Urzędnicy ostrzegają przed zbytnim optymizmem i spoczywaniem na laurach. Nowe przypadki będą, nie można mieć wątpliwości – przekonują Nowozelandczyków. 

Jednocześnie z dobrymi wiadomościami obiecano obywatelom lekkie poluzowanie najostrzejszych restrykcji wobec życia społecznego.

Od 28 kwietnia operować będą mogłyby także ”zwykłe” sklepy, a nie jak dotąd, tylko kluczowe z racji oferowanych towarów sklepy. To samo dotyczy placówek służby zdrowia i szkół.

Ludzie nadal będą proszeni o pozostawanie w domach i unikanie kontaktów z innymi. – Otwieramy ekonomię, a nie społeczne życie ludzi – wyjaśniała na spotkaniu z mediami premier Ardern. Niemniej, centra handlowe i miejsca masowych spotkań ludzi pozostaną zamknięte.

 

 

Od początku pandemii Nowa Zelandia wykryła ok. 1500 przypadków infekcji SARS-CoV-2. Zmarło 19 osób. – Małe liczby z ostatnich dni dają nadzieję, że osiągnęliśmy cel i wyeliminowaliśmy wirusa – przekonuje szef tamtejszej służby zdrowia, Ashley Bloomfield.

Dodał, że ”eliminacja” nie oznacza kompletnego braku nowych infekcji. – Teraz po prostu wiemy, skąd one się biorą – wyjaśnił urzędnik. Był jednym ze zwolenników szybkich i daleko idących ograniczeń w codziennym życiu i podróżach obywateli.

Kraj zamknął się na zagranicę a ludziom kazano zostać w domach w chwili, gdy odnotowano jedynie kilkadziesiąt przypadków infekcji. Wprowadzono masowe testy przesiewowe i zaczęto śledzenie łańcuchów zakażeń.

Plaże, parki I wszelkie miejsca publicznego wypoczynku i zabawy zamknięto 26 marca. Podobnie biura i szkoły, także restauracje i bary. Zakazano nawet sprzedaży z dostawą do domu.

Według premier Jacindy Ardern, wczesne modele epidemiologiczne wskazywały, że gdyby nie te restrykcje, w Nowej Zelandii dochodziłoby do tysiąca nowych zakażeń każdego dnia.

- Nie wiemy, jak źle mogłoby być. Wspólną pracą zdołaliśmy uniknąć najgorszego – przekonywała w publicznym wystąpieniu do narodu.

Jan Sochaczewski