane z Kalkuty nie znajdziemy klasycznych ikon Indii: żadnej świętej krowy paradującej po ulicach, żadnego ascety unoszącego się nad ziemią. Reżyser Ashim Ahluwalia świadomie inscenizuje niektóre fragmenty zacierając granicę między fikcją a rzeczywistością, fabułą a dokumentem. Podobnie jego bohaterowie mają problemy z rozróżnieniem światów w których żyją. W ciągu dnia mieszkają w wielkich miastach Indii, w nocy pracują w „call centers”, udając amerykańskie telefonistki i telefonistów.Które z wcieleń jest prawdziwe? Być może żadne bo wszystko jest ułudą, a może obydwa wcielenia – awatary, jak mówi się o bóstwach z panteonu hinduistycznego, są równie ważne? Tradycja indyjska przydaje się dopiero przy interpretacji tego filmu, sama akcja pokazuje Indie które uciekły własnej historii stając się globalnym graczem z tanią siłą roboczą, która jest zarazem wykształcona i zna angielski. Tak swój kraj chcą widzieć sami mieszkańcy, którzy po Oskarach dla Slumdoga Danny Boyle‘amiotali sięmiędzy dumą z tego, że film o nich robi karierę a złością, że opowiada o slumsach Mumbaju a nie o wieżowcach wyrastających ponad nimi. Nie tylko „outsourcing” usług jest przyczyną sukcesów ekonomicznych Indii.
Amartya Sen, ekonomista i filozof, laureat nagrody Nobla twierdzi, że
przy równie taniej sile roboczej co Chiny jego ojczyzna jest jednak krajem
wolnymi demokratycznym. Demonstracje chłopów sprzeciwiających się budowie
nowej fabryki, która pozbawi ich ziemi, są pokazywane przez media, w Chinach
takie wiadomości są ukrywane przez władze. Na posterunkach policji indyjskiej
giną co prawda niewiarygodne ilości ludzi, ale informacji o tym nie trzeba
przemycać na zachód. Skażenie środowiska przekracza wszelkie dopuszczalne
normy, a politycy, pochodzący zazwyczaj z paru wielkich rodzin nie płacą podatków,
ale o głosy walczą jednak różne partie.Wyborcy są niepiśmienni i łatwo ich
przekupić, ale kraje mnie steruje żaden komitet centralny. Krótko mówiąc, Indie
przegonią ekonomicznie Chiny i Zachód, ponieważ neoliberalna gospodarka ma
przeciwwagę w postaci wolnego społeczeństwa. Owszem, hierarchicznego i kastowego, ale bez obozów pracy jak w Chinach, nie zniszczonego przez indywidualizm jak
w Europie i USA. Z kolei film Hair India włoskich twórców Leopardiego i Brunettiego zderza tradycję
i nowoczesność subkontynentu. Uboga rodzina mieszkająca w lepiance
na skraju szosy pielgrzymuje do hinduistycznej świątyni.Bogom mogą zaofiarować
tylko własne włosy,które są potem przez braminów sprzedawane w świat.Hinduizm
odsłania swoje oblicze o którym nie chcemy wiedzieć:wyzysk i bogacenie się kasty kapłańskiej wykorzystującej wiarę i biedę wiernych. Ścięte w ofierze włosy znajdą się na głowach indyjskiej i zachodniej elity, która chce wyglądać jak gwiazdy Bollywood i Hollywood. Pielgrzymka wieśniaków i świat elit z Mumbaju to dwie skrajności pomiędzy którymi rozciągają się Indie. Na tym pierwszym, tradycyjnym świecie skupia się trzeci z filmów zestawu:Hinduskie love story. Głównybohater, znachor i czarowniknie jest tutaj jednak tylko egzemplifikacją starożytnych Indii, kraju pełnego magii  i cudów.Reżyserka Jiska Rickels szukarównowagi między indywidualną historią  o miłości a egzotycznym tłem. Babaji nie jest więc tylko mieszkańcem subkontynentu, lecz także człowiekiem jak każdy znas, ze swoją prywatną historią. To ostrzeżenie, żeby ponad biliona obywateli największej demokracji
świata (jak reklamuje się kraj na przejściu granicznym z Pakistanem) nie zamykać w bezdusznych cyfrach statystyki. Jakmówią sami Indusi: „Tutaj wszystko jest możliwe”. W tej prostej anegdotycznejmądrości kryje się zarówno wielkie mocarstwo, które ma swój program kosmiczny i wydało najbogatszych ludzi na świecie, jak iwstydliwa świadomość nędzy i wyzysku, pracy dzieci czy samobójstw rolników nie mogących spłacić paro dolarowych kredytów. Nad największymi slumsami świata w trzynastomilionowym Mumbaju wyrośnie wkrótce najdroższy dom świata należący do indyjskiego biznesmena działającego na skalę światową. Na pierwszych trzydziestu pietrach znajdą się garaże żeby mieszkańcy nie musieli patrzeć na biedę na ulicach. Kolejny temat na ciekawy dokument, który podobnie jak te zebrane przez Planete Doc Review pokaże oblicza współczesnych Indii.
Tekst: Max Cegielski
            Więcej o filmie>>