Zioła chińskie na raka. Czy okażą się lekarstwem na choroby nowotworowe?

Podążając za Chengiem przez plątaninę pomieszczeń laboratorium w Yale, gdzie jego zespół analizuje cechy różnorakich ziół, aby sprawdzić ich wartość medyczną, wierci mnie w nosie. Wśród szumów i bulgotów, których źródłem są rozmaite eksperymenty chemiczne, dolatują mnie zapachy czarnego pieprzu, rozmarynu, kamfory, imbiru, chili, cynamonu i inne, których nie potrafię rozpoznać. Piecze mnie w gardle. Mam wrażenie, że kichnę. Zauważam, że chętnie bym zjadł coś tajskiego. W pierwszej chwili Cheng może wyglądać na typowego orędownika tradycyjnej medycyny chińskiej. Choć mieszka w USA od 50 lat, odkąd przyjechał tu z Tajwanu, nadal mówi po angielsku z silnym akcentem. Mając 74 lata, należy do pokolenia Chińczyków wciąż głęboko związanych z wieloma dawnymi tradycjami.

Profesor przyznaje, że niewiele wiedział na temat tradycyjnej medycyny chińskiej. Będąc jeszcze dzieckiem rodzice zabierali go do lekarzy praktykujących medycynę akademicką. Cheng skupił swe badania na sferze nauki, opracowując leki przeciwwirusowe na choroby przewlekłe, np. zapalenie wątroby typu B. Ale zastanawiał się także, czy nie istnieją inne metody leczenia, oparte na ziołach, takich jak bylica, czekające na ponowne odkrycie. Teraz znalazł taką, która może się okazać przełomem w leczeniu raka. Otwiera słoik i podaje mi szczyptę proszku – mieszaniny czterech ziół, którą nazywa PHY906. Każde mi skosztować, więc kładę odrobinę na język.

Proszek jest gorzki, z nutką lukrecji. W latach 90. ubiegłego wieku Cheng zauważył, że wielu chorych na raka przerywa chemoterapię z powodu jej działań ubocznych obejmujących biegunkę i dotkliwe nudności. Pacjenci, którzy przeszli pełny cykl chemoterapii, żyli na ogół dłużej, więc przyhamowanie skutków ubocznych mogłoby zwiększyć średnią długość życia w tej grupie. A było mu wiadomo, że medycyna chińska zna wiele ziołowych środków na biegunkę i nudności. Jego kolega Shwu-Huey Liu, ekspert w dziedzinie chemii farmaceutycznej, przeszukał wielką kolekcję wczesno-chińskich książek medycznych w bibliotece Yale. W starożytnej księdze zatytułowanej Shanghan Lun (Traktat o uszkodzeniach przez Zimno), wydrukowanej na lekko pomarszczonym papierze bambusowym, znalazł liczącą 1800 lat receptę na mieszaninę tarczycy, lukrecji, piwonii i głożyny pospolitej opisaną jako lek na biegunkę, ból brzucha i ostre pieczenie odbytu. Zespół Chenga zaczął testować różne połączenia tej ziołowej formuły. W ciągu ostatnich 20 lat przeszli od badań na myszach do pacjentów leczonych na nowotwory, pod nadzorem Narodowego Instytutu Raka. Zgodnie z nadziejami Chenga prawie wszyscy pacjenci zażywający zioła chińskie na raka doświadczyli ulgi w nudnościach i innych problemach żołądkowo-jelitowych, ale stało się coś jeszcze – ich guzy kurczyły się szybciej niż u tych chorych, którzy nie stosowali specyfiku. Cheng się tego nie spodziewał. Więc teraz pytanie brzmi: „Dlaczego?”

Koncerny Johnson & Johnson i Bristol-Myers Squibb, ważni producenci leków na raka, też chciałyby poznać odpowiedź. Na konferencji farmaceutycznej w Filadelfii słucham, jak Peikwen, syn Chenga, wyjaśnia reprezentantom tych i innych czołowych firm, co wiadomo o działaniu PHY906. Peikwen jest absolwentem Uniwersytetu Stanforda, magistrem zarządzania. Utworzył wraz z ojcem firmę mającą sprzedawać PHY906 i opracowywać inne chińskie leki ziołowe na raka. Posługuje się biegle mandaryńskim, terminologią medyczną i żargonem z Doliny Krzemowej, dzięki czemu jest przekonującym rzecznikiem spinającym światy medycyny Wschodu i Zachodu. Mówi, że po przeanalizowaniu guzów u myszy, którym podawano specyfik, badacze zauważyli znaczący wzrost ilości makrofagów – białych krwinek, które pochłaniają komórki rakowe. Kluczem do tego zjawiska wydaje się interakcja ziół.

