Miłka Raulin była jedną z prelegentek na pierwszym po pandemii Festiwalu Podróżników National Geographic. W drugi weekend czerwca spotkaliśmy się w Kartuzach – stolicy Kaszub. Najmłodsza polska zdobywczyni Korony Ziemi dołączyła do nas prosto z kolejnej historycznej wyprawy. Pod koniec maja Miłka jako druga i najmłodsza Polka ukończyła trawers Grenlandii.

Miłka Raulin – najmłodsza Polka, która przeszła Grenlandię

Ostatni raz rozmawiałem z Miłką Raulin na chwilę przed jej wylotem na największą wyspę świata. Opowiedziała mi wtedy o przygotowaniach do projektu. Grenlandia szybko zweryfikowała, jak jej się to udało.

– Myślę, że byłam bardzo dobrze przygotowana, a najlepsze było to, że wszystko organizowaliśmy razem jako niekomercyjny, międzynarodowy zespół. Cała ta papierologia i pozwolenia na telefon czy radio, które trzeba uzyskać od rządu Grenlandii, jest bardzo skomplikowana. Jeśli ktoś polegnie na tym etapie, to dalej może być mu jeszcze trudniej. Już to pokazuje, z jak ogromnym przedsięwzięciem ma się do czynienia – mówi Raulin.

Miłka Raulin po raz kolejny zapisała się na kartach historii. / fot. arch. prywatne Miłki Raulin

Miłka Raulin o najtrudniejszym momencie wyprawy i łzach szczęścia

Biurokracja i skrajne warunki pogodowe to tylko niektóre z komplikacji, jakie czekają śmiałków pragnących przejść Grenlandię. Do tej pory udało się to tylko 14 Polakom i aż czworgu tej wiosny. Przed Miłką była Monika Amor Wilkies, a po niej Mateusz Waligóra i Łukasz Supergan.

O grenlandzkim trawersie rozmawiałem z Raulin dosłownie kilka dni po jej powrocie do Polski.

Mateusz Łysiak: Wiedziałaś, że łatwo nie będzie i czeka cię parę tygodni w bardzo wymagającym środowisku. Co zaskoczyło cię najbardziej?

Miłka Raulin: Właściwie wszystko się sprawdziło. Najniższa odnotowana przeze mnie temperatura to minus 39 stopni Celsjusza, z kolei najsilniejszy wiatr to 86 km/godz. Przemieszczaliśmy się przy wiatrach o maksymalnej prędkości do 70 km/godz. i to była tzw. burza śnieżna. To był hardcore. W takich warunkach idzie się na azymut. Nie ma znaczenia, co widzisz, bo i tak wszystko jest białe. Bardzo trudno znaleźć jakiekolwiek punkty odniesienia. Właściwie jest to niemożliwe. To tego widoczność utrudniają gogle i czapka.

Trawers trwał cztery tygodnie. Jak regenerowałaś się w trakcie?

Nie regenerowałam się wcale i to było straszne. Mówili, że źle będzie przez pierwsze dwa dni, a źle było przez pierwsze dziesięć. Szczególnie wieczorami, kiedy wchodziłam do śpiwora i próbowałam się ruszyć, ale moje ciało było jakby zabetonowane. Wszystko bolało mnie nawet wtedy, kiedy leżałam prosto. To zmęczenie było spowodowane przede wszystkim ciągnięciem cięższych ode mnie sań ze sprzętem. Dopiero 11. dnia było mi trochę lżej.

Co się wtedy wydarzyło?

Nie wiem, czy to był przełom. Na pewno wiele rzeczy wpływa na to, jak się idzie. Przede wszystkim pogoda, po drugie to, czy się wyśpisz i po trzecie rodzaj śniegu. Najgorszy jest taki świeży, lepki, a im go więcej, tym trudniej się przemieszczać. Najlepiej idzie się w mrozie. Wtedy tego jedenastego dnia wszystkie te warunki były spełnione. Poczułam, że idzie mi się lepiej, ale to nie znaczy, że już do końca było mi lekko. Każdego dnia różne rzeczy wpływały na moją kondycję i samopoczucie. Sanie raz były lżejsze, raz cięższe.

Miłka Raulin przeszła Grenlandię w międzynarodowej ekipie. / arch. prywatne Miłki Raulin

Przy tym wszystkim trzeba sobie radzić z innymi ludźmi, a w takich warunkach to pewnie nie jest łatwe. Jak wyglądały relacje w zespole?

Ja miałam namiot sama. Nie musiałam go z nikim dzielić, a to jest plusem podczas miesięcznej wyprawy. Przyznaję jednak, że miałam fantastyczną ekipę. To jest nieprawdopodobne, jak bardzo się zgraliśmy mimo różnego pochodzenia i innych odmienności. Pomagaliśmy sobie, kiedy była taka potrzeba, ale każdy był też przygotowany na to, że w ekstremalnych warunkach każdy skupiał się na sobie. Nie mogę powiedzieć złego słowa na moich chłopaków. Niestety, jeden z członków wyprawy odpadł już na samym początku.

Co się stało?

Michael, formalny lider naszej wyprawy, uderzył się głową w lądolód, co skończyło się całkowitym zanikiem pamięci. Nie wiedział nawet, jak zawiązać raki. To był bardzo trudny dzień, bo trzeba było zorganizować akcję ewakuacyjną. Baliśmy się, że bez Michaela nie dostaniemy pozwolenia na kontynuowanie wyprawy. Nasz permit został wstrzymany i dopiero 4 maja mogliśmy iść dalej.

Wracając do akcji ratunkowej... W jej trakcie połamało mi namiot. Helikopter nie miał jak wylądować. Po prostu wisiał nad nami w powietrzu i zrobił ogromne spustoszenie. Kiedy zaczął się zniżać, nie mogłam złapać oddechu. Poczułam, jak świeży śnieg wpada mi z wiatrem do płuc. To był chyba najgorszy moment wyprawy. Trzymałam namiot, nie mogłam oddychać i modliłam się, żeby ten helikopter po prostu odleciał.

To rzeczywiście był bardzo trudny początek. A jak wspominasz koniec trawersu? Te chwile, kiedy wiedziałaś, że jesteś już bardzo blisko finiszu?

Ostatni dzień trawersu był wspaniały, cudowny. Czułam się tak, jakby Grenlandia mówiła do mnie: „Raulin, tak się męczyłaś, to masz. Teraz będzie ci się już podróżowało łatwo i przyjemnie”. Do tego był piękny zachód słońca. Popłynęły mi łzy szczęścia. Na szczęście nie zamarzły (śmiech). Przemieszczaliśmy się ekspresowo. Zrobiliśmy 47 kilometrów jednego dnia, w 20 godzin. Zjeżdżaliśmy na sankach z ogromnej góry. To było fantastyczne uczucie.

Miłka Raulin jest autorką projektu Siła Marzeń. / fot. arch. prywatne Miłki Raulin

Moment, w którym wiedziałam, że to już koniec i następnego dnia nie będę musiała odpalać kuchenki, składać namiotu, pakować sań i tak dalej to była fajna chwila. Ale chyba najbardziej poczułam, że to koniec, kiedy wsiadłam do helikoptera i się stamtąd wydostałam.

Miłka, co dalej?

Teraz zachwycam się dodatnimi temperaturami i kolorami innymi niż biel. Kiedy wracaliśmy przez Islandię widok drzew i zielonej trawy bardzo mnie ucieszył. Plany na dalszą przyszłość też już mam, ale na razie ich nie zdradzam. Mogę obiecać, że będzie bardzo ciekawie.