– To jest tak naprawdę sedno sprawy – mówi Peikwen. – PHY906 stanowi mieszaninę związków chemicznych trochę podobną do koktajlu leków, który wreszcie okazał się skuteczny u pacjentów z AIDS. My po prostu rozplątujemy pierwotną formułę i splatamy ją z powrotem w nowoczesną terapię opartą na nauce. Peikwen wyjaśnia widowni, że do tej pory PHY906 był badany w ośmiu próbach na ludziach wraz z różnymi środkami do chemoterapii i naświetlaniami przy leczeniu nowotworów jelita grubego, wątroby i trzustki. – Mamy nadzieję, że zostanie pierwszym wieloziołowym specyfikiem zaaprobowanym przez FDA (Agencję Żywności i Leków).

 

Chińskie ziołolecznictwo. Jak uprawiane są chińskie zioła lecznicze?

Peikwen zgodził się pokazać mi źródło ich ziół, pod warunkiem że nie zdradzę pełnych nazwisk rolników ani miejsc, w których prowadzą uprawy. Wraz z ojcem i tajwańską firmą ziołowo-farmaceutyczną Sun Ten, która jest ich wspólnikiem, uważają te informacje za zastrzeżone.

Ta część Chin jest płaska jak stół i jak okiem sięgnąć pokrywają ją schludnie uprawione pola. Ale pomiędzy pszenicą, ryżem i rzepakiem widać zagony ziół uprawiane przez tysiące rolników. W miarę wzrostu światowego popytu na leki ziołowe chińscy farmerzy przeznaczają coraz więcej ziemi pod uprawę setek gatunków leczniczych roślin. W roku 2017 tamtejsza branża uprawy ziół wygenerowała ok. 25 mld dol.

Zanim jednak rzucisz pracę, by hodować chińskie zioła lecznicze, weź pod uwagę jedno: produkcja roślin klasy medycznej jest wyjątkowo trudna. Siła chemiczna każdego z nich może być bardzo różna, w zależności od wielu czynników – minerałów zawartych w glebie, wysokości nad poziomem morza, terminu i metody zbiorów. No i jest jeszcze sprawa podgatunków, które mogą wyglądać bardzo podobnie, ale mają nieco odmienne składy chemiczne. Po części właśnie z uwagi na te problemy FDA zaaprobowała dotąd tylko dwa chińskie leki ziołowe na receptę – środek do leczenia kłykcin kończystych z zielonej herbaty i lek przeciwbiegunkowy z soku smoczej krwi. Oba specyfiki są robione z jednej rośliny, a w skład PHY906 wchodzą cztery, co oznacza, że dla uzyskania jednolitego produktu trzeba kontrolować więcej zmiennych.

– Ta złożoność jest poniekąd przyczyną faktu, że nie ma żadnych wieloziołowych leków zaaprobowanych przez FDA – mówi Peikwen.

Kiedy w końcu docieramy na jedno z pól, które dały PHY906, jestem, szczerze mówiąc, trochę rozczarowany. Farmer Chen, pomijając fakt, że mówi po mandaryńsku, mógłby równie dobrze pochodzić z Kansas. Ma zabłocone buty, grubą kurtkę i baseballówkę. Wyciąga swojego iPhone’a i prosi Siri o przetłumaczenie na angielski chińskiej nazwy rośliny, którą uprawia. „Piwonia” odpowiada aplikacja. Gdy obchodzimy jego pola piwonii i tarczycy, mówi o płodozmianie, analizach gleby i wody oraz protokołach sadzenia i zbiorów. Wyjaśnia, że przed wysłaniem ziół technicy z Sun Ten przeprowadzają szereg testów, aby potwierdzić gatunek, zbadać poziomy mikroorganizmów, toksyn i metali ciężkich oraz sprawdzić jakość na inne sposoby. Zostaję jednak poinformowany, że firmy produkujące chińskie leki ziołowe nie sprowadzają surowców z gospodarstw takich jak to. Brane są z Bozhou.